Słówko od właścicielki przestrzeni reklamowej- ten post powstał, jako odpowiedź na wielkie zainteresowanie pewną panną o powalającej grzywie. Ponieważ, ja tu tylko lalki zbieram, a ekspertem od szeroko pojętych "internetów" jest mój młodszy brat, zatem dziś oddaję mu głos!
Niech się dzieje magia, a ja znikam do Nowego Roku!
CZĘŚĆ PIERWSZA
Stare
kontra nowe - operacja plastyczna konia
Słowem
wstępu, chciałbym wyrazić swoją wdzięczność Rudemu Królikowi,
czyli nikomu innemu jak mojej ulubionej siostrze. Dwukrotnie już
został mi podarowany cudowny prezent urodzinowy pod postacią
świetnych wpisów, przy których serdecznie "śmiechałem".
Postanowiłem więc, że odpłacę jej tym samym oraz ukradnę jej
trochę czasu antenowego, by móc wytłumaczyć wam fenomen My Little
Pony, który to od pewnego czasu jest obecny w sieci. Nie jestem
ekspertem w tej dziedzinie, ale mam nadzieję, że moje wypociny /
dywagacje / spekulacje / spiski zapewnią wam choć odrobinę
rozrywki, oraz dadzą odpowiedź na pytanie: Dlaczego to akurat małe
kolorowe konie zaskarbiły sobie serca internautów.
Nim
przejdziemy do samego faktu zalania sieci kolorową tęczą pełną
nieparzystokopytnych, musimy trochę pomówić o bajce samej w sobie.
Sama marka My Little Pony jest pewnie wszystkim dobrze znana,
zwłaszcza ludziom pokoleń 70' i 80'. Przygody gromadki magicznych
koniokształtnych stworzeń znane są głównie z wypożyczalni kaset
VHS, pełnometrażowych filmów oraz marnej jakości gumowych zabawek
z "czesalnymi" grzywami. Pamiętam, że niezależnie od
płci, wyznania czy podwórka, wszyscy mieli styczność z owym
ubogim krewnym amerykańskiego mustanga. Nawet w czasach, kiedy byłem
małym chłopcem (hej) zdarzało mi się ukraść siostrze owego
gumowego konia i malowniczo rozjeżdżać go resorakami.
To jest to, co pamiętamy jeszcze jako (mniejsze bądź większe) dzieci. Dziesięć dodatkowych punktów dla Gryffindoru jeżeli wciąż potrafisz zanucić intro (ja nie potrafię)
O ile
poczciwe pstrokate szkapy znane są nam z czasów głównie
dziecięco-młodzieżowych, to niewiele osób zdaje sobie sprawę z
faktu, że owa marka wytrzymała do dnia dzisiejszego, praktycznie
nieustannie produkując bajki / zabawki / rzeczy na powierzchni
których da się umieścić konia.
Nie oszukujcie się, KAŻDY z was chciał mieć coś takiego. Taka ściana dawała +20 do szpanu na dzielni (przynajmniej tak mi kiedyś tłumaczyła siostra, hehehe)
Bardzo
długo projekt graficzny bajki nie przechodził gruntownych zmian. Do
późnych lat dwutysięcznych w kreskówce panowała pewna stagnacja
wizualna, z sumie nie należałoby się temu dziwić, gdyż grupą
docelową od zawsze były małe dziewczynki, którym wygląd owej
bajki odpowiadał. Nawet w dobie rozwoju Internetu marka nie cieszyła
się zainteresowaniem internautów, gdyż nie było ku temu powodów.
W gruncie rzeczy bajka nie miała nic ciekawego do zaoferowania
społeczności internetowej - oprawa sprzed dekady (albo i dwóch),
konie, tęcze, magia, przyjaźń, miłość. Generalizując - nuda,
dziecinada, koty fajniejsze, wracam na facebooka :)
Ostatnie podrygi "klasycznego" Mojego Małego Kucyka. Nawet nie wiem co tu się stało...
Sprawy
zmieniły się z nadejściem roku 2010. Wtedy to jeden z managerów
Hasbro stwierdził, że owa marka przypomina trochę "starą
szkapę" i nie zarabia już tak dobrze jak w latach 80 i 90. W
ramach akcji resuscytacyjnej, do pracy zagoniono świeżą drużynę
grafików, dźwiękowców i scenarzystów. Ich liderem była pewna
pani. Pani, która pewnie nie spodziewała się tego, co się stanie z
jej nowym dziełem. Jej imię to Lauren Faust.
Prawdziwa królowa nowego MLP. Na tym zdjęciu jeszcze nieświadoma tego, co spowoduje jej najnowsze dziecko...
Pani Faust
nie jest nowicjuszką w tej dziedzinie rozrywki. Spod jej ręki
wyszły takie twory jak "Atomówki", "Dom dla
zmyślonych przyjaciół pani Foster" czy też film
pełnometrażowy "Stalowy Gigant". Kordon ludzi
zaprzęgniętych do pracy pod batutą pani Faust stworzył nową,
świeżą odsłonę konającej już ze starości bajki dla
dziewczynek. "My Little Pony, Przyjaźń to Magia" ujrzało
światło dzienne 10 października 2010 roku.
