Charakterystyka Królika

Moje zdjęcie
Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!

wtorek, 22 listopada 2011

Nie karmić trolli

Patrząc z perspektywy leciwej mamuśki, miałam szczęśliwe dzieciństwo. Gdy się urodziłam mój tatuś był akurat weterynarzem, a nasza mała rodzinka mieszkała w jego kawalerce mieszczącej się na terenie zakładu. Od maleńkości nosiłam na rękach kociaki i szczeniaki, a także gołębie, szczury i małe prosiaki, bo tatko nie był wetem od pudelków tylko takim prawdziwym- w gumofilcach i uszance- od krów i innej trzody. Ledwo odrosłam od ziemi, a tata zabierał mnie na dyżury. Starą "skarpetą" jeździliśmy do rolników, którzy dawali mi głaskać kozy i owce, a jedna gospodyni "wkręciła" mnie, że mleko leci krowie jak się ją za ogon pociągnie. Wierzyłam w to kilka lat...
Gdy miałam sześć lat tata zmienił branżę, ale nie oznaczało to pożegnania ze zwierzakami, bo miałam jeszcze babcię. Babcia hodowała króliki, a ja kochałam te puszyste cudowności i jakoś nigdy nie pojęłam dlaczego moja nowa czapka na zimę ma ten sam kolor, co futro Trusi, która "uciekła" babci zimą- takie czasy były, szalone lata osiemdziesiąte!
Babcia pochodziła także z najprawdziwszej wsi (Kuków Wieś, koło Suwałk- pozdrawiam), na którą co roku mnie zabierała. Tam to był raj! Puszyste kurczaczki i żółte kaczuszki i nutrie. Spałam na sianie, piłam mleko prosto od krowy, wiejskim kociakom wiązałam kokardy i z miłości dusiłam gąski- choć moja ciocia ma 90 lat, a to było prawie 25 lat temu, to ona nadal mi wypomina. Pozdrawiam Cię Ciociu i tęsknię za Tobą!!! ;)
Rozmarzyło mi się.
No więc przechodzę do sedna: od zawsze coś hodowałam.
A to chomika znalezionego na śmietniku a to świniaka morskiego, który okazał się być kotną świnką morską. Głupiego jak but psa o wielkim sercu i i jeszcze większym żołądku. Nie wspominając o kotach z pierdolcem. Pogodziłam się z tym, że zwierzaki przychodzą i odchodzą, choć nie zawsze tak było. Długo nie pozbierałam się po padłej na serce Klusce, czy moim chomiku- wojowniku; lubiącym pierogi i czekoladę Dżungarze, który żył z nami 5 lat, co jest swoistym chomiczym wyczynem.
Hodowałam pleśń na chlebie i grzyba na ścianie- może o tym kiedyś napiszę.
Hodowałam kilka Tamagochi, które potem namiętnie gubiłam.
Od dziewięciu lat hoduję Neopeta.
A od kilkunastu dni jestem posiadaczką Trolla Internetowego.
Troll przybłąkał się do mnie sam z siebie. Troll ( a zasadniczo Trollica) walnęła mnie pewnego dnia informacją, że jedna z moich lalek jest jej zaginioną lalką z dzieciństwa i było by miło gdyby lalka ta wróciła do prawowitej właścicielki, czyli mojej Trollicy (czy Trollki) właśnie.
Tak kochani. Jedna z moich lalek- zakupiona na Allegro prawie dwa lata temu, zakupiona w stanie NRFB i zakupiona od SuperSprzedawcy handlującego głównie (a może jedynie) lalkami, jest zagubioną lalką niegdysiejszej dwunastolatki.
W pierwszej chwili pomyślałam, że to żart i przyznam się szczerze, że trochę trolla podrażniłam. Dowiedziałam się ckliwej historii o tym jak mąż Trolla wyrzucił pudełko z lalką, by miejsce w piwnicy zrobić na swoje narzędzia. Albo tego, że Trollka nie chce lalki dla siebie, tylko dla rocznej siostrzenicy... itd itp... i dalej coraz bardziej łzawo i niegramatycznie...
Na każde moje pytanie, typu jakim cudem moja lalka może być nie moja, skoro NRFB, skoro od SS, byłam zbywana. Raz usłyszałam historię o tym, że dziadki owego Trolla kupiły jej lalkę i kazały strzec jak złotego pierścionka. Innym razem tą samą lakę przywiozła ciotka z Berlina. W końcu, gdy znudzona "wkręcaniem" Trollki kazałam przestać się nękać, to dowiedziałam się że istnieją jeszcze dowody w postaci zdjęć z dzieciństwa i filmów VHS- na te się nie doczekałam.
Póki co Troll milczy (może śpi), a ja mam przez tą sprawę krew wzburzoną.
Piszę dla was tą notkę, ku przestrodze byście nigdy, ale to nigdy nie próbowali wyłudzić czegoś używając RZECZYWISTEGO adresu internetowego. Zawsze ktoś może się dowiedzieć że macie zakład robiący paznokcie, sprzedawaliście Burnduka (taką mega słodką wiewiórkę) i macie zepsutą lustrzankę Sony. ;)
Nie napiszę o jaką lalkę chodzi, możecie sobie sami poszukać- Troll zostawił ślad w komentarzach.
Szczerze mówiąc- Trolla Internetowego z chęcią oddam!!!
No i już się przygotowuję na atak ;)

