Charakterystyka Królika

Moje zdjęcie
Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!

poniedziałek, 12 października 2020

Ten

 Ten wpis obiecałam Ryszardowi, więc oto on: 

Ostatni... 

Dziesiąty...


Moje, drogie, najlepsze, najukochańsze, wyśnione Dziecię! Nie mam słów by Ci przekazać, jaką życie jest przygodą, odkąd w nim jesteś!

Nie ma tylu uścisków, całusów i wzruszeń, żebym mogła, tak naprawdę, pokazać Ci, jak bardzo Cię kocham.

Ten dzień, dzień Twoich urodzin jest dla mnie  najważniejszym dniem w roku. Jesteś moją, najjaśniejszą gwiazdą.

Kocham Cię Synku!

Zawsze i na zawsze. Pamiętaj o tym!


Tak, to jest zdjęcie szyszki... Maślak jest za duży na foteczki w sieci ;)

sobota, 12 października 2019

Trzy po trzy

Wszystkiego najlepszego Maślaczku! Wszystkiego najlepszego najdroższy Synku!

Dziękuję za każdy dzień, który mogę z Tobą spędzić. Jesteś moją, najlepszą przygodą. Moją siłą i spełnionym marzeniem.
Gdy byłeś mniejszy, słowa przychodziły mi łatwiej, teraz gdy ich potrzebuję, to nie mogę znaleźć. Widzę obrazy- Twoje pierwsze kroki, pierwszy dzień w przedszkolu, pierwsza ocena w szkole...
Czas mi się zlewa i plącze. Czasem mam wrażenie, że wszystko pędzi, a ja stoję w miejscu, a przecież tak nie jest.
Zmieniamy się razem.
Masz swoje sprawy, przyjaciół i za interesowania, a ja mam dom, psa i książki. Jest dobrze.
Jesteś tak fajnym, lubianym dzieciakiem, że wiem, że sobie poradzisz.
Właściwie, te życzenia są zbędne, bo Ty wiesz, że kocham Cię najbardziej na świecie, że zawsze możesz na mnie liczyć.
Kochany Rysiu- idź się bawić, bądź dzieckiem, bądź szczęśliwy.
Ja dziękuję, że mogę być to z Tobą.

Jest fajnie i tego się trzymajmy.



Ps.: Gdyby ktoś jeszcze mnie szukał, to po trochu jestem tu: Puchate Kluchy

piątek, 12 października 2018

Mój syn i ja.

Lubię mojego syna. Tak zwyczajnie, po prostu, po ludzku- lubię go! Lubię nasze wyprawy na basen i te do parku, w poszukiwaniu kasztanów. Lubię długie, niekończące się dyskusje, na ważkie tematy, jak na przykład: "jak krowa robi kupę?" i "czy da się umrzeć od przejedzenia lodami?"
Lubię poszerzać wiedzę na temat pierdów i składu chemicznego gluta z nosa, i lubię się dziwić światu ośmiolatka- tak odmiennemu, od mojego świata. Lubię po prostu siedzieć obok, patrzeć, obserwować i cieszyć się z jego obecności. Lubię ciszę we dwoje.
Stojąc w przededniu kolejnych urodzin, zastanawiam się, o ilu jeszcze osobach z życia mogę powiedzieć, że je lubię.
O kilku.
Nie kilkunastu, nie kilkudziesięciu.
Pięciu może...
Po prostu lubię. Bez "ale". Bez warunków. Bez myślenia. Po prostu z radością! 
Mam 36 lat. Jestem w tym miejscu w życiu, w którym mi fajnie. Jestem zdrowa na ciele, choć chwiejna w duszy. Mam syna, którego lubię, a to, uwierzcie mi, trudniejsze niż kochać.
A kocham bezgranicznie i zbyt mocno. Łapię się na tym, że chciałabym zatrzymać czas w miejscu. Zawsze żyć tu, zawsze "dzisiaj". I w pewnym sensie zawsze jest "dzisiaj", tylko że to "dzisiaj" jest codziennie. Jak paciorki różańca, dzisiaj i dzisiaj, przesuwa mi się przez palce i tworzy sznur, długi jak osiem lat.
Wszystko wokół się zmienia. Pory roku migają za oknem. Drzewa rosną, ludzie odchodzą, dzieci dorastają. Świat wiruje, pędzi i nie zwalnia.
I w tym wszystkim ja.
I w tym wszystkim On.
Mały Rysio.
Maślaczek.
Fajny taki. Ciągle mój.
Wielokrotnie mówiłam, że nie lubię dzieci. I dalej tak jest. Innych dzieci nie lubię, bo żadne nie jest nim. Żadne nie jest ciekawskim, piegowatym chłopaczkiem, który choć coraz bardziej samodzielny, to mojej dłoni szuka przez sen. Żadne nie jest bystrookim urwisem, skaczącym przez kałuże i rzucającym we mnie, szyszkowym granatem. 
Nie wiem ile lat jeszcze będziemy się włóczyć razem, bez celu, ale na razie fajnie nam to wychodzi. On też mnie lubi.
Ufa mi, a ja jemu.
Widzę jak się zmienia i podoba mi się to.

