Charakterystyka Królika

Moje zdjęcie
Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!

czwartek, 29 marca 2012

Chora z miłości

Pierwszy raz dopadł mnie gdy miałam może z cztery lata... Pamiętam czarno-biały telewizor u mojej babci, jedyny wówczas w rodzinie, rodzinę zebraną przy stole. Pamiętam muzykę, która poruszała, każdą strunę w mojej niewielkiej duszy... I On! Boski! Kruczowłosy! Męski i zwinny- ROBIN HOOD!
Kochałam Go mocno i ślepo. I choć moje lata można było policzyć na palcach jednej ręki, boleśnie zdawałam sobie sprawę z tego, że po angielsku potrafię jedynie "sękju" i "ajlawju" i choć to ostatnie jest tak wielkie, to za mało by się dogadać. Płakałam gdy Go ranili, ale Tatko wytłumaczył mi, że w Sherwood mają takie "fajowe plasterki", które w mig wyleczą Robina, a ja mu uwierzyłam. I nawet ich cudownym działaniem wytłumaczyłam sobie dziwną zmianę bohatera z sarniookiego bruneta w bladego blondyna.
Rozstaliśmy się bez żalu, gdy telewizja zakończyła emisję "Robina z Sherwood" i choć tęskniłam to dość szybko moja miłość okazała się dobrym wspomnieniem.
Wydoroślałam. Spoważniałam. Przeżyłam kilka pomniejszych przygód. Spotykałam się z "Policjantami z Majami". Przeżyłam "Grom w Raju" i "Żar w tropikach" ;))Żyłam pełnią życia!
Spotkaliśmy się znowu gdy miałam lat dziesięć i ferie zimowe ;) To było jak tajfun! Spędzaliśmy razem każde przedpołudnie, a popołudniami, z wypiekami na twarzy, opowiadałam nasze przygody Najlepszej Przyjaciółce, która nie mogła oglądać Robin Hooda, bo chodziła na pół-zimowisko. Niestety tym razem nie uwierzyłam już w magię "fajowych plasterków". Pierwszy raz Telewizyjna Śmierć zamieszała w moim życiu i zabrała mi mojego Robina! Owszem, na otarcie łez dostałam tego blond- wypłosza, ale mnie już się nie dało oszukać! Tydzień chodziłam chora. Moja mama nie wiedziała co mi jest. Nie jadłam, mało spałam i rzygałam jak kot. Chcieli mnie leczyć, a ja godziłam się na wszystko, bo moje serce było złamane. Wszędzie mazałam serduszka z napisem "R.H. + P.P." i byłam gotowa umrzeć z rozpaczy. Dopiero groźba zakazu wychodzenia z domu sprawiła, że postanowiłam odpuścić.
Długo nikogo nie pokochałam. Byłam powściągliwa i zimna. Dopiero pewien niepozorny blondasek otworzył zacementowane serce i namieszał w głowie.
Poznaliśmy się dawno, dawno temu w odległej Galaktyce, on miał się stać Rycerzem Jedi, a ja byłam gotowa skoczyć za nim w ogień. Luke Skywalker!!!!
Wystarczyło, że napisałam to magiczne imię na kartce, a już mój ołówek stawał się mieczem świetlnym, a moje myśli szybowały ku gwiazdom. Zanim poznałam całą Starą trylogię Gwiezdnych Wojen, to pierwszą jej część znałam na pamięć. Bosz... wystarczyło, że gdzieś w telewizji puścili choć urywek Marsza Imperialnego, a ja już stałam na baczność przed telewizorem. Vader był dla mnie uosobieniem wszelkiego ZUA i nawet podejrzewałam niektóre nauczycielki w szkole o kolaborację z Ciemną Stroną Mocy. Gdy poznałam dalszy ciąg przygód Skywalkera ta było dla mnie przeżycie nie do opisania. Gdy przebrzmiały już ostatnie nuty napisów końcowych trzeciej części ja siedziałam sparaliżowana. Jak to? Koniec? Ja chce jeszcze!!!!! Panie Lucas, Pan o mnie zapomniał!!! Ja Żoną Luka miałam być!!! Luke! Ajlawju! słyszysz?!? AjLawju!!!! I znowu: rzyganie, brak snu, jedzenie jest be, no i oczywiście "L.S. + P.P." na każdej zeszytowej okładce.
Dzięki bogom Star Wars kontynuowali gdy już totalnie mi zbrzydły i się opatrzyły.
Potem długo myślałam, że już mi przeszło. Owszem, poznałam kilku fajnych bohaterów. Kilku z nich zrobiłam przytulne gniazdko w nieużywanych za często partiach mózgu, ale żadnemu nie pozwoliłam wejść do serca.
Wiedźmin wlazł tam sam.
Poznałam Geralta, tak jak dziewczyna poznaje ukochanego w cukierkowej komedii romantycznej. Kupowałam książkę na stoisku z "tanim czytadłem", sprzedawcą był pryszczaty jegomość niewiele starszy ode mnie. Zagadał na temat lektur i koniecznie chciał zamiast super romansidła, które trzymałam w ręku, wcisnąć mi coś co nazywało się niezachęcająco "Wiedźminem". Była to chuda broszurka, żadne z wydawnictw, które są teraz dostępne w księgarniach. Gdy nie chciałam kupić książki, młodzian dał mi ją za darmo. A ja ją przeczytałam... I to był mój najdłuższy romans :)
Siedem tomów- tyle liczy Saga o Wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego. Tyle tomów, by pokochać lub znienawidzić Geralta, lecz zostawić obojętnie się nie da... Przeżywałam każde słowo, każdą przygodę. Świat Elfów, Ludzi, Krasnoludów i Wiedźminów, stał się dla mnie barwniejszy i prawdziwszy niż mój własny świat. Gdy przeczytałam już ostatnie zdanie i zamknęłam ostatni tom, to poryczałam się z wściekłości. Po pierwsze dlatego, że przygoda się skończyła, po drugie- nie było happy endu. Choć byłam znów bliska pochorowania się z miłości to znalazłam remedium w postaci opowiadania "Coś się kończy, coś się zaczyna". Zadziałało ono trochę jak plaster, który zatamował potok uczuć.
Potem poznałam Małżona i żadem napisany bohater mu do pięt ni dorastał. Neo w Matrixie nie zrobił na mnie wrażenia. Ekipa ze Śródziemia także. Dość ciekawy był Dr House, ale gdzież mu tam do Małżona!
Na swoje nieszczęście to Małżon zapoznał mnie i Johna.
Niestety nie posiadam już zeszytów, by bazgrać jego imię po okładkach... John Shepard bohater serii trzech gier pod wspólnym tytułem Mass Effect. Właśnie niedawno zakończyliśmy grać w trzecią i póki co ostatnią część. Od dwóch tygodni nie gadamy o niczym innym. Ponieważ twórcy postanowili uczynić te gry cyklem zamkniętym, tak więc zakończenie trzeciej części miało być ostateczne. Małż grał, ja patrzyłam. Gdy skończył, odłożył pada do gry, spojrzał na mnie, a ja... rozpłakałam się z wściekłości!!!
Powiem tylko, że zakończenie było ZUE.
A ja mam 30 lat i znowu rzygam z miłości i wściekłości, że coś się skończyło nie po mojej myśli.
A mówią, że człowiek wyrasta.
Ponoć twórcy gry ugięli się pod groźbą linczu ze strony wściekłych graczy i zmienią zakończenie. Niestety dopiero w maju. A do tego czasu pozostają lalki.

