Charakterystyka Królika

Moje zdjęcie
Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!

poniedziałek, 19 maja 2014

Bez pitu pitu! (Zupełnie!)

Tak jak Wam groziłam we wcześniejszym poście, dzisiaj nie będzie "pitu pitu"!
Co to to nie!
Dzisiaj będzie zwięzły post z konkretami i lalkami.

Na początek powiem Wam, że jem sushi widelcem. Tak, taki ze mnie wojownik!
Czasem tylko przejdzie mi przez myśl, że zastępy japońskich duchów patrzy na mnie złowieszczo i miota nieme klątwy.
Oczywiście robię to w zaciszu domowym, bo gdy zdarzy się, że zniesie mnie między ludzi, to nawet umiem to robić patykami, choć zawsze mam ochotę, najpierw wsadzić je sobie do nosa.
I tak wolę schabowego i pierogi.
Sushi kiedyś najlepiej podsumowała moja babcia, która najpierw obejrzała grudę zimnego ryżu i łososia na niej. Później spróbowała. Skrzywiła się i zapytała: "Ale to tak na surowo się je? Nie można tego na patelni podgrzać?"
Od tamtego czasu nabijamy się, że babcia zrobiłaby najlepsze na świecie sushi- z kaszy gryczanej, parówek i zawinięte w kapustę! Mniam!

To tylko kot zawinięty w sushi. 
Scrolluj dalej.

No i tak sobie konkretnie piszę o tym sushi, żeby Wam uświadomić, że dla mnie świętości nie ma!
Żarcie, to żarcie i jego celem jest trafienie do mojego żołądka, a lalka to lalka, i służy mi do zabawy i nie zawsze mnie obchodzi, że twórca miał co innego na myśli.

Nie odczuwam skurczów żołądka na myśl o tym, że lalka jest Murzynką/Hinduską/Chinką. Nie kręcą mnie różnice kulturowe, a "etniczność" lalki jest dla mnie miłym dodatkiem, a nie podstawą kolekcji.

Dlatego też, pod kitą mi lata, czy lalka (teoretycznie) AA ma skórę jasną, jak jej hiszpańska koleżanka, albo blond włosy. Bawią mnie kontrowersje w stylu: Oreo Barbie AA*, albo prostowanie kręconych włosów u lalek jest rasistowskie.

Lubię różnorodność moldów u lalek Mattel. Czasem żałuję, że nie ma ich więcej, że nowych powstaje mało, że nie wykorzystują starych, aby je odnowić (choć z moldem Superstar pomału im się udaje).
Nie ukrywam, że chciałabym mieć, choć po jednej lalce "z każdego moldu". Udało mi się upolować kilka takich mniej spotykanych, jak na przykład:

Bianka z moldem Laboutin:

Anna z moldem Nichelle:

Pusia (Daria):

Holly z moldem Pazette: 
Holliday AA Barbie 2013
(No, jak widać, fotka to oszustwo- pochodzi ona ze strony kattisdolls.net. Jeśli jej nie znacie, to nadróbcie szybko! Tak czy inaczej- lalkę na serio posiadam, ale leń straszliwy nie pozwolił mi jej wyjąć z pudła, a co dopiero obfocić.)

Są też, wśród lalek paszcze, których nie znoszę, ale...

Kiedyś nie mogłam strawić moldu Spanish, czyli popularnej "Teresy". Nie podobała mi się kwadratowa szczęka lalki i wydatne policzki.
Jedna z moich koleżanek, z uporem maniaka, powtarzała mi, że "Terenia" ma dziewczęcą urodę i wielkie oczy, a moje dwie "Terki" zdają się to potwierdzać:


No i tak, wielkimi krokami, zbliżamy się do tej buźki, do której musiałam się przekonywać najdłużej. 
Pierwszy raz w historii bloga, przed Państwem lalka, o moldzie "chyba wczoraj wypiłam za dużo, lepiej to zatuszuję" oriental, czyli Kira!!!

Ups! Nie ta fotka...

I po tiuningu oczywiście:





















Kira dostała nowe włosy, bo bardzo chciałam zobaczyć ją w czym innym jak krucza czerń i jestem z tej przemiany bardzo zadowolona.
Oczywiście "prawdziwe" Chinki/Japonki mają naturalne włosy czarne lub ciemnobrązowe, ale moja lalka- moje zasady! ;)
Poprawiłam też usta, bo pomadka w kolorze malinowym jest tak bardzo z lat 90tych.
Kurtkę z wielkimi rzepami Kira zdarła ze stygnącego truchła jakiejś Steffi Love.

Jakby ktoś był chętny na identyfikację tejże K to byłabym strasznie wdzięcznym królikiem!

No, jak mówiłam- bez pitu pitu!;)

I kolejny sushi- kot. Nic szczególnego. Możesz już iść.