Więc co Ci dzisiaj życzyć Rysiaczku?
Nie zmieniaj się bardzo. Jesteś cudownym, wrażliwym chłopcem- zostań cudownym, wrażliwym mężczyzną.
I będzie dobrze ;)

Dzisiaj niewiele mam słów. Za to uczuć- miliony!

❤️

czwartek, 12 października 2017

Dzień za dniem.

Poniedziałek.

Dzwoni budzik. Za oknem ciemno, w domu ciepło i błogo. Nie chcę wstawać, odwracam się na drugi bok i przez kilka sekund udaję, że nie muszę, że to tylko chwilowe przebudzenie.
Sygnał budzika robi się coraz bardziej irytujący. Wstaję z ociąganiem. Nie chcę.
Nie chcę- nie, nie nie.
Bosa sunę do kuchni. Robię kanapki na śniadanie. Nalewam soku do kubka. Przygotowuję drugie śniadanie do szkoły. Sprawdzam czy plecak spakowany. Idę do sypialni Maślaka i zapalam małą lampkę. Za oknem wciąż ciemno, ale światło daje złudzenie, że już ranek.
Spod kołdry i koców wystaje kawałek jasnej czupryny, spod poduszki- mała dłoń. Lekko dotykam miękkich włosów, przeciągam palcem po gładkiej skórze. Maślak chrapie i zawija się ciaśniej w kokon. W westchnieniem wychodzę.
Ubieram się, kończę toaletę i wychodzę do pracy.

Wtorek.

Budzik. Ciemno i zimno. Nie wstaję, nie chce mi się. Jeszcze pięć minut...
Kot wskakuje na mnie, mrucząc i depcząc domaga się żarcia i uwagi.
Wstaję.
Robię śniadanie, nalewam sok. Z pudełka na drugie śniadanie wyjmuję kawałek suchej bułki i zwiędłą marchewkę. Pakuję plecak.
W sypialni siadam na łóżku Młodego. Słucham jego spokojnego oddechu. Wsuwam rękę pod kołdrę i głaszczę go po stopie. Czas się na chwilę zatrzymuje, a ja chłonę półmrok dziecięcego pokoju i wdycham słodki zapach snu i spokoju.
Ta woń utrzymuję się na moich włosach i skórze, nawet wtedy, gdy zamykam drzwi i poprzez wiatr i pluchę jadę do pracy.

Środa.

Budzik spadł na ziemię. Razem z nim kot i koc. Sen rozpływa się w szarości poranka. Zawijam się w szlafrok.
Nie chcę, nie chcę, nie chcę!
Śniadanie i sok. Z pudełka wyleciała zżuta guma do żucia.
Potykam się o plecak i idę zapalić lampkę.
Zwinięty w kłębek leży na łóżku. Kołdra i koc splątane spadły na podłogę. Okrywam Go aż po czubek piegowatego nosa. Nie mogę się powstrzymać by nie pogłaskać mięciutkiego, przypominającego brzoskwinię, policzka. Chwilę zachwycam się jego długimi rzęsami.
Żałuję, że muszę iść do pracy. Chciałabym zostać tu i czekać aż się obudzi. Mogłabym nawet uwić sobie gniazdo na podłodze i tak drzemać.

Czwartek

Budzik dzwoni, ale nie mogę go wyłączyć, bo pięć minut wcześniej obudziła mnie natura i siedzę na tronie. Mogłabym tu zasnąć, już mi się kiedyś zdarzyło.
Dziwię się, że męczący sygnał nie jest w stanie obudzić moich chłopaków. W końcu terkotanie cichnie, a ja wiem, że mam minutę zanim rozlegnie się znowu.
Wlokę się do kuchni.
Kanapka.
Woda.
Jogurt do szkoły.
Jabłko- może być to wczorajsze.
Za oknem deszcz wali o szyby, a tu ciepło i cicho. Lampka, rozjaśnia mrok, złotym światłem.
Kot, zwinięty na nogach Młodego, patrzy na mnie zielonymi ślepiami i mruczy cicho. Maślak śpi na plecach, z rozrzuconymi rękami. Widzę, że śni mu się coś dobrego, bo na jego twarzy błąka się senny uśmiech.
Całuję go w gładkie czółko i żałuję, że muszę iść.
Na dworze pizga złem, a ja nie mam czapki.

Piątek.

