Charakterystyka Królika

Moje zdjęcie
Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!

czwartek, 25 lipca 2013

Najbrzydsza zabawka świata.

Pierwszy miś, którego adoptowałam w dzieciństwie, nie miał imienia. Posiadał brunatną głowę i łapki, oczki- "guziczkowate" i czarne, długi, jak u myszy ryjek i najbardziej "kłapciate" uszy świata. Serio- nigdy nie udało mi się tych uszu postawić na sztorc i przez to Miś, przez większość swego bycia ze mną, przypominał kabaczek. Korpus Misia nie była pokryty futerkiem, tylko uszyty ze sztywnego i szarego sukna. Miś zawsze wyglądał jakby właśnie zwiedzał kanały albo dopiero co, wyszedł z worka na śmieci. Brunatny, twardy, niekształtny i śmieszny. Mam go do dzisiaj, schowanego bezpiecznie na "misiowej emeryturze".
Zdjęcie się nie zachowało, ale zapewniam Was, że nie różnił się bardzo od niego:

Ja kudłaty, durnowaty...

Miś nie był moim ulubieńcem, był po prostu Pierwszy.
Drugi był "Znajdek".
Ten był "na wypasie"- granatowy, pluszowy i mięciutki. Co z tego, że nie miał nosa? Co z tego, że "znalazłam" go w śmietniku?
Do dzisiaj pamiętam minę mojej mamy, gdy stanęłam przed nią z misiem pod pachą i oznajmiłam, że odtąd miś zamieszka ze mną, a w koszu jest jeszcze "mało używana małpka" i ja też po nią pójdę.
Mama kategorycznie odmówiła przyjęcia pod dach małpki, nawet mało zużytej, wsadziła mnie wraz ze znajdą do wanny (miałam wtedy cztery lata, żeby wydobyć pluszaka, musiałam wleźć do kubła) i ugięła się pod moimi groźbami- ryku o mocy stu trąb dnia sądnego, pozwoliła zatrzymać.
Miś przeszedł potem pod opiekę mojego brata, gdzie przeżył trzecie życie pod imieniem "Gruziu".
Potem gdzieś przewinęła się lalka, której wypadło oko, a mój Tata wstawił jej drugie z chleba i pieprzu. I ja nawet nie dostrzegałam różnicy.
Był koń na biegunach z urwanym ogonem.
Lubiłam swoje zabawki. Szanowałam i nie niszczyłam. Z biegiem czasu widzę, że zawsze ciągnęło mnie do tych "alternatywnie" ładnych.
Ponoć, gdy miałam dwa lata, zapałałam miłością do małej, zielonej laleczki o czarnych włosach i wykrzywionej twarzy. Lalka była ręcznie szyta, brzydka jak noc listopadowa i moja ulubiona. Ponieważ byłam już wygadaną i elokwentną dziewczynką, to i nazwałam lalkę tak, jak uznałam, że będzie wytwornie i pięknie, czyli... Dziwka!
Nie wiem gdzie zasłyszałam to słowo, nikt nie wie, ale od tego momentu, moja miłość do lalki- szmacianki, zaczęła spędzać mojej mamie sen z powiek.
Mama postanowiła Dziwkę usunąć z mego życia, ale miała zbyt miękkie serce, by ją tak po prostu "zutylizować". Próbowała "przypadkiem" wsadzić ją do kosza z węglem, by ktoś "przypadkiem" mógł ją umieścić w piecu. "Przypadkiem" wsadziła ją do klatki z królikiem i "przypadkiem" zgubiła na spacerze.
Dziwka, jak monstrum z horroru, zawsze znajdowała drogę powrotną do dziecięcego wózka. Próby ochrzczenia lalki innym imieniem, też nie dały rezultatu.
W końcu, w akcie desperacji i pod chwilową nieobecność moją, mama upchnęła Dziwkę za segmentem, licząc na to, że jak paskuda zniknie mi z oczy, to o niej zapomnę.
Faktycznie, na rok lalka popadła w zapomnienie. Powróciła podczas urodzin taty, gdy przesunięto segment, aby zrobić miejsce dla biesiadników.
Okrzyk: "Mamo! Moja Dziwka się znalazła!!!" pewnie nadal rozbrzmiewa w uszach mojej szanownej rodzicielki. Szkoda, że nie mogę sobie przypomnieć jej miny...
I min tych gości, którzy zdążyli się już stawić na wyżerkę...
Chyba ten chwilowy "comeback" dziwki był jej ostatnim, bo już nigdy więcej o niej nie słyszałam.
Nastała era "Borsuczka".
Borsuczek najpierw należał do mojego wujka. Był jego pamiątką przywiezioną z wycieczki. Mała, może 15cm figurka, uszyta z prawdziwego futerka i wypełniona trocinami. Prawie jak prawdziwe zwierzątko. Gdy przychodziłam z wizytą to najpierw witałam się z Borsuczkiem, a dopiero potem z wujkiem. Marzyłam o nim i w końcu sierściuch przeszedł pod moje skrzydła.
Zrobiłam mu łóżeczko, karmiłam krówkami, kochałam i traktowałam jak substytut prawdziwego zwierzaka.
Nawet gdy mój brat zjadł mu łapki i próbował zeżreć pyszczek, to moja miłość nie osłabła.
Chyba nigdy potem, żadna zabawka nie była dla mnie takim kumplem jak Borsuczek.

