Charakterystyka Królika

Moje zdjęcie
Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!

środa, 26 czerwca 2013

Kiedy czytam...

     Pierwszą książką, jaką przeczytałam samodzielnie było "Pięcioro dzieci i coś" Edith Nesbit. Jest to jedna z niewielu książek, w których zapamiętałam tytuł i autora i, do której nigdy już nie zasiadłam. Zwyczajnie mi się nie spodobała, choć nawet łamana kołem nie jestem w stanie przypomnieć sobie o czym tak naprawdę ta opowiastka była.
Od tamtej chwili (a miałam 6 lat) książki mam zawsze pod ręką. Jestem w stanie czytać wszędzie i w każdej pozycji. Nie raz i nie dwa, bywało tak, że trzymałam jedną ręką książkę, a drugą energicznie "mechlałam" truskawki na dżem. Jednego roku na ochotnika zgłosiłam się do dostarczenia PITów do skarbówki- wzięłam swój stołeczek, jakieś czytadło i te sześć godzin oczekiwana w kolejce, spędziłam tak naprawdę w Wyzimie razem z Geraltem.
    Pamiętam pewne deszczowe lato, gdy z tatą pojechałam na biwak pod namioty. Od utopienia w deszczu uratowała mnie "Księgarnia taniej książki" w pobliskim miasteczku i żona pewnego znajomego, która przezornie, na ten sam biwak przyjechała z walizką Harlequinów. Bo "pożywność" literatury jest dla mnie mało istotna :) Tak samo ze smakiem "połknę" "Fewdziesiąt odcieni uryny" jak i "Dzieła zebrane Platona".
Ponieważ jednak wiem, że oczekujecie historii prosto z sali operacyjnej, to postaram się dać ją Wam i przy okazji nie wypaść z szyn, które już obrałam.
Stawiłam się na izbie przyjęć uzbrojona w wielką torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, które trzeba mieć w szpitalu:
- sztućce i talerze- bo w szpitalu nie dają,
- srtajtaśmę w szczeniaczki- bo szpitalna jest twarda i makulaturowa,
- pustą butelkę po płynie do naczyń, w którą schowałam dokumenty i pieniążki na telewizor- bo kradną, a TV jest "na 2zł" (jak wrzucisz 5x2zł to przez 24h oglądasz bez przerwy TVN. Pilota ukradli.),
- gacie na zmianę i dwie piżamy, bo nie wiadomo, czy Pan Doktor woli żółty czy róż.
I oczywiście TRZY książki!
Wychodząc z mylnego, jak się później okazało, założenia, że jedno czytadło na jeden dzień pobytu (minus dzień operacji), stwierdziłam, że mogę dać się pokroić.
Oczywiście złudnym marzeniem było oczekiwanie, że stawienie się na oddziale, jest równoznaczne z otrzymaniem łóżka. Usłyszałam jedynie przemiłe: "Pójdzie do pokoju socjalnego i poczeka. Co, myślała, że to hotel?!". Po, którym stwierdziłam, że z panią filigranową jak wściekły niedźwiedź grizlly, nie będę się kłócić, bo może się tak zdarzyć, że to ona będzie mi dawać zastrzyki. Wzięłam torbę i w swoich, lekko za małych, kapciach poczłapałam do "socjalnego" lub też, jak głosiła tabliczka na drzwiach: "Świetlicy dziennego pobytu."
Jak sama nazwa wskazuje, to miejsce ma na celu umilać pacjentom w szpitalu pobyt i nie skazywać ich na ciągłe przebywanie na oddziale. W pokoju było miło i przytulnie- jakieś dwa na trzy metry, cztery krzesełka niewygodne jak madejowe łoże, telewizor z zeszłego stulecia, lodówka dla pacjentów, bo przecież w szpitalu jeść nie dadzą, a jak szwagier przyniesie flaszkę, to i kiełbasę trzeba mieć na zagrychę. Na ścianie obrazki i kolorowe ilustracje, np.: jak leczyć odleżyny i ich typy i (mój faworyt) trójwymiarowa plansza przedstawiająca przekrój i budowę i odbytu. I jeszcze serwerownia i centrala telefoniczna oddziału, której obecność w "socjalu" uważam, za wręcz niezbędną, bo przecież przy 35 stopniach Celsjusza na zewnątrz i braku klimatyzacji wewnątrz, taka maszyna daje dodatkowe ciepełko. A muszę, wam powiedzieć, że to wszystko z troski o pacjenta! No i to miłe "buczenie"... w sam raz, gdyby ktoś nie chciał słuchać co tam w TVN gadają!
Popatrzyłam po pustych i zmęczonych twarzach "współpacjentów". Odkryłam, że każdy z nich ma torbę, a więc nie tylko ja czekam na przygotowanie kwatery. Ulokowałam się na wolnym krzesełku i choć bardzo, ale to bardzo chciałam obejrzeć odcinek "Rozmów w Toku" ("Na co dzień przebieram się za kurczaka, szukam kobiety lubiącej drób" czy jakoś tak...) , to jednak zdecydowałam się na książkę. Czytadło to doskonała tarcza przeciwko nawiązywaniu kontaktu wzrokowego, a ja niekoniecznie chciałam się zaprzyjaźniać. Do instytucji typu szpital preferuję lekką lekturę. Zdecydowałam się na kieszonkowe wydanie horroru Mastertona, pod tytułem "Diabelski Kandydat"- coś o wyborach na prezydenta USA i lasce podpierdzielającej w naszyjniku z dwóch, kamiennych penisów. Miłe :)
Po trzech godzinach na niewygodnym krzesełku, ścierpła mi dupa, oczy zaszły łzami, a burczenie w brzuchu uporczywie dawało znać, że nic nie jadłam. Ale "czytałam w zaparte"! Ostatnie trzy strony doczytałam już w drodze na salę.
Dar i przekleństwo... bardzo, ale to bardzo szybkie czytanie...
Okazało się, że z braku apartamentów z łazienką i kuchnią, będę musiała zająć łóżko na sali pooperacyjnej. Cóż z tego, że termin zabiegu miałam wyznaczony na następny dzień. Mus, to mus... Sala nie różniła się niczym od innych sal, z małym wyjątkiem... telewizora brak! Żegnaj "tefałenie"!
Wyjrzałam przez okno. Na dachu nowo powstającego bloku operacyjnego siedzieli chłopcy z budowlanki. Nawet ładne chłopaki, o skórze brązowej jak u jamnika, nie mogłam się jednak długo nimi nacieszyć, bo narzecze języka, którym się posługiwali, dosłownie raniło uszy. Nie, nie!- oni nie używali "kurew" jako przerywników! Jako "przecinki" stosowali "normalne" słowa :)
Pogrzebałam w torbie.
Z westchnięciem wyciągnęłam kryminał i nie minęły trzy minuty, a już siedziałam w jego świecie po uszy. Jedyne przerwy jakie robiłam, to te które wymusiły na mnie pielęgniarki, ciągnąc na różne badania. Kiedy wróciłam z jednego z nich, zauważyłam na stoliku, obok książki, "coś" na talerzyku.
"Coś" miało kolor denaturatu, konsystencję gluta i własną świadomość, bo trzęsło się jak opętane, próbując zapewne czmychnąć na wolność.
"Podwieczorek"- usłyszałam od sąsiadki z łóżka obok, która zauważyła moją konsternację. Obwąchałam "coś" nieufnie- nie miało zapachu. Dotknęłam paluchem- przykleiło się i nie chciało puścić. W środku, w tej gęstej półpłynnej substancji, pływały (chyba) królicze boby... w każdym razie coś czarnego i kulistego.