Budzik.
Ciemno.
Zimno.
Nie
NIE
NIEEEEEEEEEEEEEEEE
nienienienienie
Kanapki.
Pudełko na śniadanie.
Plecak.
Pokój Młodego.
Spadł z łóżka i śpi na podłodze. Oczywiście, że się nie obudził. Nie takie rzeczy, nie są w stanie przerwać książęcego snu. Nie obudzą go fajerwerki, nie obudzi sąsiad z wiertarką. Straż pożarna i pięciu strażaków też nie.
Pod głowę podkładam mu poduszkę. Nie próbuję nawet go przenosić, bo wiem, że tego klocka nie dźwignę. Owijam go ciaśniej kołdrą i wychodzę. Jak mu dobrze, to mnie też.

Sobota

NIE!
Bożejezusieświętylatającypotworzespaghetti za co?! Co ja zrobiłam, że muszę?
Śniadanie Młodemu zrobi Małżon. Plecaka nie trzeba pakować.
Co z tego, że wstałam pół godziny później, niż zwykle, skoro śpi cały dom, a ja idę do pracy? Nienawidzę tego!
Czemu oni śpią, a ja muszę iść na ciemno i zimno?! Mam ochotę wziąć patelnię i łychę, i ponapierdalać trochę, dla zabawy!
Zamiast tego, na palcach, po cichutku, zamykam drzwi do obu sypialni. Niech chłopaki jeszcze pośpią, nie chcę ich obudzić, gdy będę się krzątać.
Robię sobie szybkie śniadanie i jem w ciszy i półmroku. Na kanapie leży, ciśnięta byle jak, dziecięca bluza. Podnoszę ją i zanim do końca zdam sobie sprawę z tego co robię, wącham. Coś mnie, nagle, ciśnie w gardle. Jeszcze nie wyszłam, a już za nim tęsknię.
Dobrze, że tego dnia pracuję krócej.

Niedziela

- Mamo! Mamo! Mamo! Nie śpisz już? No wstawaj! Ja nie śpię już! Mamo, a mogę pograć w "Glutki"? Mamo, a mogę bułeczkę? Mamo, a wiesz, że kot na mnie spał? Mama, no nie śpij już, wstań, chodź do mnie, możesz w pokoju spać, ty wiesz, że ja nie lubię sam siedzieć! Mama, a czy tata może ze mną później pograć w planszówkę? Mama, a wiesz kiedy z babcią będziemy mieć pieska? Mama, a ja miałem taki straszny sen, koszmar taki. Mama, no wstajesz czy nie?
- Wstaję... Skoro muszę, to wstaję...
- Jeeej! Kocham Cię mama!

I już go nie ma...

I tak dzień za dniem. Tydzień za tygodniem. Nie nie różnią się od siebie, noce są takie same. Czas nie stoi w miejscu. Biegnie. Pędzi i ciągnie mnie za sobą, w ten szalony wir. Nie umiem się zatrzymać. Nie potrafię zwolnić.

Wczoraj szedł do przedszkola i nie umiał mówić. Dzisiaj jest uczniem pierwszej klasy i czyta pierwsze zdania. Gdzie będzie jutro?
Gdzie ja będę?
Czy nadal będę mu potrzebna? Jak długo?
Jest taki ciekawy świata, zadaje tyle pytań. A co ja zrobię, jak te pytania już ucichną? Jak nie będzie szukał już u mnie odpowiedzi.

Z każdym rokiem coraz mniej "mój". Coraz bardziej własny. Czasem się kłóci, ma własne zdanie. Potrafi powiedzieć: "nie".

Ale też włazi na kolana i się tuli. Płacze gdy coś go boli. Nie chce puścić maminej spódnicy. A ja jednocześnie chciałabym go wypchnąć z gniazda i zachować na zawsze.
I każdego roku, w ten dzień, zadaję sobie te same pytania:

"To już?"- tak, minął kolejny rok. "Poszliśmy" do szkoły, nauczyliśmy się czytać. Przeprowadziliśmy się.
"Kiedy to minęło?"- te siedem lat. Dla mnie to ledwie chwila. Dla mojego Synka- całe życie!
"Co dalej?"- nie wiem.
Skoro przeżyłam siedem lat, to i chyba dalej dam radę.

Damy radę, Synku?

Wszystkiego Najlepszego w dniu urodzin!
Jesteś super dzieciak!



czwartek, 8 grudnia 2016

Coś okropnego.

