Dzisiaj postaram się krótko, choć znacie mnie- krótko się nie da. Nie mniej jednak się postaram. Ale cudów nie oczekujcie...
Jesień,
Jesień, Jesień
złote
liście spadają z drzew
Jesień,
Jesień, Jesień
dzieci
liście zbierają na w-f
Jesień,
Jesień, Jesień
złote
liście spadają w dół
Jesień,
Jesień, Jesień
Marcin
znalazł tylko liścia pół*
Do jesieni mam stosunek ambiwalentny- czasem lubię, czasem nie. Uwielbiam te pierwsze, ciepłe jeszcze dni, kiedy liście zaczynają się złocić, a niebo przybiera barwę spranego prześcieradła. Lubię pierwsze mrozy. Lubię deszczowe wieczory, kiedy mogę się zwinąć w kłębek, pod kocem i czytać książkę, albo spać.
Zwłaszcza spać!
Ostatnio doszliśmy z Tatą do wniosku, że pora przestać oszukiwać samych siebie i wszystkich wokół. Pora wstać i powiedzieć głośno i dobitnie: "Spanie to moje hobby! Będę mu poświęcał tyle czasu, ile się da! Tak mi dopomóż poduszko i kołderko z puchu! Kocyku, miej mnie w opiece!"
Nie znoszę mokrych, ciemnych, rozciapcianych dni, błota i braku kolorów. Nienawidzę tego czasu, od początku listopada, do wczesnej wiosny, gdy kot przybiera nowe, grube futro, a stare wyrzyguje na dywan. I mam wrażenie, że ta menda robi to z satysfakcją i premedytacją, bo jak inaczej tłumaczyć sobie fakt, że po powrocie z pracy, potrafię ją zastać na przedpokoju, siedzącą dumnie, obok "pawia", ułożonego w idealną linię? A z wyrazu kociej mordki można wyczytać ogromną dumę i wiem, że gdyby mogła mówić, to powiedziałaby: "Pracowałam nad tym całe przedpołudnie. Zrobiłam to dla ciebie, w prezencie. Doceń to!... I daj mi żreć!".
"Ty znowu o mnie?! A wyjechać Ci lepę z ucha na ryj? Gdzie mój tuńczyk?! Ile jeszcze muszę zarzygać podłogi żebyś zrozumiała!?"
Małżon też przechodzi jesienną przemianę.W tych "ciemnych" dniach, z uroczego, zabawnego i męskiego
menszczyzny, zmienia się w jęczącą pierdołę, która marudzi na krótkie dnie, wilgoć, życie, wszechświat i całą resztę. Corocznie grozi, że wyprowadzi się do Portugalii, albo gdziekolwiek, gdzie jest ciepło i rosną oliwki. A, nie daj Bogi, się przeziębi... Wtedy mam ochotę spakować jego komputer, zakatarzony nos i fochy, i odesłać go na powrót do mamusi. Nie, on nie umiera. On snuje się po chałupie, zaciąga smarki tak głęboko, że wiem, że głodny nie chodzi. Kaszle, jakby miał płuca wypluć, ale na prośbę, groźbę lub nakaz położenia się do wyra, reaguje niezmiennym: "ale ja się dobrze czuję!" Tja... "dobrze" to się czuje jedynie trup na swoim pogrzebie...
Żeby nie było- nie tylko Małżon przechodzi przemianę w Jęczybułę- ja też nie jestem aniołkiem. Mnie zwykle dopada jesienna apatia. Kiedy na niebie braknie słońca, moje baterie się nie ładują. Przechodzę w "tryb oszczędzana energii" i po prostu wegetuję. Wszystkie czynności wykonuję machinalnie i jak robot. Patrzę w dal zamglonym wzrokiem i staram sobie przypomnieć, te dni kiedy liście są zielone, a ptaszęta trellą rzewne pieśni. I czasem mam wrażenie, że te chwile już nie wrócą. I czasem napada mnie melancholia. I niezależnie, od siebie, zaczynam patrzeć, hen w dal, przed siebie. Poza horyzont... Poza jesień!
...
Czyli zawieszam się i zaczynam gapić tępo na ścianę/okno/co tam mam przed sobą.
Kiedyś, na dworcu kolejowym, tak się zapatrzyłam na śmietnik, że stojący obok Żul Dworcowy, zaproponował mi dwa złote na bilet powrotny do domu. Powiedział, że wyglądałam tak smutno, że aż mu się żal zrobiło.
Już Wam mówiłam, że Żule to brać moja i za swoją mnie mają.
Gdy wychodzi słońce, to staram się "odwiesić", wziąć w troki swoją, leniwą dupę i zrobić cokolwiek. Byle tylko nie robić nic.
Ostatnio miałam szczęście, bo było mroźnie i słonecznie (czyli idealne warunki), udało mi się wygonić moje niedźwiedzie z gawry i wyciągnąć ich na spacer.
Razem z nami poszły dwie lalki:
Najpierw "Zwana Teresą"- Teresa z serii Fashion Fever.
(Panna ma numer katalogowy: H00667- jakby ktoś żyć nie umiał bez tej informacji)
W swym rodowym tutku, wyglądająca tak:
Na spacerze prezentowała się następująco:
Jak widać- uczę się opanowywać trudną sztukę "stania na kiju"
Stać sztywno "jak by się miało kij w dupie", nabiera dosłownego znaczenia.
Chcę taki płaszcz!
I torbę!
Czapki nie chcę, bo wyglądałabym w niej jak pieczarka.
Drugą lalką, która nie bała się mrozu i nawet ubrała się nać odpowiednio, była Ginger:
Uwaga! Debiut na blogu!- ŁAPA MAŁŻONA!!!
Niebo w kolorze spranego prześcieradła.
Ginger obecnie jest na emeryturze. W poprzednim życiu była tancerką.
O taką:
Festivals Of The World: Irish Dance Barbie Doll
Zanim podniosą się głosy "że jak ja mogłam zamordować taką piękność", to na usprawiedliwienie powiem, że "dansorką" zwykle zachwycają się ludzie, którzy jej nigdy w ręce nie mieli lub ci, co nie wypuszczają lek z pudeł. Wszystkie trzy egzemplarze, jakie miałam (włączając w to Ginger) miały zeza bądź leniwe oko. Włosy- tak cudne na fotkach, w rzeczywistości są kręcone tylko przy twarzy. To, co jest z tyłu, woła o grzebień, wrzątek i pomstę do nieba. No i lalka jest chorobliwie blada, co dyskwalifikuje ją do większości przeszczepów.
Dlatego też, ja nie mam wyrzutów sumienia, Ginger to mój najudańszy OOAK, za inspiracje, najbardziej dziękuję
Kate, która wie dlaczego.
Bardo, ale to bardzo dziękuję też
Natalii , dzięki której, Ginger nosi się w najbardziej "faszyn" kurtce, jaką tej jesieni oglądałam na jakiejkolwiek lalce.
* Kabaret MUMIO- "Jesień"