* Oreo Barbie AA
Pisałam już o tym ale powtórzę: Co złego jest w sprzedaży pieruńsko twardych i słodkich ciasteczek? - Ano to, że "oreo" to slangowe określenie na czarnoskórą nastolatkę ubierającą się i zachowującą jak jej "biały" odpowiednik. W USA ma to może znaczenie fundamentalne, ale u nas? 
Inne znaczenie: to taka zabawa, gdzie pan, i pani, i drugi pan udają kanapkę. przy czym panowie są w kolorach ciacha, a pani wypełnienia. "W kanapkę" bawi się bez ubrań. Nie próbujcie tego googlać. 



http://nekozushi.com/ Wiencyj kotów!

środa, 7 maja 2014

Ach, jak fajnie mieć dziecko!

Tytuł nieco przewrotny, ale zanim ktoś rzuci we mnie brudną pieluchą, to choć doczytajcie do końca!

Młode dość szybko wykazało się sprytem i refleksem. Pierwszą rzeczą, jaką mnie nauczył było wyciąganie go z łóżeczka, na każde zawołanie, a już wychlipane i smutne "mama", gwarantowało mu nockę w naszym łóżku. I tak sobie spaliśmy razem, aż do trzecich urodzin Panicza, aż zaczęło nam być cokolwiek ciasno. To znaczy Małżonowi, a nie mnie, bo ja najszczęśliwsza byłam, gdy zasypiając mogłam miętosić stopę Maślaka i zwalać na niego oplucie poduszki i "kradziejstwo" kołderki.
Pewnego, zimowego dnia, Maślak oznajmił swą dorosłość i zażądał leża godnego władcy. Nie miał wygórowanych wymagań. Łóżko miało być jedynie: duże, piętrowe, zielone (!), mieć lampkę i trzy poduszki.
Pfffffff... no co za problem?! (No, może jedynie z tym "zielonym", ale i to się załatwić dało za pomocą odpowiedniej pościeli). Wyrko zajęło 2/3 sypialni, ale mówię Wam- warto było! Co prawa z łoża małżeńskiego zniknęła stopa, ale za to pojawił się ocean miejsca, który mogę swobodnie ślinić i rozlewać się na nim, niczym rozkładająca się w słońcu meduza.

Zaleta pierwsza: "dziecko z łóżka, matce lżej!"

O Ikeo! Ty tak bardzo rozumiesz...
Tak bardzo rozumiesz...

Maślak uwielbia cukierki, klocki lego i samochodziki (zielone!). Wszystkie te trzy rzeczy można znaleźć, dziwnym trafem, na dziale z zabawkami, w każdym z hipermarketów. Młode, oczywiście wie, jak tam trafić (ale oddająć honor- wie też gdzie szukać nutelli i pierogów). Młode nie ma w zwyczaju rzucać się na ziemię i ryczeć, gdy coś chce. On po prostu PATRZY! I to tak smutno, że żyć się odechciewa.
Oczywiście, aby Młode "nie paczało" przestaliśmy chodzić na zabawki. Maślak znalazł sposób i na to.
Kojarzycie takie "woreczki szczęścia", gdzie w ciemno można złapać kucyka "pony", kucyka filly, "pet shopa", itd? W sprzedaży są też woreczki nazywane przeze mnie "juhuskami"

Szaszetki YooHoo wyglądają tak:

Krryją w sobie najkjutaśniejsze wnętrze, bo wyglądające o tak:


No więc, Młode połapało się, że Matka jest uzależniona od wielkookich zwierzątek i przynosi mi juhuski, bo wie, że się raczej nie oprę. No, a jak kupię sobie woreczek, to jak mogę nie kupić autka albo żelków? No jak?

Zaleta druga: dziecko jest wygodną wymówką do kupowania sobie zabawek.

Dziecko nie kaktus, jeść musi. Jak jeść to tylko zdrowo! Tylko! Niezdrowo jest niezdrowo! Dowiedziałam się tego niedawno, na zebraniu w przedszkolu. Na zaaranżowane przez panią Dyrektor spotkanie, przyszła pani Dielotożka (serio- tak się przedstawiła), która zanim zareklamowała swój wypasiony gabinet, przez 45 minut gadała, pardon- "robiła prelekcję", na temat żywienia dzieci. Wicie czego się dowiedziałam? Otóż: chipsy są niezdrowe. Cukierki też. Kabanosy są bardzo niezdrowe, a parówki są nieomal zabójcze. Jogurt najlepszy dla dzieci jest naturalny z rodzynkami. Bo dzieci KOCHAJĄ rodzynki! (Niektóre tak, że aż rzygają na ich widok.) Dobrze, że powiedziała to wszystko, bo tego nie wiedziałam. Pewnie nie wiedziały tego też panie kucharki, bo i one były na prelekcji. Pani dietolożce pewnie umknął fakt, że jest to jedyne przedszkole w Elblągu, które realizuje program zdrowego żywienia dzieci. E tam! Taki drobiazg!
W każdym razie, ja kupuję Ryśkowi batoniki owocowe Hipp:

Żryj i żyj!

