Małe poszło w ojca i jest umysłem mocno ścisłym. Mało interesują go kredki, kolorowe książeczki i plastelina. On lubi drobiazgi, które można grupować, okładać według kolorów, kształtów i najróżniejszych kombinacji.
Maślak ma własną skarbonkę.
Mogłabym z dumą rzec, że dzieciak uczy się od taty przedsiębiorczości, ale w skarbonce do niedawna była garść "klepaków", dwie kulki szklane, wymemłany cukierek, guzik i dużo, dużo powietrza.
Ponieważ młode niedawno opanowało trudną sztukę liczenia do pięciu, to i postanowiło dokonać podliczenia funduszy.
Kulki trafiły pod szafę, cukierek do buzi, guzik do kieszeni, a pieniążki wylądowały na łóżku.
Na początku dzielnie wrzucał i wyrzucał je ze skarbonki. Potem ułożył w zgrabne kupki. Potem znowu wrzucił do puszki. I tak w kółko...
Ponieważ ostatnio z Małżonem namiętnie gramy w Rayman Legends, to pozostawiliśmy Małego i jego bankowość, a sami zasiedliśmy przed ekranem.
Bach! Prosto w jadaczkę!
Świat gry szybko nas wciągnął. Maślak przychodził co chwila popatrzeć, jak żółtym stworem, mozolnie zdobywamy kolejne poziomy i pokonujemy zastępy przeciwników, a potem wracał do swoich funduszy.
Podczas bardzo emocjonującej walki z bossem, kiedy nasz świat skurczył się do rozmiarów ogromnej, gigantycznej wręcz, mechanicznej ryby, poczułam nagłe szarpnięcie za rękę...
- Mama, ble! Ble!- młode wyciągnęło do mnie łapkę, a w niej dwa grosze, tak brudne i zaśniedziałe, że faktycznie "ble".
Mały jest estetą. Nie lubi brudnych, brzydkich i starych rzeczy. Gdy pobrudzi koszulkę, to każe mi ją zmieniać. Kilkakrotnie próbował wyrzucić moje stare, ukochane trampki do kosza.
Młody wcisnął mi monetę do ręki i uciekł.
Gramy dalej.
Tym razem etap polegał na jak najszybszym przebiegnięciu planszy.
- Mama... BLEEEe!- kolejna moneta ląduje na biurku. Tym razem pięć groszy.
Zabrałam, odłożyłam.
Rayman uciekał przed morderczymi pnączami z kolcami gdy kupka wzbogaciła się kolejno o dwa, pięć i jeden grosz.
Rayman naparzał wrogów w rytm "Eye o the Tiger", na stole pojawiło się dwa razy po pięć i raz dwa grosze.
Zanim skończyliśmy epizod, to na biurku urosła spora kupka kasy.
Postanowiliśmy zrobić krótką przerwę.
Maślak wdrapał mi się na kolana.
- Mama, daj!- tu potarł palcami w geście "matka wyskakuj z forsy". Zaczął też wskazywać na miseczkę, do której odkładam klepaki na czarną godzinę, albowiem kiedyś takiej miseczki nie posiadałam i pamiętam czasy gdy, musieliśmy kupić chleb, a w domu nie było grosza.
Wyobraźcie sobie mój wstyd, kiedy w sobotę wieczorem stałam w sklepie, w kolejce, zamiast portfela miałam siedem butelek po piwie...
Od tamtego czasu w moim domu zawsze, ale to zawsze jest zbiornik na drobne, do którego trafiają wszystkie zagubione po kątach i kieszeniach monety. Polecam!
Rozczulił mnie ten gest Maślaka, zrozumiałam, że oddał mi swoje "brudne" pieniążki na wymianę.
- Masz synku- powiedziałam- poszukaj sobie czystych - dodałam. Rysiek szybko wybrał kilka drobniaków i pobiegł robić dalsze interesy z Panem Kaczorkiem.
Rayman właśnie szykował się do podboju kolejnego świata, gdy to do mnie dotarło...
Myśl poraziła mnie niczym prąd, a rozczulenie do dziecięcej zabawy zmieniło się w podziw dla geniuszu.
Musiałam się jednak upewnić.
Zgarnęłam odrzucone przez Ryśka klepaki. Porównałam monety w dłoni i te, które Maślak sam wybrał z mojej skarbonki.
Młode ubiło niezły interes- oddało mi wszystkie miedziaki. Co do grosza. Każdy pieniążek w kolorze żółtym nie przeszedł uważnej selekcji.
W zamian wziął sobie same srebrne. Nie pogardził nawet pięciozłotówką. Kiedy zaprotestowałam, to oddał mi za nią swój guzik.
Cóż... nie pogniewam się, jeśli mój syn, w przyszłości zostanie "byznesmenem"... Byleby księdzem nie był...
Ja też kiedyś zrobiłam niezły interes, gdy odkupiłam od kolegi lalkę, która stanowiła dla mnie wielką niewiadomą i ujęła mnie wielkimi, sarnimi oczami.
Teraz, dzięki pomocy Kate z bloga BarbieDream wiem, że moją lalka to:
Fashion Fever Tia
Niestety okazało się, że lalka dotarła do mnie przełożona na inne ciało i to typu takiego, którego bardzo nie lubię. Muszę to jednak jakoś odżałować, bo chwilowo nie mam weny jej "przeszczepiać" a podobała mi się na tyle, że poszła ze mną na jesienny spacer.
Czy jeśli Cię pocałuję, to zmienisz się w księcia?
A pierdyknę se fotkę z grzybkiem!
I bez grzybka też!
Nie będę pisać, kto odziewał Tię. Nie lubię się powtarzać ;)
Zaraz upadnę na twarz!
A tak wyglądała Tia w swej firmowej "trumience":
Muszę przyznać, że wyjątkowo wdzięcznie!
Żaba była prawdziwa. Zachowywała się jak rasowa modelka i ani drgnęła podczas trzaskania jej wszystkich siedemdziesięciu zdjęć!
Mój syn zgodził się na gościnne wystąpienie, jako bohater tekstu. Musiałam go zapytać o zgodę, bo to jest mały, ale zupełnie świadomy człowieczek. Z tego też powodu nie wrzucam jego zdjęć na nocniku czy w przebraniu brukselki. Nie chcę, żeby za kilkadziesiąt lat, jak już będzie kardiochirurgiem, prokuratorem albo dyrektorem banku, któraś z moich, niefrasobliwie opublikowanych fotek, popsuła mu karierę.