Zanim dowiem się, od niezadowolonego czytelnika, że mi się w dupie poprzewracało, i że szpital to nie Hilton, a ja nie pojechałam na wakacje, to chciałabym się do czegoś przyznać- istnieją tylko dwie rzeczy, których Królik w domu nie ruszy: kisiel i czarna porzeczka w formie innej, niż płynna.
Zjem wszytko (tak, nawet krupnik), wychleję wszystko (nawet odgazowane, ciepłe piwo), ale nie przełknę kisielu i owocu czarnej porzeczki!!

Tak, "coś" było ewidentnym kisielem z czarną porzeczką! A ja byłam głodna! Tak! Zrobiłam to! Udało mi się zjeść cały kisiel! Łyżeczką od herbaty z płaskiego talerzyka! Złota marchew dla mnie! Dzięki ci Losie, za książkę, która skutecznie odwracała moją uwagę od doznań "przełykowych".

Ciekawostka: brat mój przeczytał później na jadłospisie, że kisiel był "galaretką jagodową". Jagody, porzeczka... popularny błąd... znany nie od dziś...


Popychając akcję do przodu powiem, że druga książka skończyła mi się gdzieś tak w okolicach godziny osiemnastej. Wiedząc, że trzecie czytadło, to tak naprawdę kiepsko napisane romansidło, udające powieść fantasy, a ukryte za cyckami, jednorożcami i płomieniami (no, kto zgadnie?).
To dałam sobie z nim spokój i zadzwoniłam po Małżona i czytnik.