Batoniki te są zrobione z prawdziwych owoców, prawdziwego soku owocowego, prawdziwych łez jednorożca. Nie zawierają cukru, soli i ropy naftowej. Są zdrowsze od wody święconej i Rysiek ich serdecznie nienawidzi...
...co pozwala mi wpieprzyć każdą ich ilość, co by się nie zmarnowały!
Podobny los spotyka nadmiary ciastek, czekolady i kabanosów.

Zaleta trzecia: dziecko nie da matce umrzeć z głodu!

Po jedzeniu czas na kulturę. Czasy "Dobranocnego Ogrodu" dawno już za nami. Na topie są bajki Disneya. Wiecie ile razy, w zeszłym tygodniu, obejrzałam "Frozen"?- SIEDEM! "Zapłątanych"?- trzy!
"Toy Story" i "Auta" znam na pamięć. I wcale mi się nie nudzą.
Rysiek po czterdziestu minutach zwykle zasypia.

Zaleta czwarta: śpiewasz "Kolorowy wiatr" trzy razy dziennie, a sąsiedzi mogą cię cmoknąć!

I wszyscy razem: Ty masz mnie za głupią Dzikuskę!...

Inne plusy:
- drzemki w ciągu dnia (dziecko śpi lepiej z mamą),
- bycie na bieżąco z asortymentem w zabawkowym (szukam Angry Birds i Barbie przy okazji...),
- darmowe naklejki w gabinetach lekarskich (na lodówce nie widać już oryginalnego koloru drzwiczek),
- chomik/świnka morska/smok (bo to dziecię chciało, a nie ja ;) 
- lody! (często i dużo)

Największym plusem jest to, że gdy w domu jest "prawdziwe" dziecko, to tego wewnętrznego, siedzącego głęboko w każdym z nas, nie ma co uciszać.

I ja, w ramach spełniania zachcianki dziecka we mnie, zakupiłam sobie lalkę. I to nie taką pierwszą z brzegu. O nie...

Ponieważ Prawdziwy Mężczyzna musi:
- spłodzić syna (jest!)
- posadzić drzewo (fasola w słoiku ujdzie?)
- zbudować dom (mieszkanie jest!)

A Prawdziwy Kolekcjoner musi:
- uszyć sukienkę,
- zrobić sesję w plenerze,
- zakupić BJD (Nawet jeśli te lalki nie interesują, nie pasują do kolekcji lub wydają się brzydkie. Tak jest ten świat skonstruowany).

Serio jest mus, bo bez tego się jest jedynie Zbieraczem. Więc i ja, tak jak niegdyś podjęłam decyzję o zostaniu matką, tak też tym razem, stwierdziłam, że czas na żywicę.
Ponieważ jestem aż tak zajebista, jak niektórzy myślą, że nie jestem, to nie poświęciłam ani minuty na jakiekolwiek poszukiwanie informacji, czy wiedzy i poszłam na żywioł.
Kupiłam pierwszą lalkę, której cena wydała mi się kusząca i drżąc oczekiwałam jej przybycia.

I tak, jak trzy lata temu wyłam z rozpaczy, bo macierzyństwo to nie było pasmo szczęścia i tęczowych obłoczków, tak struta chodziłam, gdy wielkie BJD okazało się mieć 11cm i zeza. 
(No nie żeby jej wielkość została mi zatajona... po prostu jestem zbyt fajna, by patrzeć na miarkę.)
Skoro jednak mleko się wylało, a ja zostałam właścicielką Pchły, to postanowiłam zrobić wszystko by przekonać świat, że tak miało być i było to skrupulatnie zaplanowane.
Aby spełnić pozostałe punkty potrzebne mi do bycia PK, szybko przerobiłam sukienkę od Elianki, na taką co udaje zrobioną przeze mnie. Na kolanie ukręciłam perukę, bo firmowa nijak nie pasowała, a dokładnie zjeżdżała z uszu.
I rozpoczęłam przemianę tego:


W to:
Przysięgam, że każdy kto mi jeszcze raz powie, że Pchła ma zeza, dostanie ode mnie zgniłą marchwią w twarz.

A potem poszłam w plener, by cykl się zamknął.

I tak stałam się Najprawdziwszym z Prawdziwych Kolekcjonerów!

A twarde dowody:













Daleka jestem od porównywania lalek do dziecka, ale Pchła podczas sesji zachowywała się jak rasowy trzylatek. To znaczy cały czas mamrotałam do niej pod nosem:
- Jak trzymasz te nogi?
- No gdzie ty się tam patrzysz? Na mnie się patrz!
- Co tak krzywo stoisz? Co ty? Paralityk?!
- Jessssuuu.... już nigdy Cię z domu nie wypuszczę!
- Tyle dla Ciebie zrobiłam, a ty buta gubisz?

Nie...
To nie dla mnie...
Na jednej się skończy!


Ogłoszenia duszpasterskie:
Ogłaszam, że nie chce mi się pisać. Serio. Bez kitu, ściemniania i mówienia, że kryzys.
Mam za dużo lalek i za mało czasu.
Od następnego razu będę pokazywać lalkę i tylko lalkę.
Bez pitu pitu ;)