Charakterystyka Królika

Moje zdjęcie
Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!

piątek, 21 listopada 2014

Wielkie sprzątanie.

Gdy byłam nastolatką i potrzebowałam pieniędzy, a w portfelu były pustki, to najlepszym sposobem na zdobycie kasy było wielkie sprzątanie mieszkania.
Nie myślcie, że ktoś mi płacił za tę brudną czynność, o nie! Miałam swój "system", który polegał na tym, że każdy, pojedynczy nawet grosik, jaki znalazłam, odkładałam do specjalnej miseczki. Podczas takiego sprzątania zaglądałam w każdy kąt, w każdą kieszeń i zakamarek. Pod koniec dnia miałam zakwasy, idealny porządek i 10 do 50zł w drobniakach i "dzięgach". Miałam stały układ z panem prowadzącym kiosk ruchu i u niego wymieniałam, swoje znaleziska "na grube", jemu każdy grosz był na wagę złota, a dla mnie nie liczyła się waga a nominał.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie miała przygód, przy takim sprzątaniu- kiedyś na przykład, w pośpiechu "ciapnęłam" do kosza na śmieci dyskietkę, na której miałam zapisane materiały do semestralnej pracy zaliczeniowej z biologii. Skończyło się na "nurkowaniu" w kontenerze który, jak się później okazało, był prawie pusty,bo godzinę wcześniej wywieziono z niego śmieci. Wór wylądował więc na samiuśkim dnie. Moją dupę, przyodzianą w portki z charakterystycznymi łatami na siedzeniu, przyuważyła mama mojej najlepszej przyjaciółki, co skończyło się na troskliwym pytaniu, czy w domu wszystko w porządku, czy na pewno nie trzeba nam kasy i czy nie chcę przychodzić na obiady. Sytuacja była o tyle nieręczna, że w owym czasie, mój Tatko dochodził w domu do zdrowia, po wypadku w pracy. Pytania mamy koleżanki było podyktowane zwykłą troską.
Kolejny raz, gdy zmuszona byłam do podjęcia odzyskiwania utraconych dóbr, był jeszcze bardziej durny. Otóż, podczas porządków, w moje ręce wpadł klucz. Zwykły, niepozorny, do niczego nie pasujący, a że zawsze miałam tendencje, do podnoszenia wszelkich z ziemi wszelkich śrubek, przepalonych żaróweczek i żołędzi, to i pomyślałam, że klucz do nich należy. Nosiłam pełne kieszenie takich "przydasiów', aż w końcu (najczęściej przed praniem kurtki) moja mama wyrzucała te kolekcje na moje biurko i kazała się ustosunkować, co zostaje a co nie. Tajemniczy klucz został przeze mnie zakwalifikowany do grupy przydasiów nieprzydatnych i wrzucony do wora z innymi śmieciami, które wyniosłam do kubła i szybko wyrzuciłam z pamięci.
A piekło rozpętało się po południu...
Klucz, okazał się być potężnym artefaktem, jedynym zdolnym do otwarcia wrót skarbca, zwanego "wózkownią", w której od wieków moja rodzina składowała niezbędne do przeżycia utensylia, takie jak: kociołek żeliwny, połamane wózki dziecięce i stare meble kuchenne, które rozsypywały się już w chwili nabycia, ale "może się jeszcze przydadzą, albo komuś się odda".
Ponieważ, to ja byłam winna jego zaginięcia, to mnie nakazano jego odzyskanie.
Uzbrojona w : "żółte, gumowe rękawice mocy" (+5 do ochrony przed wydzielinami śmietnikowymi),  "stare spodnie podomowe" (-6 do seksapealu), "bluzę z kapturem dla niepoznaki" (plusy do asymilacji z lokalnym plemieniem dresów) i "kij od szczotki sosnowy" (obrona przed czarną magią i parchatym kotem śmietnikowym), ruszyłam na łowy.
Odzyskać skarb było w miarę prosto, bo musiałam się przekopać tylko przez jedną warstwę śmieci. Trudności zaczęły się, gdy w worze, o pojemności 120l (solidny wór na gruz i inne odpady budowlane), wypełnionym "pod korek", miałam znaleźć ten maleńki, niczym nie wyróżniający się kluczyk. Szarpałam wór z rządzą mordu w oczach, rozsypywałam śmieci na około, obmacywałam każdy papierek, każdą skórkę od pomarańcza i gdy już traciłam nadzieję, nagle!- JEST! Mój Sssskarb! Zacisnęłam mocno palce i... bach!
Czyjaś ciężka łapa spadła mi na ramię, a mnie nagle owinął zapach zatykający dech w piersi. Zapach "szato de jabol'a z rocznika bieżącego" i karpia ze świąt w osiemdziesiątym siódmym.
Zrozumiałam, że oto przyjdzie mi stoczyć walkę z ostatecznym BOSSem- z Panem Żulem!
Serce mi zamarło.
Oddech zrobił się urywany.
Śmierć zajrzała w oczy.
- Widzę, że koleżanka tu nowa- wychrypiał Pan Żul- Koleżanka, się nie śpieszy. Podzielymy się!- powiedział i zanurkował w otchłani otwartego kontenera.
Ze wzruszenia pociekły mi łzy czyste (a może to od bukietu woni rozsiewanego przez Pana Żula?) i zrozumiałam, że to nie był BOSS, a Mag dający doświadczenie. Przestałam się bać o swoją przyszłość, bo wiedziałam, że nawet, jak mi w życiu nie wyjdzie, to brać śmietnikowa weźmie mnie za swoją.