My preciousss....

Małżon razem z czytnikiem przywiózł mi lalkę na pociechę. I możecie mi wierzyć lub nie, to zależy od Was, ale to czysty przypadek, że piszę o moich książkach, a lalka też jest bohaterką jednej z nich!

Wizard Sweet Hermiona z 2001 roku!!!

Od razu zaznaczam, że dawno nie miałam laki tyleż fascynującej, co szpetnej :)



Ponieważ nie mogę chwilowo wyjść z domu, to z szacunku dla bohaterki ustawiłam ją na tle wszystkich moich książek z "poprzedniego życia". Przynajmniej zgadzają się z "profesją" lalki.

O niej samej można pisać wiele. Mnie w pierwszej chwili najbardziej uderzyło to, jaka jest maleńka:

 Mionka vs Paskuda

 Mionka vs Flerynka

 Mionka vs Skipka

Mionka vs Stacie 

Mionka vs Standard

Druga rzecz, która mnie zastawiania, to totalnie niegustowny strój Hermiony: 





Na pudełku jest to opisane jako: "wielokolorowy, dziergany, zimowy sweter", "golf w kolorze granatowym" i "spódnica z wielbłądziej wełny".
Przyznam, że nie widziałam wszystkich filmów z serii HP, ale znam dość dobrze książkę, i nie przypominam sobie, żeby Hermiona była osobą aż tak pozbawioną gustu i nigdzie nie jest opisana jako "stara-malutka, o wyglądzie owdowiałej ciotki"!

I trzecia sprawa- Hermiona ma garba i wielki łeb!:


Jak widać, lalka potrafi stać samodzielnie, ale jest przy tym przykurczona jak staruszka pod wiązką chrustu.

Zasypię Was dzisiaj spamem zdjęciowym i zupełnie nie potrzebnymi informacjami :))

Hermiona ma ciało, z jakim jeszcze nigdy nie spotkałam się u lalek.
Oto naga Hermiona:
(robię to po to, bo Ci którzy faktycznie szukali takich fotek, mieli za swoje:))

 Nie może zakryć ani oczu, ani cycków

 Pozuje jak Pamela dl Playboya

 Tu widać i garba i wielki łeb

O Matko!?! Widzicie to?!? Artykułowane stopy?!?

A jednak Mattel

Ponieważ, ostatnimi czasy, przyjęłam dość dużo środków znieczulających i mogło mi po tym obić, dlatego niech Was nie zdziwi fakt, że zachowałam, a nawet obfotografowałam pudło od lalki!
W życiu nie spotkałam się z taką ilością kocopołów, jaką tam zamieścili!

Po pierwsze, ultra zajebistym gratisem do Mionki, jest:

Bransoletka o zapachu truskawkowym!!! WOW!

Któraż to, na pudle wygląda tak:


A rzeczywistość nieco odbiega od wizerunku:




Do tego, na mojej wcale nie chudej łapie, prezentuje się ona tak:

Moim zdaniem to bardziej naszyjnik, niż bransoletka, no i "truskawkowy" zapach jest tak paskudny i mdły, że koza meczy, a kot ucieka!

Do przechowywania bransoletki służy magiczne pudełko:



Do którego nie da się wcisnąć wszystkich koralików i otworzyć bez rozrywania go:



Nic nie zmieni jednak faktu, że Hermiona jest podobna do pierwowzoru:


Nie zapominajmy, o tym jednak, że "pierwowzór" wygląda teraz tak:


Ufff... rozpisałam się aż głowa mnie boli...
A jeszcze muszę zrobić pranie i nadrobić blogowe zaległości...
Idę spać!

środa, 12 czerwca 2013

Nocne Królików rozmowy.