Niby kolejna odsłona tego samego, a jednak zapoczątkowała nie lada szaleństwo w sieci
Od razu po
premierze widać było, że zatrudnienie owej pani było dobrym
posunięciem. Oprawa najnowszej odsłony pony jest drastycznie różna
od tego, do czego pokolenia dziewczynek były przyzwyczajane od
niespełna 30 lat. Największą zmianę w stosunku do najbardziej
znanych nam kucy z lat 80 widać po sposobie tworzenia bajki. W
niepamięć odeszły rysowane ręcznie tła i postacie, teraz
wszystko jest dziełem renderowania w pamięci komputera. Czy to
dobre rozwiązanie? Na pewno tańsze i szybsze od tradycyjnych
kredek. Patrząc całościowo to wciąż jest
tęczowo-cukierkowo-uroczo. Największą zmianę dizajnu widać po
tytułowych Małych Kucykach. Do dnia dzisiejszego słysząc hasło
"kucyk pony" widzimy poczciwego skarlałego konia, którego
od realnych braci odróżnia nietypowy kolor, fryzura, znak na zadzie
oraz zdolność mówienia. W najnowszej odsłonie kreskówki zerwano
z końską tradycją rysowania postaci, wprowadzając w zamian twory
bardziej zantropomorfizowane. Głowy są okrągłe, mają krótkie
pyski, OGROMNE oczy (poważnie, ich rozmiar przypomina to, co
widujemy w "chińskich bajkach") oraz szpiczaste uszy.
Tułowie są znacznie krótsze od typowo końskiego grzbietu oraz
bardziej zaokrąglone. Nogi również odeszły od biologicznego
schematu budowy, gdyż nawet pomimo braku palców bohaterowie są w
stanie trzymać przedmioty (lewitacja? włoski czepne? tytułowa
Magia?). Jako bonus mogę wspomnieć o bardzo twórczym podejściu do
sprawy tylnich kończyn, gdyż owe nogi zawierają podwójne kolana
(jedne zginają się w przód, drugie w tył). Dzięki temu postacie
mogą zarówno galopować, siadać jak pies, jak też używać
krzeseł czy tańczyć. Summa summarum nowy design jest, jak na ową
markę dosyć kontrowersyjny, ale przyjemny do oglądania z
perspektywy osoby mającej więcej niż 4 lata.
Małe porównanie w praktyce, jak wyglądał facelifting tej oto pracowniczki sadu jabłkowego - Applejack
Zmiany są
widoczne nie tylko na poziomie oprawy graficznej. Wiele innych
składowych poprawiono względem poprzednich generacji. Nie można
się przyczepić do efektów dźwiękowych (choć na tej płaszczyźnie
prochu nie wymyślono) czy też do warstwy fabularnej - w końcu to z
założenia bajka dla dzieci, nikt tu nie będzie wymagał
wielowątkowego scenariusza czy nagłych zwrotów akcji. Pochwalić
za to należy jakość głosów użyczonych postaciom. Ten, kto miał
okazję zobaczyć klasyczne kucyki w wersji oryginalnej, bądź z
lektorem ten wie, że poziom dialogów i aktorstwa był bardzo z lat
80, czyli kiepskawy. Tutaj jakość jest świetna, nawet jak na bajkę
dla dzieci. Inną rzeczą którą należy wspomnieć przy zmianach są
piosenki. Otóż nie jestem w stanie powiedzieć, jakie było ich
natężenie w Wersji Klasycznej, ale nowoszkolne pony zawierają ich
dużo, BARDZO dużo. Nie jestem obiektywną osobą do oceny ich
jakości, bo w większości przypadków jak tylko kolorowe stworzenie
z ekranu zaczyna otwierać mordkę w akompaniamencie melodii, to daje
odpocząć głośnikom.
Sumując wszystkie zmiany pozostaje mi powiedzieć jedno - Witamy w Ponyville, życzę miłego pobytu.
W
normalnych okolicznościach bajka pozostałaby niezauważona w
miejscu, w którym czci się koty oraz marnuje miliony godzin
klikając łapkę "lubię to!". Wbrew wszelkiej logice
znaleźli się Pionierzy, którzy postanowili owy twór Pani Faust
obejrzeć. Zachęceni "dobrymi genami" bajki, odczuciem
nostalgii oraz złotą zasadą sieci "for the lolz" ("dla
śmiechów") wykorzystali 22 minuty by obejrzeć odcinek
pilotażowy nowej, nieznanej serii. Wieść o tym tworze rozeszła
się w sieci w tempie lawinowym. Ogromna ilość forów wszystkich
rodzajów została zalana wątkami zachęcającymi do obejrzenia
nowego MLP, bo jest dobre. Jestem pewien, że dramatyczna większość
osób, które skusiły się na doznanie nowej odsłony starej bajki
myślały "Ktoś jest idiotą, MLP nie może być dobre.
Obejrzę, przekonam się, a następnie obsmaruję gnoja na forum!".
Stało się tak, że owy marketing wirusowy przyniósł nieoczekiwany
skutek: żadna inna bajka adresowana dla małych dziewczynek nie
cieszyła się taką popularnością wśród skrajnie innej
audiencji.
Jak to się
potoczyło dalej? Co konikom udało się ugrać w sieci? Odpowiedzi
na te pytania udzielę w drugiej części mojego felietonu, gdzie
przybliżę was do samego Kultu Kuca, który po dziś dzień zrzesza
niezliczoną ilość wyznawców. Ciąg dalszy wkrótce...
Zdrowych, wesołych, tiru riru i tak dalej. Trzymajcie się ludziska :)
Królik od siebie pragnie jedynie dodać, że NIGDY nie miała gumowych kucyków. To potwarz i pomówienie ;)