Charakterystyka Królika

Moje zdjęcie
Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!

piątek, 28 grudnia 2012

Pożegnanie

Żegnam stary rok.
I dobrze!
Nienawidzę tej rozciapanej zimy bez śniegu i mrozu.
Nienawidzę psich kup kwitnących na trawnikach.
Nie lubię grudnia, stycznia i lutego.
Nie lubię siebie na koniec roku. -Takiej nażartej, wypchanej sałatką ze śledzia i życzeniami "nawzajem".
Nie mogę się doczekać pożegnania z buciorami i kurtką, w której wyglądam jak Chewbacca.


Pomału żegnam lalki.
Stado jedzie na urlop.
Nie wiem jeszcze gdzie. Może do szafy, a może pod łóżko.
Nie jestem pewna ile ich wyjedzie, ale na pewno nie mało. Mam już przygotowane pudełka i rolkę streczu. I choć żal dupę ściska, to trudno, bo decyzja podjęta.
Szkoda wielka, bo lubię te mordki wpatrzone we mnie i ja lubię się na nie gapić.
Wiem, że lepszym rozwiązaniem było by sprzedanie części lalek to jednak nie umiem się rozstać.
Postanowiłam część lalek schować w bezpiecznym miejscu i przechować je do czasu aż będę mogła je normalnie wystawić i nie bać się, że któraś spadając wbije mi obcas w oko.
Zawinę je jak stoją w ciuchach i butach, tak żeby żadna nie czuła, że z czegoś ją ograbiam.
I tak sobie pośpią z rok, dwa lub dziesięć, aż uda nam się znaleźć większe lokum.
Może jestem naiwna i może za ten czas to będę sprzedawać lalki żeby na chleb zarobić, ale...
Mam za mało miejsca, za dużo lalek, zbyt znikomy charakter by się ich pozbyć.
Koniec i kropka!
Odtąd każda lalka dostanie swoją sesję, zdjęcie na blogu i wczasy w foliowym woreczku.

A to ostatnie fotki przed wielkim pożegnaniem:


Wiedźmy zostają na swojej półce, bo im tu dobrze i nikomu nie wadzą.


Moje dwie Słodkie Szesnastki dzielą przestrzeń z żabą w kapeluszu.


Tutaj wiele się nie zmieniło i raczej nie zmieni.



Opisane? -A poszły w pizdu!! (oczywiście ostrożnie, bo porcelana)






Za...
Dużo...
Nie... mogę... oddychać...





Czy jest na bloggerze lekarz? Mamy tu ciężki przypadek "mnogości lalkowatej".

A tak wygląda częściowo spakowane już pudełko. Ta Bratz jest do oddania. Chętny ktoś?


I ponieważ następny post zamierzam dać już po Nowym Roku, to życzę Wam tyle lalek ile pomieszczą marzenia. Pomieszczenia lub witryn do trzymania ich w nietkniętym stanie. Ostrej igły do szycia i dobrego światła do fotografowania.
Mało stresów i kłótni o to, która najpiękniejsza.
I wszystkiego fajnego.

I żeby nie było niedomówień: oczywiście, że miałam na celu tylko i wyłącznie pochwalenie się zbiorkiem. A kto bogatemu zabroni? ;)))

