Zdjęcie się nie zachowało, ale zapewniam Was, że nie różnił się bardzo od niego:
Ja kudłaty, durnowaty...
Miś nie był moim ulubieńcem, był po prostu Pierwszy.
Drugi był "Znajdek".
Ten był "na wypasie"- granatowy, pluszowy i mięciutki. Co z tego, że nie miał nosa? Co z tego, że "znalazłam" go w śmietniku?
Do dzisiaj pamiętam minę mojej mamy, gdy stanęłam przed nią z misiem pod pachą i oznajmiłam, że odtąd miś zamieszka ze mną, a w koszu jest jeszcze "mało używana małpka" i ja też po nią pójdę.
Mama kategorycznie odmówiła przyjęcia pod dach małpki, nawet mało zużytej, wsadziła mnie wraz ze znajdą do wanny (miałam wtedy cztery lata, żeby wydobyć pluszaka, musiałam wleźć do kubła) i ugięła się pod moimi groźbami- ryku o mocy stu trąb dnia sądnego, pozwoliła zatrzymać.
Miś przeszedł potem pod opiekę mojego brata, gdzie przeżył trzecie życie pod imieniem "Gruziu".
Potem gdzieś przewinęła się lalka, której wypadło oko, a mój Tata wstawił jej drugie z chleba i pieprzu. I ja nawet nie dostrzegałam różnicy.
Był koń na biegunach z urwanym ogonem.
Lubiłam swoje zabawki. Szanowałam i nie niszczyłam. Z biegiem czasu widzę, że zawsze ciągnęło mnie do tych "alternatywnie" ładnych.
Ponoć, gdy miałam dwa lata, zapałałam miłością do małej, zielonej laleczki o czarnych włosach i wykrzywionej twarzy. Lalka była ręcznie szyta, brzydka jak noc listopadowa i moja ulubiona. Ponieważ byłam już wygadaną i elokwentną dziewczynką, to i nazwałam lalkę tak, jak uznałam, że będzie wytwornie i pięknie, czyli... Dziwka!
Nie wiem gdzie zasłyszałam to słowo, nikt nie wie, ale od tego momentu, moja miłość do lalki- szmacianki, zaczęła spędzać mojej mamie sen z powiek.
Mama postanowiła Dziwkę usunąć z mego życia, ale miała zbyt miękkie serce, by ją tak po prostu "zutylizować". Próbowała "przypadkiem" wsadzić ją do kosza z węglem, by ktoś "przypadkiem" mógł ją umieścić w piecu. "Przypadkiem" wsadziła ją do klatki z królikiem i "przypadkiem" zgubiła na spacerze.
Dziwka, jak monstrum z horroru, zawsze znajdowała drogę powrotną do dziecięcego wózka. Próby ochrzczenia lalki innym imieniem, też nie dały rezultatu.
W końcu, w akcie desperacji i pod chwilową nieobecność moją, mama upchnęła Dziwkę za segmentem, licząc na to, że jak paskuda zniknie mi z oczy, to o niej zapomnę.
Faktycznie, na rok lalka popadła w zapomnienie. Powróciła podczas urodzin taty, gdy przesunięto segment, aby zrobić miejsce dla biesiadników.
Okrzyk: "Mamo! Moja Dziwka się znalazła!!!" pewnie nadal rozbrzmiewa w uszach mojej szanownej rodzicielki. Szkoda, że nie mogę sobie przypomnieć jej miny...
I min tych gości, którzy zdążyli się już stawić na wyżerkę...
Chyba ten chwilowy "comeback" dziwki był jej ostatnim, bo już nigdy więcej o niej nie słyszałam.
Nastała era "Borsuczka".
Borsuczek najpierw należał do mojego wujka. Był jego pamiątką przywiezioną z wycieczki. Mała, może 15cm figurka, uszyta z prawdziwego futerka i wypełniona trocinami. Prawie jak prawdziwe zwierzątko. Gdy przychodziłam z wizytą to najpierw witałam się z Borsuczkiem, a dopiero potem z wujkiem. Marzyłam o nim i w końcu sierściuch przeszedł pod moje skrzydła.
Zrobiłam mu łóżeczko, karmiłam krówkami, kochałam i traktowałam jak substytut prawdziwego zwierzaka.
Nawet gdy mój brat zjadł mu łapki i próbował zeżreć pyszczek, to moja miłość nie osłabła.
Chyba nigdy potem, żadna zabawka nie była dla mnie takim kumplem jak Borsuczek.
Jesteście na to gotowi?
...
...
...
Ale serio?
...
...
Serio? Serio?
...
...
W porządku... Oto on!
Borsuczek!
Mój mały przystojniak!
I choć jest już na emeryturze, to niedawno się ożenił! Udało mi się znaleźć mu partnerkę pasującą do niego i wzrostem i fizjonomią:
Ta dammm!!! Przywitajcie: Wiewióreckę!!!
Jak cudna z nich para!:
Ciekawe czy będą mieli młode? I jak one będą wyglądały?
Zanim któreś z Was zadzwoni na pogotowie. To zapewniam, że nic mi nie odbiło. Po prostu udało mi się w lumpie, przypadkiem ustrzelić moją lalkę z dzieciństwa. Tą, która była tak brzydka, że popłakałam się, gdy ją otrzymałam! Tą, która w zabawach, zawsze grała rolę Alexis z Dynastii, choć nie jest brunetką! Po prostu niejedna kryształowa łza poleciała, gdy od razu przypomniało mi się, jak bardzo uwielbiam "ładne inaczej" zabawki.
Panie i Panowie!
Oto jest Liza:
Proszę bardzo, oto polska odpowiedź, na paskudną, zgniłozachodnią lalkę Barbie! Polska myśl techniczna, która miała pokazać tym paskudnym hamburgerożercom, że Polak też potrafi!
Liza (nie Lisa- twardo, jak Polak Sarmata!) była znana ze swej bujnej i fantazyjnej fryzury. I ja jestem dumna z tego, że udało mi się ten fryz odtworzyć:
Do tego, wyobraźcie sobie ogrom mojego szczęścia, okazało się, że posiadamy przeze mnie model, to wersja DeLuxe i bardzo limitowana edycja, bo posiada... UWAGA!!! - prawdziwe, "zginalne" nogi!
Gumowe, joł!
No, że się nie zginają niby?- No co Wy! Zginają się, tylko ja nie umiem...
Że niby jednej ręki nie ma?- Zazdrość, tylko zazdrość, przez Was przemawia!
Liza jest boska i naprawdę cieszę się, że już nie muszę jej oglądać, że ją mam! Jakby nie patrzył- załatałam dziurę w lalkach z dzieciństwa ;)
No, a dla porównania, żebyście zobaczyli, jak bardzo Barbie nie umywa się do Lizy, macie tu jakieś niewiadomoco z dna kartonu:
No i gdzież jej tam do Lizy:
No i tak, czysto informacyjnie (wiem, że oszołomieni powabem Lizy, nie zwróciliście uwagi, na tą drugą) ona jest spokrewniona z Sumatra Barbie z 2007 roku.
O taką:
pfuj!
Z filmwebu i barbiecollector.
Oni tam mają ich tyle, że nie zauważą...