Sorry Mario, ale Twoja księżniczka jest w innym zamku! 

Niestety jestem już duża, magia odeszła z mojego świata i już nie muszę sprzątać pokoju w poszukiwaniu kasy. Teraz sama ją zarabiam.
Ale porządek musi być i choć nie lubię, to w ostatnim czasie, zostałam zmuszona do posprzątania dwóch, najświętszych dla mnie azylów.

Pierwszym z nich jest moja komórka.
Dla mnie telefon powinien służyć do dzwonienia i tylko dla tego. Mój jeszcze robi zdjęcia, a raczej ja je nim robię. No i ilość tychże fotek totalnie zablokowała aparat, który i tak jest wyjątkowo tępym i niewspółpracującym urządzeniem. (A jakże! Wszystkie moje, elektroniczne gadżety są wyposażone w inteligencję. Każdy z nich ma imię i indywidualny charakter!). Musiałam przekopać się przez miliony zdjęć, tysiące niewyrzuconych smsów i setki niepotrzebnych kontaktów, a na koniec i tak wywaliłam wszystko i nakarmiłam go od nowa.

Czystki sprawiły, że dokopałam się do następujących perełek:

"Nie jestem podróbką, jestem z edycji limitowanej"

"Tłajlajt Sparklez jest zdegustowana twoim stosunkiem do porządków"

"Takiego buraka znaleźć to jak z rakiem wygrać!"

"A więc kochanie, zrobię z Ciebie gwiazdę! Pójdziemy razem na przyjęcie, poznasz kilku moich znajomych...
Co to znaczy, że nie masz szesnastu lat?!"

"Wesołych Świąt! Zadarłeś z niewłaściwym Króliczkiem! Wyskakuj z jajek!"

"Może to świnka, może to kucyk! A może coś zupełnie innego!"

"Pan Pyrek odsypia po ciężkiej nocce w destylarni"

Z dedykacją dla Lunatyczki!
Kategoria: "Janusze Nazewnictwa"

Drugą enklawą króliczą, jaką posprzątałam i przeorganizowałam, są moje lalki, bo Małżon zrobił mi na nie nową półkę.
Mam dobrego Małżona, gdy go o coś poproszę, to nie muszę mu codziennie przypominać żeby mi to zrobił. Wystarczy raz na pół roku.
(I groźba focha.)
(I zapuszczanie włosów na nogach.)

Teraz ściana lalkowa wygląda tak:

(Po praniu mózgu aparat w telefonie zapomniał jak się robi dobre zdjęcia)



Znalazło się kilka nierozpakowanych pudeł.