sobota, 15 grudnia 2012

Kulki, dupa i lalka

Mój tata był (i jest nadal) wspaniałym gawędziarzem. Godzinami opowiadał mi historie ze swojego dzieciństwa, a ja chłonęłam te opowieści z szeroko otwartymi oczami. Najbardziej lubiłam te o jego dziecięcych zabawach i zabawkach, ale nic tak nie utkwiło mi w pamięci jak szklane kulki.
Im więcej tatkowych opowieści słyszałam, tym bardziej pragnęłam je mieć. Pamiętam, że chodziliśmy po sklepach z zabawkami, drogeriach i kwiaciarniach. Pusto...
W pewnym momencie mego dzieciństwa cała rodzina stała na głowie w poszukiwaniu kulisto- szklanego przedmiotu pożądania, ale trudno było, w końcu lata 80te!
Kiedyś cud się stał i na podwórku znalazłam jedną kulę. Tata zachodził w głowę jak mi się to udało i tą pierwszą mam do dziś. Ona zapoczątkowała kolekcję. Chyba zdjęła ze mnie klątwę "bezkulkowości" bo krótko po tym zdarzeniu udało mi się wymienić plik obrazków z gumy "Turbo", na dwie następne kulki.
Mozolnie i w ciągu kilku lat udało mi się uzbierać kolekcję około 50 okazów.
Łojoj! Jakie one były piękne! I kolorowe i jednobarwne! Błyszczące i matowe! I tak pięknie stukały o siebie! I ten ich miły ciężar!
Oczywiście jako dziecię, które doktor przy porodzie klepnął zamiast w dupkę, to w głowę, nie mogłam się bawić kulkami jak inne dzieci, czyli np.: grać nimi lub strzelać z procy.
O nie! Moje kulki były bardzo dobrze wychowane. Chodziły do specjalnej szkoły dla kulek, gdzie ja, jako nauczycielka, uczyłam je jak być dobrą kulką i co każda kulka wiedzieć powinna. Każda kulka miała swój charakter i swoje skomplikowane imię (różowa kulka nazywała się Różowa, a jej "sympatia" w kolorze zielonym- Zielony) i nie potrafiłam zacząć zabawy, jeśli choć jedna z nich nie była na swoim miejscu, czyli w grupie. Choć od dzieciństwa nie przepadam za porządkami, to za "zagubioną owieczką" potrafiłam przewrócić pokój do góry nogami i z powrotem, aby tyko zgubę odnaleźć.

Zdjęcia te nie są moje, ale mniej więcej tak wyglądały moje ssskarby:




Wraz z moim dorastaniem i pewną zmianą zainteresowań (też kulki, ale bardziej męskie), szklane poszły na emeryturę. Najpierw odpoczywały złożone w kartoniku, po to by w końcu wylądować w karafce po "Nalewce Babuni" jako niebanalna ozdoba.
I tak sobie ta flaszka stała na półce i nie wadziła nikomu, dopóki nie wypatrzyło jej wszystkowidzące oko Maślaka.
Już dawno zauważyłam, że wszystkie kuliste kształty mają magnetyczną zdolność przyciągania uwagi mojego Pacholęcia. Nie ważne, czy to pomidory, pomarańcze czy bombki na choince- wszystko jest "bam"- piłka!
Największą miłością Rycha, jak do tej pory, były twarde kulki wykonane z modeliny, których wbrew obawom babć nie dało się zjeść, za to świetnie można je wciskać w szparę pomiędzy szafką a kaloryferem.
No i któregoś dnia, gdy wszystkie "modelinki" już wylądowały w ciemnej dziurze, Maślak z wielkim przejęciem ciągnie mnie do pokoju i pokazuje na karafkę. Gęba mu się śmieje, paluch wskazuje na kulki, a Synu wygląda mniej więcej tak:


Jeszcze miałam nadzieję...
- Chcesz lalkę?
- Nie.
- Żabę?
- Nie.
- Komiks z Czarodziejką z Księżyca?
- Nie.
- A co chcesz? (proszproszprosz... nie kulki!)
- BAM!
nosz kur...

Zdjęłam, odkorkowałam i wysypałam na podłogę.
Radość, jaka malowała się na maślakowym pychu, zrekompensowała ból w sercu.
No i jeszcze wtedy miałam nadzieję, że to będzie jednorazowa przysługa.
Pobawi się i zapomni.
A gdzież tam!
Obecnie karafka już stoi pusta, a kulki walają się po całym domu. I uwierzcie mi, że stąpnięcie bosą stopą na klocek lego, to mały Pikuś w porównaniu ze szklaną kulką pod podeszwą.
Początkowo strasznie ciężko mi było dzielić się ssskarbem z potomstwem, ale im dłużej patrzę jak się nim pięknie bawi, tym bardziej kamień z serca spada.
I tylko ostatnio coś mnie zakuło w środku, gdy już podniosłam się z podłogi, po dość bolesnym upadku spowodowanym przez pośliźnięcie, gdy zdałam sobie sprawę, że jego przyczyną była moja Różowa!
Żal mi się zrobiło.
W mojej szkole kulek była gwiazdą. Najlepsza uczennica! I tak się stoczyła. Zaczepia ludzi w ciemnej kuchni. Pewnie moje nauki wyrzuciła do kosza...
Żal, ale jak się ma miękkie serce, to trzeba mieć twardą dupę!
I oważ dupa przydała się gdy przyszło mi wymienić jedną z lalek na inną.