Wczoraj byłam na poczcie- tej najgorszej w moim mieście.
Tej, do której ludzie przychodzą po zapomniane paczki, gdzie rezyduje Główny Naczelnik Poczty, gdzie zawsze znajdzie się ktoś, na kogo da się wylać żal i frustrację.
Jestem dziwna, bo na babki z poczty nigdy nie krzyczę i nie złoszczę się. Szkoda mi na to nerwów, a wiem że te panie po prostu tam pracują.
Wczoraj dostałam nagrodę za moje dobre serce. Gdy już odstałam swoje, wysłuchałam bluzgów innych kolejkowiczów (np.: na temat tego, że kolejka jest JEDNA do wszystkich okienek) i odchodziłam od okienka, to zmęczona pani po drugiej stronie powiedziała: "Lubię jak pani przychodzi. Przynajmniej się Pani uśmiecha".
Tak, uśmiechnęłam się i na te słowa, ale był to uśmiech gorzki i zupełnie nie na temat. Ta biedna kobieta nie zdawała sobie sprawę, jak cienka granica jest pomiędzy mną, a moim Demonem, którego bardzo, ale to bardzo, łatwo obudzić.
Demon uwielbia, na przykład, gdy dzwoni telefon domowy, bo to zwykle oznacza przednią zabawę. Numer telefonu, który dzwoni bezpośrednio w króliczej Norze, posiadają dwie osoby: Mama i MamaM. Każda z nich posiada własny i unikatowy dzwonek, tak na wypadek żebym wiedziała, czy mam wyskoczyć z kibla jeśli usłyszę telefon, czy mogę w skupieniu robić swoje.
Kiedy jednak słyszę ten trzeci dzwonek, a na wyświetlaczu najczęściej pojawiają się, to przyprawiające mnie o rozkoszny dreszcz, słowo: "zastrzeżony", to siadam wygodnie, biorę głęboki wdech i wypuszczam Demona na żer:

Tulu, little cthulhu...

Dryyyyyń... Dryyyyń...
- Halo?
- Dzień Dobry! Czy rozmawiam z panią Rudym Królikiem?
- (Zawsze!) To znaczy- tak, oczywiście...
- Mam dla pani wspaniałą! Porywającą! Po prostu zajebistą ofertę! Czy mogę ją pani przedstawić?
- (Skoro Pan musi.) Oczywiście!
- Jestem reprezentantem super zajebistej firmy, o której nikt nigdy nie słyszał i istnieje spora szansa, że firma przestała istnieć w momencie kiedy rozmawiamy. Chcę właśnie panią naciągnąć na stanik i majty! Tak! Myślę, że jest pani jeleniem, który kupi gacie, od nieznajomego przez telefon! Wygląd, krój i kształt są nieważne, bo to wszystko kosztuje jeno 12,99zł. Opakowanie zrobiono z platyny i trzeba zapłacić za nie jedyne 89,90zł! Czy jest pani zainteresowana?
Demon szaleje...
- Tak oczywiście.
- Wobec tego jaki mam rozmiar przysłać?
- No widzi pan, tutaj jest problem... Ja jestem dużą kobietą, czy macie w swojej ofercie duże rozmiary?
- Tak, oczywiście, największy rozmiar to XXL! Pod jaki adres mam wysłać?
- No widzi pan, obawiam się, że pan nie zrozumiał... Ja ważę 168 kilko i mam obwód w biuście 137cm, czy macie taki rozmiar?
- Eeeee....no, obawiam się, że nie mamy takich rozmiarów. Wobec tego wyślę pani rozmiar L i podaruje go pani na przykład przyjaciółce!
- CO?!? PRZYJACIÓŁCE?!? Czy pan ze mnie "lizbijkę" robi?!? Ja sobie wypraszam i nie życzę sobie z panem rozmawiać!? DO WIDZENIA!
Jeb słuchawką!
Demon vs Losowy Konsultant- 1:0

Dryyyń, Dryyń...
- Halo?
- Mam dla pani ofertę zakupu maszynek do golenia! Tak- maszynek do golenia! Albowiem uważam, że są ludzie na tyle głupi, że kupią maszynkę do golenia dzięki rozmowie telefonicznej!
- Dziękuję, ale jak ostatnio sprawdzałam, to zarost nadal uparcie nie chce mi rosnąć.
- Skoro nie dla pani, to mężowi na pewno się przyda! Nasza maszynka ma 34 ostrza, nawilżający pasek z wydzieliny okołoodbytowej ślimaka i podczas golenia śpiewa piosenki Czesława Niemena!
- Dla męża mówi Pan? I ma wyciąg z łagodzącej wydzieliny okołodbytowej ślimaka? Nie podrażnia? NA serio? Ale nie wkręca mnie pan?
- Tak, dokładnie nie podrażnia i może odmłodzić o 10 lat! He, he!
- Czyli jak mąż ogoli sobie jaja tą maszynką, to nic go nie podrażni? He, he!
-... no, nie wiem co na to powiedzieć...
- Słuchaj Pan! Mój mąż jest osobą publiczną i ja MUSZĘ mieć pewność, że on stojąc przed kamerą, publicznie NIE będzie się drapał po jajach z powodu podrażnień od maszynki, którą pan mi sprzeda! Rozumiemy się?
JEB!
Demon vs Losowy Konsultant- 2:0