Co nie zmieściło się na półkach ma kwaterę w trumience z Ikei.

Znalazłam kilka perełek.

A o innych sobie przypomniałam.

A innych lalek w poście nie będzie.
A czemu?
Bo sprzątam też swoje życie i w ramach ogarniania nieogarnięcia, zapisałam się na kurs prawa jazdy. 
Nie mam życia, nie mam czasu. Zarobiona jestem!

A dla ludzi o mocnych nerwach- (UWAGA! DRASTYCZNE!) takie malowidło wisiało na ścianie hotelu, w którym spędziłam z Małżonem miłe chwile. 
To był naprawdę fajny hotel z zajefajnym, sympatycznym kucharzem. Tylko właściciele trochę za bardzo "popłynęli" z zachowaniem klimatu.

wtorek, 4 listopada 2014

Być kimś innym.

Dzisiaj trochę wspominkowo, trochę Halloweenowo, trochę przebierankowo. Trochę "pitu-pitu".

Na początek pytanie: Czy wiecie po co jest dziadek?
...
Ja już wiem, ale najpierw powiem wam, jak się dowiedziałam.

W Dzień Zaduszny poszliśmy wieczorem, na pobliski cmentarz. Ten przybytek zabawy wątpliwej jest zaledwie pięć minut od naszego domu, ale w czasie drogi chyba ze trzy razy zapragnęłam położyć się między sztywnymi i nie wstać.
"Mamooooooo! Nuski mnie bolą!"- ledwie przekroczyliśmy drzwi wyjściowe.
"Mamooooooooo! Mam giluna!"- który pojawił się raptem trzydzieści sekund po tym, jak ustał ryk, po tym jak oznajmiłam, że na bolące nóżki najlepsze jest ich odcięcie.
"Mamooooooooo! Siku mi się chce mocno!"- mój błąd, tylko siedem razy zapytałam o to przed wyjściem.
"Mamooooooooooo! A kiedy wrócimy do domu"- jesteśmy w połowie drogi.

No nic, dotarliśmy na miejsce i Młode zamknęło japę i stanęło jak wryte, na widok zniczy, kwiatów i całej tej atmosfery.
Ponieważ, akurat na tym cmentarzu, nie leży nikt nam bliski, to honorowego znicza zapaliliśmy na grobie sąsiada.
Maślaka zaciekawiły krzyże i groby, szybko skojarzył je z "Plants vs Zombies", a mnie natchnęło na prowadzenie z dzieckiem życiowej rozmowy.
(Oczywiście zostałam znokautowana już po pierwszym pytaniu.)
- Maślaku!- zaczęłam poważnie- A jak myślisz, dlaczego masz dwie babcie, a tylko jednego dziadka?- w myślach układałam już historię na temat tego, że dziadek jest aniołkiem, siedzi na chmurce i na niego patrzy, i takie tam kity, co się dzieciom wciska.
Młode nie zastanawiając się ani chwili wypaliło:
- Babcie są od dawania cukierków, a dziadek od zabawy!
- No tak... dwóch dziadków, to byłby tłum...- pomyślałam. Ale natychmiast spróbowałam zaatakować z drugiej strony:
- Rysiu, mama ma tatę. Babcia Ela ma dziadka Bogdana, a babcia Lila kogo ma?- usilnie starałam się nakierować Młodego na myśl, że kogoś w tej naszej rodzinie brakuje.
- Nieeee wieeem...- zaczął Maślak niepewnie- Babcia Lila ma samochód!- dokończył po chwili triumfalnie.
I tyle dobrego- babcia Lila, kobieta wyzwolona i samowystarczalna. Ech!
Dalszego ciągu życiowej rozmowy nie było, bo "nuski" znowu zaczęły boleć. Prawdopodobnie dlatego, że Młode dojrzało, że przy bramie cmentarza ktoś przedsiębiorczy sprzedaje balony (!) i watę cukrową (!), a źli rodzice (to znaczy my) powiedzieli "NIE"!