Oto Bianka:


Bianka cierpi na wielkogłowie, gupikomoldyzm i zeza.
Bianka jest cierniem w oku moim, bo choć na zdjęciach wygląda zacnie, to w "realu" patrzenie na nią boli.
Serce pękło na pół, ale dupsko pozostało twarde. Bianka została wymieniona na inną Biankę:











Przestanie mi być źle jak znajdę dobry dom dla "starej" Bianki.

Nowa "Bianka" w poprzednim wcieleniu była Barbie Basic Model No. 14

I choć o tym moldzie napisano już wiele ciepłych słów, to ja dorzucę jedno do interpretacji: NOS! Ludzie, ten NOS!
Co nie zmienia faktu, że od pierwszego spotkania lalka jest dla mnie ulalkowieniem ulubionej aktorki:


Tak, Tilda Swinton wygląda jak nieatrakcyjny facet. "Nowa" Bianka trochę też!

wtorek, 4 grudnia 2012

Dwór królewny Jęczybuły

Zastanawialiście się kiedyś czego potrzeba ażeby przeprowadzić udaną sesję zdjęciową?

Lalki?
Aparatu?
Światła?
Nastawienia?
A może wszystkiego po kawałku?
A może wystarczy jedna baba, która ze złamanego paznokcia zrobi katastrofę?

To Wy sobie siądźcie i pomyślcie, a ja opowiem Wam dzisiaj historyjkę z morałem i mam nadzieję, że wyciągniecie z niej wnioski! ;)

Był piękny, jesienny i szary dzień.
Królewna Jęczybuła otworzyła ciężkie powieki i już chciała przetoczyć się na drugi bok i zasnąć ponownie, gdy mały, obśliniony palec wylądował w jej uchu.
- Mama, uggabeh mniam!- Królewna jęknęła przeciągle, gdy zdała sobie sprawę z tego, że kolejny dzień czas zacząć.



Tak. Królewna Jęczybuła* to ja.

Cały tydzień jęczałam i miauczałam, że słońca nie ma. Jojczyłam jak kot w rui, że ciemno, że zimno, że pisać chcę, a zdjęć nie ma jak zrobić.
Chciało mi się popisać, poczytać i pospać jednocześnie. Najlepiej w tej kolejności.
Niestety chałupa się sama nie sprzątnie. Dzieciak sam nie zabawi, a Małżon sam nie wycycka.
Sobota zastała mnie w pracy, a wraz z nią piękna, słoneczna pogoda.
I dupa!
Ja w pracy, lalki w domu.
Po pracy fryzjer i zakupy. A dzień krótki.
Nie udało mi się.
Kiedy wpadłam do domu, to nawet nie zdjęłam butów. Capnęłam lalki, aparat i pobiegłam na strych. Zdążyłam "złapać" ostatnie promienie słonka.
Niestety jedynie jako odbicie w zasyfionej szybie.
I reszta dnia w pizdu!! I cała "moc twórcza" też w pizduuu...
Nie chcę...
Nie zrobię...
Idź sobie...
Wróć...
Ukochaj...
Czemu mnie nie słuchasz?
Czemu się śmiejesz?
Czemu Ty się Męnżu śmiejesz?!? Do Chuja Wafla! NIE ŚMIEJ SIĘ ZE MNIE!! Ja tu cierpię!

Dzień skończyłam zawinięta w koc i jako "buritto nieszczęścia" chciałam doczekać świtu.

Niedziela wpadła do domu przez niedomknięte okno i wraz z mroźnym wiatrem.