Wiecie co jest dla mnie najśmieszniejsze?- Ja mam bardzo miękkie serce. Niewykluczone, że gdyby Trollka wyszła do mnie po ludzku z inicjatywą, a nie z lipną bajeczką to mogłaby nawet zdobyć tą lalkę...

A na marginesie: Małżon zarobił!!! Proszę o modły do Najwyższego o słoneczko, a wtedy ujawnię pewne dwie laski (chyba, że też są czyjeś)

I zrobiło się gorrrrąco....

środa, 16 listopada 2011

I kupa!

Nie będzie dzisiaj posta ociekającego super elokwentnymi wynurzeniami na temat króliczej egzystencji.
Nie będzie błyskotliwych dykteryjek ani kąśliwych uwag.
...
...
...
Mam grypę żołądkową...
...
...
...
Młody ma grypę żołądkową...
...
...
...
Małżon ma grypę żołądkową...
...
...
...
Koty mają pierdolca...
...i tyle w temacie...

Lalki nie mają grypy...
...jeszcze nie.

Kiedy miałam chwilowy zastrzyk gotówki nabyłam na All dwa czupiradła. Postanowiłam je odświeżyć bo tarmoszenie lalkowych kudłów mnie relaksuje.
Oto one!

Before:
Panna Fairytopia Magical Mermaid Barbie i Panna Mermaid Fantasy Barbie

Obie syreny (jakby ktoś był aż takim językowym analfabetą)

Obie piękne before before (zamierzone podwojenie):





Obie lekko sfatygowane i pokudłane, w chwili przybycia:



Ponieważ moja lodowa Księżna Kaja nalegała aby najpierw zająć się jej siostrą, to na pierwszą kąpiel poszła blondie (jeszcze bez imienia)


"Spojrzyj mnie w te piękne oczyska i wsadź fioletowe czupiradło do Silana"

No i fioletowy pokudłaniec after:


Normalnie jak z reklamy Shaumy!


Błysk i blask!




Śliczna, czyściutka i pachnąca lala!

Z tą drugą syrenką coś mi nie poszło...
Ogon miała zepsuty, włosy coś za bardzo suche i ogólnie szkoda gadać.

Robiłam co mogłam, prawdziwa natura zawsze z Baski wyjdzie ;)))











A taka to była słodka dziewuszka... no, no, no...

I tyle na dzisiaj.

Audycja zawierała lokowanie produktu i zdjęcia kradzione bez wiedzy i zgody autorów.