Około listopada, przedszkole organizuje "Bal Jesieni". Nie ma on nic wspólnego z Haloweenowymi przebierankami, bo to byłoby szatańskie i sprowadziłoby na dzieci wieczne potępienie i "dżęder", ale nie sposób dostrzec podobieństwa- przebrać dzieciaka trzeba i czasem trzeba go przekupić cukierkiem, żeby nie marudził.
W zeszłym roku na balu jesieni był "Grzybkiem" i wystarczyło mu jedynie wymalowanie okazałego borowika na koszulce. Na balu przebierańców już poprzeczkę mi podniósł i zamarzyło mu się być "Zieloną Świnką":


Inspiracja


Matka podołała:


W tym roku Młode, na Balu Jesieni było: "wilczkiem ale trochę pieskiem", a w karnawale chce być "Zombie".

Bułka z masłem! Plan jest, pomysł jest. Zdrowe ręce obie też są! (No i szukanie składników do perfekcyjnego przebrania, najczęściej odbywa się poprzez rajd po lupeksach. W tym roku rajd ten zaowocował: czapką "Marks&Spencer dla Młodego, lalką Winx za złocisza i torbą Desigual dla mnie. Tyle wygrać!)

Te wszystkie balowe przygotowania, mocno przypominają moje, własne zabaway w Przedszkolu.
Kiedy miałam coś w okolicach pięciu lat, zamarzyło mi się bycie "Pienknom Ksienżniczkom" na balu przebierańców. Gdyby to się działo dzisiaj, to moi rodzice kupiliby kieckę na Allegro lub wypożyczyli w wypożyczalni. W 1987 roku nie było ani tego, ani tego. Co zrobił mój tatko? Otóż, mój przedsiębiorczy i niezwykle uzdolniony manualnie Rodziciel, zajumał z apteki w lecznicy weterynaryjnej, roczny zapas gazy i z niej uszył mi sukienkę! Nawet koronę mi zrobił! Z pazłotka od czekolady, którą podgryzał nocami jako paliwo podczas tworzenia kreacji!
O dziwo, kradzieży gazy nikt nie zauważył, bo po balu "magicznie" pojawiła się tam, skąd zniknęła. Może trochę złachana, może poszarpana, może obsypana brokatem... A może nikt nawet nie zauważył jej braku?
Nie takie cuda odchodziły za komuny.

Mówiłam już to wiele razy, ale powtórzę- Fajnie jest być mamą! Codziennie jestem kimś innym- lekarzem, krawcem, nauczycielem, sprzątaczką, piosenkarką... A wydawać by się mogło, że jedyne co umiem, to sprzedawać cegły!

Korzystając z okazji, ze przebrałam Młodego, to przebrałam też jedną z moich lalek.
Evkę już znacie:


Niestety Evka miała pecha, bo jakoś tak, przestała mi się podobać. Najpierw umarły "na śmierć" jej cudowne buty:

Po prostu rozlazły mi się w palcach!
A Evka bez butów, to Evka bez połowy stroju!

Potem jej włosy się poplątały, a potem Evka wylądowała w pudle. I starałam się o niej zapomnieć, bo zobojętniała mi okrutnie.

Ale to właśnie Evka została gwiazdą Haloweenowych przebieranek.

A jak do tego doszło?

O tak:

Ewa Miałczyńska była niewinnąi pracowitą dziewczyną z małego miasteczka. Do jej ulubionych hobby należały ogrodnictwo:







Oraz relaks przy literaturze klasycznej:





Ewka wiodła życie skromnej i cichej dziewczyny, i nikt nie podejrzewał, że po zmroku, ta niewinna duszyczka pokazuje swoje diabelskie oblicze i w nocnym klubie występuje jako:

Eve Kitten:












"i'm not bad i'm just drawn that way"





A żeby jeszcze bardziej zamotać, to Eve Kitten wieczorami przebiera się za Jessicę Rabbit:


Jessica Rabbit z mężem Królikiem.

Ostatnio pokazuję "nie Mattele", więc wybaczcie. Następnym razem coś mniej egzotycznego, acz nadal OOAK.

A Evka na nowo siedzi (a raczej stoi, bo siedzieć nie umie) na półce! 
Kiecka pochodzi z Domu Mody Magalita.