Żadnych palców w uchu, oku ani innej dziurze.
Na zewnątrz jasno, choć słonka nie ma.
Może spacer?
Zimno...
Może strych?
Zimnooo....
A może w domu się da?
Rozejrzałam się po mojej jaskini. -Ja nie żartuję, ja mam trzy niewielkie okienka. Ciemno jak w dziupli sowy.
Stół w kuchni nie, bo brudny i ściana zachlapana maślakowymi farbkami. Sypialnia odpada, bo nawet nie ma gdzie lalki postawić.
O! Jest szafka pod oknem w "saloonie". - Och, jakie to szczęście, że zrobiliśmy niedawno małe przemeblowanie, ażeby choinkę móc kiedyś ubrać.
Zwaliłam z szafki mężowe graty, zrobiłam miejsce na blacie i zacięłam się! Nie wiem co dalej.
Taki łysy ten blat, a w tle baba z cyckami na wierzchu- plakat Małżona.
O, taki:

Podeliberowałam, posapałam, przyniosłam kawał materiału z drugiego pokoju.
Idę po lalkę
- Mama! Ech! Ech!- zostawiam lalkę, idę po ciasteczko.
"Nie chcę Ciasteczka"
Odkładam ciasteczko.
Odkrawam kawał kiełbasy, w duchu proszę Bogów, by zaspokoiła chęć Maślaka.
Kiełbasa została zaakceptowana.
Wracam.
Przeganiam kota z szafki, zdejmuję kłaki z materiału. Stawiam lalkę na środku. Wyciągam aparat.
Za pusto.
Wracam do sypialni po elementy wystroju.
- Mama! EChhhh!!- Maślak stoi pod drzwiami łazienki. Odkładam mebelki. Biorę Dziecię pod pachę i stawiam na kiblu. (Tak. Na klapie. Zamkniętej.)
Myjemy zęby.
Płuczemy.
Dziecię ucieka.
Ścieram wylaną wodę.
Zabieram swoje zabawki i wracam do pokoju.
Zwalam kota z szafki.
Biegnę za kotem, bo materiał zaplątał się w pazury.
Mozolnie układam na szafce elementy wystroju: Kanapę, wazonik, parawan i jakieś tam pierdoły.
Kiwam z zadowoleniem głową, ale zaraz, zaraz: gdzie lalka?
Podnoszę z podłogi, ustawiam.
Ekstra.
Wszystko idealnie! Można pstrykać!
Z "urwał nacią" na ustach idę do sypialni odzyskać aparat.
Młode na łóżku próbuje cyknąć sobie "sweet focię". Kiedy próbuję zabrać sprzęt, przyciska go do piersi i ryczy.
Kilkanaście minut (i zdjęć) później płacę haracz w wysokości dwóch plasterków kiełbasy i wracam do pracy.
Po raz kolejny podnoszę lalkę, która właśnie zwiedzała zakamarki pod biurkiem.
Kota zwalam razem z lalkową sofką i wazonem na ziemię.
Poprawiam.
Ustawiam.
Oddycham.
"Rudaaa! A gacie mi uprałaś?!? Schowałaś, bo nie mogę znaleźć?!"
UMARŁAM.
Umarłam i jestem w piekle.

Oto moja lalka:

Zupełny OOAK.
Moja praca :)

















Gdyby Kroś z Was miał problem z rozszyfrowaniem lalki, to jest to Donna Martin z Beverlly Hills 80210.
Oryginał wyglądał tak:


Lalkę zakupiłam na All i w życiu bym jej sama nie rozpoznała, gdyby nie pomoc pewnego lalkomaniaka. Wcale nie przypadkiem ten sam osobnik jest właścicielem powyższego zdjęcia, które wcześniej opublikował już na swoim blogu, o tutaj

I jakkolwiek fruzura a'la rudy jeż jest moją zasługą, to już pomarańczowe ryło Donny i takiż kolor włosów zostały jej nadane przez poprzedniego "ownera".

Czyli tą lalką odpowiadam na odwieczne, największe pytanie kolekcjonerów: "czy da się pofarbować lalce włosy?" - Da się, ale razem z twarzą!

*proszę wyguglać w grafikach.