Jesteście na to gotowi?
...
...
...
Ale serio?
...
...
Serio? Serio?
...
...
W porządku... Oto on!

Borsuczek!






Mój mały przystojniak!
I choć jest już na emeryturze, to niedawno się ożenił! Udało mi się znaleźć mu partnerkę pasującą do niego i wzrostem i fizjonomią:





Ta dammm!!! Przywitajcie: Wiewióreckę!!!

Jak cudna z nich para!:




Ciekawe czy będą mieli młode? I jak one będą wyglądały?

Zanim któreś z Was zadzwoni na pogotowie. To zapewniam, że nic mi nie odbiło. Po prostu udało mi się w lumpie, przypadkiem ustrzelić moją lalkę z dzieciństwa. Tą, która była tak brzydka, że popłakałam się, gdy ją otrzymałam! Tą, która w zabawach, zawsze grała rolę Alexis z Dynastii, choć nie jest brunetką! Po prostu niejedna kryształowa łza poleciała, gdy od razu przypomniało mi się, jak bardzo uwielbiam "ładne inaczej" zabawki.

Panie i Panowie!
Oto jest Liza:


Proszę bardzo, oto polska odpowiedź, na paskudną, zgniłozachodnią lalkę Barbie! Polska myśl techniczna, która miała pokazać tym paskudnym hamburgerożercom, że Polak też potrafi!

Liza (nie Lisa- twardo, jak Polak Sarmata!) była znana ze swej bujnej i fantazyjnej fryzury. I ja jestem dumna  z tego, że udało mi się ten fryz odtworzyć:




Do tego, wyobraźcie sobie ogrom mojego szczęścia, okazało się, że posiadamy przeze mnie model, to wersja DeLuxe i bardzo limitowana edycja, bo posiada... UWAGA!!! - prawdziwe, "zginalne" nogi!



Gumowe, joł!

No, że się nie zginają niby?- No co Wy! Zginają się, tylko ja nie umiem...
Że niby jednej ręki nie ma?- Zazdrość, tylko zazdrość, przez Was przemawia!

Liza jest boska i naprawdę cieszę się, że już nie muszę jej oglądać, że ją mam! Jakby nie patrzył- załatałam dziurę w lalkach z dzieciństwa ;)

No, a dla porównania, żebyście zobaczyli, jak bardzo Barbie nie umywa się do Lizy, macie tu jakieś niewiadomoco z dna kartonu:
















No i gdzież jej tam do Lizy:

No i tak, czysto informacyjnie (wiem, że oszołomieni powabem Lizy, nie zwróciliście uwagi, na tą drugą) ona jest spokrewniona z Sumatra Barbie z  2007 roku.

O taką:

pfuj!