piątek, 11 listopada 2011

Za dużo cukru w cukrze

Wstąpienie w związek małżeński wiąże się nieodłącznie z posiadaniem teściów. W zasadzie jakoś człowiek tak przed ślubem się nad tym nie zastanawia, bo i po co. Refleksje przychodzą potem. I potem jest za późno. Prawdę mówiąc instytucja teściowej była mi od zawsze obca, ponieważ poprzedni kandydaci na Pana Królika, zaistnieli w mym życiu zbyt krótko bym mogła poznać ich mamy. Choć Małżon zanim stał się Małżonem, był moją "drugą skarpetą" przez ponad pół dekady, to ja sama jakoś nie kwapiłam się do bliższych kontaktów z jego rodziną.
Teścia nie posiadam, więc nie wiem jak to jest.
Z Teściową... bywa ciężko...
... no bo jak można żyć z Aniołem?
MamaM (czyli Mama Małżona) jest najcieplejszą i najkochańszą kobietą pod słońcem. Istny człowiek-dusza. Nie ma na świecie osoby, która by była w stanie powiedzieć na nią złe słowo, a tych dobrych słów jest za mało.
Maślak uwielbia babcię bezgranicznie i tak się złożyło, że niedawno został do niej wypożyczony na odchowek, kiedy jego Ciocia-Niania zachorowała.
Przez tydzień po pracy zasuwałam na drugi koniec miasta, głównie nie po to by odebrać pakunek w postaci syna, a po to by w końcu zjeść normalny obiad.
Życie z Ryszardem jest na tyle absorbujące, że zazwyczaj nie mam czasu na ciepły posiłek, a jego bezsmakowe papki nie przechodzą mi przez gardło. Najczęściej za obiad robi pajda chleba z byle czym.
MamaM kiedy tylko dowiedziała się, że oprócz Młodego będę jeszcze ja, to stawała na głowie żeby dogodzić.
Oj dogadzała :) A żarcie jest moją religią. (I wcale nie wiem czemu jestem taka grubokoścista, pewnie mam złą przemianę materii, albo co ;))
Zrobiła gołąbki, które uwielbiam -...zjedz jeszcze jednego, dopiero trzy zjadłaś...
Kotleciki schabowe -...może weźmiesz jeszcze te dwa, takie ostatnie...
Karkówka w sosie -dać Ci jeszcze sosiku? Pół garnuszka mi zostało...
MamaM nie jest typową kobitką z serii: "Jeszcze się taki nie urodził, co by babcię przekonał, że nie jest głodny", ale ma po prostu dobre serce. MamaM chce zrobić mi przyjemność, bo wie że jeść lubię. Chociażby wczoraj- Małżon lekkim wieczorkiem odbiera telefon od MamyM i pada hasło: "sałatka jarzynowa".
Pięć minut.
Tyle zajął pełen mejkap, odzienie Królika, odzienie Maślaka i opieprzenie Małżona, że się guzdrze.
Bogom dzięki za takie Mamusie :)

A skoro o żarciu mowa- dla wszystkich Obrońców Piłek, którzy po moim ostatnim poście gotowi na mnie opiekę społeczną nasłać ;) (żarcik taki oczywiście)

Kuchnia pod Królikiem dziś serwuje:

Rysiek nadziewany jabłkami

Maślak w buraczkach

Zdrowo i pożywnie. Na deser piłeczki i lalka słodka do pożygu. Bleh!

Do dziś nie wiem co mnie podkusiło, żeby tą sztywniarę do domu wpuścić. Musiałam mieć jakąś pomroczność.
Nigdy wcześniej nie miałam w ręku laki, która wywoływałaby u mnie odruch wymiotny (może poza pewnym błyszczącym... )
Candy- bo takie imię dostała, jest śliczną, eteryczną blondynką. Cudną, delikatną i lekką jak bezik. Nie ma w niej w ogóle agresji. Kocha małe ptaszki i słodkie szczeniaczki. Płakała pół dnia gdy złamała swój, pomalowany na budyniowy róż, paznokietek.
Nie cierpi brzydkich wyrazów i zapachów.
Musiałam ją przykleić do półki, żeby jej wiatr nie porwał, bo taka jest leciutka i eteryczna.

Oto Candy Sweetpie, moja Couture Barbie z 2010 roku.


Nie wiem, co mnie podkusiło.
Może to te mlecznobiałe włosy.
Może turkusowa sukienka.
Może to to, że to moje absolutnie ukochane połączenie kolorów...

Po wyjęciu z pudła patrzy toto tępo jak koza na szyszkę...

Ustawić ją można na wiele sposobów:
- obie ręce w górze
- jedna ręka w górze
- noga lekko do przodu
(na zdjęciu w pozycji "taaaką rybę złapałam")

Ta twarz wręcz prosi się o odrobinę inteligencji

Zaraz zasnę, zmęczyło mnie to myślenie

Jedyną pracą jaką Candy kiedykolwiek wykonała samodzielnie było malowanie paznokci.


Zdobyła też pierwszą nagrodę w wiejskim konkursie dobierania dodatków:



A najzupełniej poważnie mówiąc to Candy zachwyciła mnie na promo i strasznie rozczarowała w pudle. Zupełnie nie mogłam się do niej przekonać i trzymałam w trumience przez rok. Ponieważ, jak już wielokrotnie pisałam, nie mam nowych lalek, tak więc postanowiłam Candy wypuścić.
Zachwyciła mnie tak, jak swego czasu, Czerwony Kubełek. Śliczna z niej dziewczyna!