Dryyyń...Dryyyyń...
- Halo?
- Czy jest pani zainteresowana zakupem wielkiej, czternastotomowej encyklopedii, która na bank nie zmieści się na żadnej półce, ale za to może pani dać ją dziecku na komunię i zostać tą najbardziej znienawidzoną ciocią?
- Nie interesuje mnie to.
- Niech się pani poważnie zastanowi, bo jeśli będzie pani potrzebować informacji, to gdzie je pani znajdzie?
- Prawdopodobnie w internecie.
- Ale nie może nosić ze sobą wszędzie internetu!
- Obawiam się, ze czternastu tomów też nie.
- Czyli jednak pani nie chce?
- A są tam filmiki z kotami?
JEB!

Demon vs Losowy Konsultant- 3:0
Dryyyń, dryyyń...
- Halo?
- Dzwonię z super ofertą, ale zanim ją pani przedstawię uprzedzam, że rozmowa jest nagrywana!
- Bardzo dobrze, z mojej strony też!
- Jak to?
- No, ja też panią nagrywam.
- PANI NIE MOŻE!!!
- Pani też nie...
JEB!
Demon vs Losowy Konsultant- 4:0

Dryyyyń! Dryyyyń!
- Halo?
- Czy rozmawiam z panią Rudym Królikiem?
- Tak.
- Uprzedzam, że rozmowa jest nagrywana.
- Nie zgadzam się na nagrywanie rozmowy.
- TO NIE BĘDZIE ROZMOWY!
JEB!

Trudno, niech będzie moja strata...
Demon vs Losowy Konsultant- 4:1

Dryyń, dryyyyń...
- Halo?
- Czy jest pani zainteresowana zdrowym trybem życia, żywienia i ogólna poprawą pani warunków bytowych?
- Czy chce pan ze mną odmówić krótką modlitwę i porozmawiać o Bogu?
Demon vs Losowy Konsultant- 5:1

Demon uwielbia też spam mailowy, staruszków w autobusach, fundacje "krzaki" zbierające na chore konie/świnki morskie/ małych murzynków i świadków Jehowy.
Nie przeczę, jestem wredna.
Wiem, że praca "na słuchawce" to paskudny i ciężki kawałek chleba. Nie mam nic do ludzi, którzy do mnie dzwonią, mam żal do systemu. Przepraszam, ale nie jest mi przykro i nie mam wyrzutów sumienia.

Dla tych, którzy nie lubią prywatnych wynurzeń, które tak naprawdę nikogo nie interesują, przygotowałam lalkę o demonicznym spojrzeniu.
Właściwie wszystko, co jest fajne w stylizacji lalki (poza butami), czyli fryzura, strój i ciało, lalka zawdzięcza znowu Gosi.
Ja tylko powiedziałam: "zakręć włosy, a stój ma być czerwony i biczowaty". Ja nawet nie umiałam sobie tego  do końca wyobrazić, a ona umiała to zrobić!
Niesamowita dziewczyna!

Oto najbardziej gibka lalka w mojej kolekcji: Jade
I ma obitsuuuu :)


















Wolę nie myśleć o przeszłości Jade. Nadal nie znoszę Bratz i pokrewnych. 
Bratzillaz to trochę inna liga, bo mają akrylowe oczy, a ich twarze nie są aż takie płaskie. Przypuszczam jednak, że żadna już do mnie nie zawita.

Bratzillas Jade J'adore

Pozdrawiam "Pana od Spamu", który na paskudnego maila od Demona odpowiedział tak:

Witam Pani Paulino,

Bardzo dziękuję za maila, Pani mail był w naszej bazie newsletterowej dlatego otrzymała Pani wiadomość. Na dole każdego maila jest link,  którym można skasować swój adres. Już to za Panią wykonałem, Pani adres został skasowany.

Przepraszamy najmocniej za wywołanie zupełnie niepotrzebnych emocji a przy okazji dziękuję za inspirację!!! Dziś po pracy  pójdę z córką powspinać się na drzewa w parku, jeszcze tego nie robiliśmy :-)

Pozdrawiam serdecznie życząc miłego i słonecznego dnia,

Dziękuję Panu, masz pan jaja! ;)

Wracając do tematów nie lalkowych.
W przyszłym tygodniu idę do szpitala na operację. Następny post napiszę już po zabiegu. Myślcie o mnie ciepło, bo się okrutnie stresuję.
I nie, nie mam żadnej śmiertelnej choroby ;)
Mam taką nadzieję ;)