Zdjęcia z jumy.
Z filmwebu i barbiecollector.
Oni tam mają ich tyle, że nie zauważą...

środa, 10 lipca 2013

Taki tam, zwykły zbieg okoliczności...

Kuzyn mojego Małżona postanowił popełnić społeczne samobójstwo i się żeni. Wesele zaplanowano na 17 sierpnia, co mi bardzo nie pasuje, bo tego dnia mój Ślubny przechodzi w stan męskiej pełnoletności, czyli kończy 30 lat. Nie pasuje mi też odległość, bo muszę jechać na imprezę, aż pod Szczecin. Przy czym to "pod" to raptem 130km, a wioska jest tak mała, że samochód Google Maps tam zaginął (istnieje przypuszczenie, że kierowca i fotograf nadal nie wytrzeźwieli). Moja fobia społeczna, aż krzyczy z radości na wieść o dwustu osobach zaproszonych na świętowanie. Wątroba odmawia pieczonego świniaka i mrożonej wódki. A Królik jako całość nie znosi wesel i ślubów.
Nie i już!
Nie tańczę i nie chodzę do kościoła!
Nie lubię rodzinnych integracji i mam inne plany na ten dzień!
Inni niestety byli szybsi i wcześniej zadeklarowali chęć niepojechania na wiejską "potupajkę". Niestety zostaliśmy z Małżonem jak te dwie sieroty na placu boju i musimy jechać. No cóż...
Sama historia miłosna Młodych (choć już mocno po 30 oboje) jest ckliwie romantyczna.
On- uciekł od problemów, odciął się od dawnego życia i znajomych. Wyjechał do Krainy Wielkiego Dobrobytu, czyli Anglii. Tam zakopał się w jakiejś dziurze, gdzie internet jest na dynamo i gdzie próżno szukać  fali rodaków.
Ona- wyjechała szukać świata poza swoją wioską. Zostawiła gromadę rodzeństwa, kuzynów i ciotek. Złamane serce spakowała do glinianego słoja i zakopała na progu rodzinnego domu. Znalazła swoje inne miejsce na Ziemi.
Jakoś tak się stało, że byli jedynymi Polakami, akurat w tym miejscu w Anglii, gdzie rodaków nie ma. Choć pracowali w jednym budynku, to spotkali się dopiero po pół roku. No i zaiskrzyło. Ślub był szybką decyzją, bo oboje poturbowani przez życie, wiedzieli że nie można puścić szczęścia, skoro się je już złapało. Równie szybko na świecie pojawił się Pulpet (4,5kg po urodzeniu i nadal rośnie) i właśnie to sprawiło, że zamiast kameralnej imprezy "u siebie", postanowiono wyprawić wesele "na bogato" i "z pierdolnięciem" w Polsce. A co!- trza się pochwalić Pulpetem i wypasioną "BiEmWuu". Wszystkim po równo- panowie do silnika, a panie do pieluch.
Choć mamy dopiero połowę lipca, to kuzynostwo już zjechało do kraju. Pierwszy przystanek mieli u rodziców Młodego. Na stół wjechała flaszka i kiełbasa, Pulpet poszedł spać, a dorośli ucztowali.
Zapomniałam dodać, że wraz z Młodymi, w bonusie do kraju zjechała mama przyszłej Panny Młodej, która przez ostatnie kilka miesięcy mieszkała z nimi, bo ich kręgosłupy dawno wysiadły od dźwigania 15kg już potomka.
Po którymś kielichu, przyszła teściowa, nagle przypomniała sobie, że kiedyś, dawno, dawno temu miała w Elblągu kuzynkę.
Były dziewczynkami i mama ją (teściową) kiedyś przywiozła do Elbląga na pogrzeb "cioteczno-stryjecznej babki za strony wujka Kazika, tego co go krowa kopnęła na śmierć, a nie tego co się po pijaku ze stodołą spalił." I że ona tak Grażynkę lubiła i że może ją na ślub zaprosić?
No tak, 200 osób... jedna w tą, czy w tamtą... I gospodarka bogata... Tylko jakby tu ową "Grażynkę" znaleźć? Mamusia pamiętała ulicę, na której kuzynka mieszkała i jej nazwisko panieńskie. I nic poza tym! A przecież Grażynka "miastowa" splendoru by im dodała!