Gdyby nie ten model muse...

niedziela, 6 listopada 2011

Szata lalkę zdobi

No i co? I znowu rozpaczliwie próbuję wrócić do żywych.
Niestety nadal borykamy się z problemami finansowymi, które nie sprzyjają lalkowemu szaleństwu, no i przypadkiem odkryłam, że doba ma tylko 24 godziny!
Normalnie, naprawdę!!!- Wstaję rano, myję zęby, potem do pracy i ani się obejrzę i już z Maślakiem w łóżeczku liczymy barany ;)
I tak w koło.
Tydzień składa się z poniedziałku i piątku. Sobota i niedziela różnią się tylko tym, że dziecię zachęcone całym dniem z rodzicami, wstaje nie o siódmej, a nierzadko o piątej trzydzieści.

Postanowiłam, pomimo wszelkich przeciwności, trochę uszczuplić lalkowe stadko. Przyznam się bez bicia, że uśmiechnięta gęba SuperStara nieco mi się już znudziła i postanowiłam wysłać kilka z nich do nowych domów.
Inna sprawa, że Maślak dosięga już do moich lalkowych półek, a ja nie mam serca zabraniać Mu grzebania w moich kolorowych skarbach, tak więc lalkowy kąt przechodzi powolną reorganizację.
Na najniższej półce siedzi teraz Rysiowy harem- panny na tyle pancerne, by nie dać się śliniącemu i gryzącemu potworkowi.
Te które nie zmieściły się na półkach, lub czekają na odpowiednie odzienie leżakują w bezpiecznym pudle.
Ponieważ nie mam pieniędzy na nowe lalki to czasem sięgnę do pudła. Wygrzebię jakieś czupiradło, umyję, uczeszę i odzieję i wtedy to taka namiastka nowej lalki się robi. Czasem nawet taka panna po "tiuningu" ma szansę na wykopanie z półki jakiejś innej lali.
No i własnie z takiej biedy odkryłam całkiem niedawno perełkę w mojej kupie trupków.
Ale do rzeczy i po kolei.
Młode moje posiada całą paszczę zębów i robi z nich użytek kiedy tylko ma okazje. Najbardziej narażone na zeżarcie są wszelkiej maści piłki i piłeczki, ewentualnie wszystko co kuliste. Niestety każda z piłek w domu żyje tyle ile Maślakowi potrzeba na wygryzienie w niej dziury, czyli jakieś dwie trzy godziny od zakupu.
W poszukiwaniu kulistego szczęścia, najlepiej pancernego, zaniosło mnie do mojej ulubionej hurtowni zabawek, o której już pisałam kiedyś ;)
No i niestety znowu zostałam oczarowana tonami badziewia :))))- czegóż to małe, żólte ludki nie wymyślą....

Zacznijmy od "Glamur Pati"


Nosz kurczaki- nie dość, że wygląda jak FashionFever Barbie to jeszcze jaka tania!

Sam producent zapewnia, że Pati jest: super, elegancka i trAndy!

Tyle, że chyba jednak do Basi jej daleko...

Oczarowały mnie także laleczki pod producenckim imieniem "Selina". Coś dla ultra lalkowych maniaków- połączenie Livek, Moxie i Faszonistek:






Niestety wykonanie jest bardziej jak tragiczne! Łby groteskowo za duże. Oczy takie, że człowiek czeka kiedy się zamkną a lala wyskrzeczy "mama". Plastik źle odlany, a każda część ciała innego koloru. Sytuację ratują akcesoria i ciuchy, ale to brzydactwo kosztuje prawie 50zł, a za taką kwotę można nabyć coś bardziej "firmowego".

Uległam mimo to i za całe 7,25 zostałam posiadaczką ślicznej sukienki i wspaniałych butów. I teraz mam dwie śliczne lalki, które dzięki tym drobnym akcesoriom zyskały na urodzie i zostały wyeksponowane na toaletce.

Proszę, oto sukienka zdjęta z paskudnego paszczura, prezentuje się cudownie na nowej właścicielce:


I od razu prośba:
Nurtuje mnie od dawna jakie jest nazwisko rodowe tejże lalki (czyli z jakiego pudła wyszła).
Oto zbliżenie na mordkę:

No i te butki, dzięki którym druga lalka króluje:

I reszta lalki nazywanej od niedawna Gabrielą- zgadnijcie dlaczego? ;)






A tak wyglądała Gaby w odzieniu firmowym:


Lub jakoś tak:


A nawet jeśli nie tak, to to są ładne lalki i można sobie z radością na nie popatrzeć

A teraz dla ciekawych, tak oto wyglądało owo "cudo" z jakiego zdarłam odzienie:







No cud nad cudami! Kolekcjonerska najbardziej ze wszystkich. A zapach ma tak powalający, że mieszka razem z Shakirą na strychu.

A Maślakowi kupiłam piłkę dla psów, twardą jak kamień...
... zjadł ją po godzinie :)