No i dzisiejsza lalka nawet pasuje do tematu, bo robię się chora jak się nią bawię.
Morning Sun Princess Barbie z 2000 roku, bo o niej mowa, jest moją drugą lalką z serii Celestial Goddess. Pierwszą, dla przypomnienia była Evening Star.


Nabyłam ją okazyjnie. Podobała mi się, cena nie powalała, ot okazja. Gdy przyszła i wyskoczyła z pudełka, to oniemiałam- Sunny jest zwyczajnie zbyt piękna. Zwyczajnie, mam ochotą ją rozbierać, przebierać i stylizować, a Sunny jest lalką kolekcjonerską i nie wszystko na niej da się zdjąć i założyć na nowo :(

Zrobiłam lalce sesje na moim paskudnym i obskurnym strychu żeby pokazać jak bardzo jest promienna.






To co mnie najbardziej zaskoczyło i zachwyciło jednocześnie to te włosy!!!




Złote dodatki:



Złote butki, które od dawna zdobią inną lalkę, której twarzy chwilowo nie pokazuje:

No i gdzie ta wiosna?

czwartek, 8 marca 2012

Gdzieś w kosmosie

Celem wyjaśnienia informuję, że ratuję świat.
Przewidywany czas powrotu na Ziemię- dwa w porywach do trzech tygodni.
Mass Effect 3 właśnie miał swoją premierę.
Ci, którzy czytają mnie w miarę ze zrozumieniem, wiedzą jakim nałogowym graczem jestem i ile dla mnie znaczy ta gra, a zwłaszcza jej główny bohater ;)




Tak więc spodziewajcie się mnie jak już ocalę Ziemię, galaktykę i wszystko co żyje.

A na poważnie to czekam na nową lalkę zza Wielkiej Wody i mam już do niej życiową opowiastkę. Jak tylko zawita, to zaraz coś skrobnę.

A na pocieszenie jedyna sweet focia jeszcze nie obfotografowanego do końca nabytku:


A więc, do zobaczenia!!