Słuchajcie, ja wiem, że wieś ta, którą znamy z PRLu już się skończyła. Ja wiem, że nie ma już gumofilców i marazmu. Mentalność, niestety w niektórych jest silna. Proszę, mnie nie bić i nie kąsać. Historię, którą tu przytaczam usłyszałam od osoby, która uczestniczyła w tych, opisanych przeze mnie wydarzeniach i zna osobiście osoby, które tu występują i której bezgranicznie ufam, jeśli idzie o przekazywanie faktów. 
Proszę nie tłuc autorki!!! Dziękuję, wracamy do opowieści ;)

Zanim wódka im do końca z głów wyparowała postanowili udać się na wskazaną przez mamunię ulicę i "Grażynkę" odnaleźć.
Jakkolwiek najrzetelniejsze źródło wiedzy w internetach mówi: "Wszystkie drogi prowadzą przez Elbląg. Nawet droga z Sopotu do Gdańska", to jednak nieco "na wyrost" wydaje mi się nadzieja na znalezienie, 40 lat niewidzianej kuzynki, która mieszka na jednej z ulic w 130 tysięcznym mieście.
Kuzynostwo z mamcią na czele obrało jednak strategię Świadków Jehowy (którzy zresztą zbór mają na ulicy wskazanej przez Teściową) i wytypowawszy na "chybił-trafił" trzy domy poszli pukać do drzwi, w poszukiwaniu Grażynki.
Przyznam, że nie rozumiem, jak im się udało...
Tak.
Znaleźli Grażynkę!
Nawet długo nie szukali, bo Grażynka przez te 40 lat przeprowadziła się raptem z jednej strony ulicy na drugą.

Przyznam, że jestem pod wrażeniem. Kuzynka z jednego zadupia odnalazła kuzynkę z drugiego zadupia.
Taka odległość je dzieliła:


Nie widziały się 40 lat, a przegadały pół dnia. Grażynka była zaszczycona zaproszeniem na ślub, ale nie dała wiążącej odpowiedzi, propozycja mocno ją zaskoczyła.
Aby doszło do spotkania, najpierw dzieci musiały porzucić gniazdo, potem musiał narodzić się Pulpet, a potem flaszka wyostrzyła wspomnienia. Rodzina na nowo zjednoczona.
Wypijmy za to!

No, a żeby nie było, że niesamowite zbiegi okoliczności spotykają innych, mnie też się udało przypadkiem nabyć urokliwą laleczkę:

Śliczna, prawda?
To Wendy z Piotrusia Pana.


A raczej Disney Peter Pan's flying Wendy z 1997 roku.
Lalka w pudle wyglądała tak:


Lalka jest odpowiednikiem, tej bohaterki filmów Disneya:



Zbiegiem okoliczności jest to, że pierwszy raz zobaczyłam ją na lalkowym forum i momentalnie zdążyłam się zakochać. Niestety, okazało się, że lalka jest uznawana za kolekcjonerów za very hard to find, czyli trudną do znalezienia, przez co jej cena jest przerażająca.
Zdążyłam się pogodzić z myślą, że Wendy nie będę miała, a tu nagle BUM!- i znajduję maleństwo na All za śmiesznie niską kwotę!
Takie "przypadki to ja lubię" ;)














Wendy otrzymała "lalaloopsowego" Piotrusia Pana jako maskotkę i tworzą wyjątkowo uroczą parę.



A! I jeszcze znalazłam inną wersję Wendy:

Wielkooka O.O


Wiecie gdzie mieszka Grażynka? W moim bloku. W następnej klatce.
Grażynka to pani Kwiecień.
Karma is a Bitch...
Coś czuję, że to wesele będzie niezapomniane...


Zdjęcia znalazłam na:
www.amazon.com,
www.ioffer.com,
Googl Maps,
w lodówce,
i na wieszaku w piwnicy.