No i kibelki... Powiem tylko, że dzięki tamtym podróżom, mam bardzo mocny pęcherz! Mogę nie "latać" w ciągu dnia, a w podróży absolutnie nie muszę.
Moje życie jakoś tak się potoczyło, że sama podróżować pociągiem nie musiałam. Rzadko ruszam się z domu, a jak gdzieś się przemieszczałam, to albo wiozłam tyłek samochodem, albo jechałam całą ekipą, bo jak wiadomo "w kupie raźniej" i bezpieczniej...
Przez pewien czas, w każdą sobotę jeździłam do Gdańska, gdzie wtedy studiował Małżon. Jedyne, sensowne połączenie, niestety dla mnie zawierało jedną przesiadkę- w Tczewie. "Przesiadka" polegała na wyjściu z jednego pociągu i skierowanie się na wprost do drugiego, który stał na tym samym peronie, tylko przy innym torze. Normalny człowiek, po prostu zabrałby bambetle, wsiadł do wagonu i rozsiadł się wygodnie. Ja najpierw sprawdzałam, czy na czele składu jest napisane "Gdynia Główna", potem upewniałam się o tym u trzech losowych pasażerów, a potem sprawdzałam tapicerkę.
Tak.
Dobrze przeczytaliście: tapicerkę!
Skład do Gdyni miał siedzenia w specyficzny wzór. Trochę psychodeliczny, ale charakterystyczny i łatwy do zapamiętania. Mnie dawał poczucie bezpieczeństwa i był ostatnim punktem na liście pod tytułem: "Czy to właściwy pociąg?" Gdy raz, z powodu awarii, podstawiono inne wagony, to zawędrowałam aż do konduktora, bo nadal nie byłam pewna na 100%, czy dojadę na miejsce. Potem Małżon skończył studia, powrócił do gniazda, zakupił samochód, bym nie musiała się bać i wraz ze mną zapuścił korzenie.
A jednak nadszedł czas, ze znowu stanęłam oko w oko z potworem...
Zachciało mi się podróży do Olsztyna. W końcu to moje miasto wojewódzkie!
I nagle uświadomiłam sobie, że nawet nie umiem kupić biletu...
Codziennie, w drodze z pracy, przechodzę przez dworzec. Codziennie też uczyłam się na pamięć internetowego rozkładu jazdy. Po kilku dniach stwierdziłam, że to co w necie i to co na dworcu, to inne bajki. Z internetu kursują inne pociągi niż z dworca, więc w końcu pozostało mi jedynie przezwyciężyć lęk i zapytać.
Podziwiam kobietę z okienka, która na moje jąkanie: "...bo, proszę Pani, ja nigdy sama pociągiem nie jechała, a tam, na tablicy jest jeden pociąg zaznaczony na czerwono, a co to oznacza?"- nie popukała się w głowę i nie zamknęła mi okienka przed nosem.
A, dodać muszę, że mina moja wyrażała coś w stylu: "Czerwony, to znaczy, że bombę wiezie, albo prezydenta, albo że na czerwono się trzeba ubrać? No weź pomóż kobieto! Ja tam zginę!!! Lokomotywa mnie zje, wypluje moje kości, a z tego, co zostanie konduktor zrobi sobie nauszniki!!!!"
(Wiem, że to pociąg pośpieszny, aż tak durna nie jestem, ale nic tak nie łechce próżności jak rozmowa z głupszym od siebie.)
Kobitka najpierw upewniła się, że nie jest w ukrytej kamerze, potem ciężko westchnęła, wszystko wytłumaczyła (łącznie z instrukcją jak znaleźć właściwe miejsce) i sprzedała mi bilet. A ja cały czas stałam, starałam się przyjąć minę bezdomnego szczeniaczka i pamiętałam, by trzymać głowę lekko przechyloną w prawo, bo to oznaka uległości i zagubienia.
Finalnie udało mi się nabyć nawet bilet powrotny!
Oto dowód:
A to jest powód dla którego jadę:
To jest Hayley i to ona postanowiła spotkać się z podobnymi sobie, a należącymi do Najprawdziwszej Kolekcjonerki, nie lalkami, a FIGURKAMI (czy jak je tam zwał... "Róża nazwana kapustą...")
Na miejsce spotkania wybrała właśnie Olsztyn, bo leży w połowie drogi pomiędzy Elblągiem i Warszawą.
Hayley ma ma długą i zagmatwaną historię, którą przedstawię w drugiej części tego posta (bo takowa powstanie), jeśli oczywiście przeżyję tę straszną podróż, zdołam wrócić i opisać przygody.
Tym czasem, poznajcie Hayley bliżej, ale od razu mówię, że nie zamierzam nic o niej pisać. Żadnych danych technicznych, rodowodu... Nic!
Czemu?
Żeby zmobilizować się do zrobienia jej porządnej sesji, w porządnych ciuchach.
PORZĄDNY wpis!
Jak tylko wyjdzie słońce lub uda mi się powiesić lenia za stodołą...
Te fotki nie są złe, ale nie oddają nawet w jednej trzeciej jej zajebistości!
Co mogę powiedzieć, to to, że czekałam na nią cztery miesiące, kupiłam w kawałkach, nabyłam jej mnóstwo ciuchów, które jak zapewniał sprzedawca (ta chińska menda, oby jego dzieci miały nosy sąsiada!) miały być perfect, a były za duże... Uffffffff- dużo tego, ale warto było!
A więc do zobaczenia i życzcie mi udanej podróży!
Bonus w nagrodę:
Przyznam, że nie spodziewałam się tylu miłośników końskiego typu urody. Bardzo Wam dziękuję za liczny odzew i słowa zachwytu nad Equestria Girls.
Pinkie Pie postanowiła uczcić radość z bycia bohaterką posta, w jedyny znany sobie sposób:
Uwierzcie mi, że ten tort był tego wart!