Wieczór. Spokój. Dzień chyli się ku końcowi.
Rybka MiniMini już śpi i Maślak wie, że zaraz też pójdzie spać.
Pomału zbieram rozrzucone zabawki, wydłubuję z dywanu rozciapcianą ciastolinę. Małżon ścieli łóżko i przepędza kota.
Maślak przebrany w piżamkę z Pokemonami, ulubioną, dzielnie maszeruje do łazienki. Słyszę odkręcaną wodę i zwykłą, dziecięcą krzątaninę.
Kradnę chwilę gdy jesteśmy z Małżonem sami i tulę się do niego. Tak mi dobrze. Tak błogo...
Z łazienki słychać plusk.
Za chwilę, coraz głośniejszy, płacz.
Tupot bosych stóp na panelach...
Odrywam się od Męża, akurat w tym momencie, by schwycić w ramiona ryczące dziecko.
- Co się stało, Rysiu?- pytam zatroskana.
Młode wciąga gila nosem i chlipie:
- Yyyyyyy! Mamusiu stało się coś okropnego! Strasznego, po prostu!- wyrzuca Młody na jednym wdechu a wygląda przy tym jak najżałośniejsza istota na świecie.
- Co się stało, Skarbie?- pytam jeszcze raz.- Dlaczego płaczesz?
Maślak bierze zaciąga smarka głęboko do brzucha. I odpowiada:
- Bo mi szczoteczka do zębów do kibla wpadła!

Obywatelko Królik- Śmiech STOP!
Twarz kamienną zachować!
Proszę nie rżeć jak dzika klacz!

I ten teges, tak...
O czym to ja miałam?...

Końcówka roku jest dla mnie zbyt pracowita. Kupiłam dom, przeprowadzam się, sprzedaję mieszkanie, miałam wypadek samochodowy, znowu rozwalił mi się ząb i mam kocioł w pracy, a do tego tym roku ja przygotowuję kolację wigilijną.
No i pierdyknęłam ooaka.

Coś okropnego. Jak ten czas zapierdala...

Madame: Gotowa do przeprowadzki! 
Zebrałam swoje pluszaczki i nawet torbę mi na nie dałaś, ale jak ja mam to, kurna, przenieść, jak nie mam rąk? Pomyślałaś o tym, Paulino, czy ty w ogóle nie myślisz? Wydaje Ci się, że to jest śmieszne?! Powiem Ci, co jest śmieszne- twoja mina jak znajdziesz rzygi w kapciu! Twoja mina Paulino!


Więc, jak już mówiłam- w lalkowym świecie zmieniłam tylko to, że pierdyknęłam ooaka.

Zamieniłam to:




W to:


Eeee.... Zły przykład ;)

W to:














Uprzedzając pytania- włosy zrobiłam z "kutasa". 
O takiego:

Kiedyś, w innym życiu, przeprowadzę "Odszczurzanie Barbary vol.5" i wtedy pokażę Wam jak to się robi.

Teraz wracam do pudeł.
I spania.





czwartek, 20 października 2016

Żeby mi się tak chciało, jak mi się nie chce...

No i znowu przyszła jesień! Zdecydowanie moja ulubiona pora roku, o czym niejeden raz pisałam. Drzewa się stroją w kolorowe sukienki, liście lecą na ziemię, szeleszczą pod stopami. Bywa ciepło, lecz nie gorąco, bywa słonecznie i bywa deszczowo, ale jest git, bo robi się przytulnie i stosik książek przy łóżku, pomalutku maleje.
W końcu wiem, co założę na zadek, mam fajne botki i kolorowy parasol. Włosy farbuję na różowo, bo nie grozi mi, że żar lejący się z nieba spowoduje, że farba spłynie i odbarwi mi twarz.
Sielanka, co nie?
Same cudowności...
Ino żyć!

Ale nie!
Jest ta jedna, maleńka rzecz. To małe "coś", co latem nie sprawia mi najmniejszego kłopotu, a jesienią/zimą powoduje nieomal nerwicę.
PORANNE WSTAWANIE!
Dżizaz- gdybym miała, pod poduszką, miliony monet, a osoba która mnie budzi dostawała jedną, za każde "jeszcze pięć minutek", to zostałabym bez bogactwa, byleby tylko móc spać.
Ciemno, ciepło, kot grzeje i mruczy. Chłopaki posapują przez sen. No, kto normalny chciałby, na własne życzenie, opuścić takie gniazdko i iść na zimno, i mrok?
Nad ranem powinno się śnić najfajniejsze sny, a nie być brutalnie budzonym, przez bezduszny budzik!

I trzy, i cztery!- tatarata tatatrarattata! Waku up! Tatatratatta! Wake up!

Bez kitu, mam ustawione, w telefonie, cztery drzemki. Każda z odpowiednim opisem, pokazującym stopień mojego stoczenia:

1) 6:00- Będziesz ładna, będziesz na czas.
2) 6:15- Będziesz ładna, lekko się spóźnisz.
3) 6:30- Będziesz brzydka, ale na czas.
4) 6:45- RUSZ TĘ LENIWĄ DUPĘ BRZYDKA BUŁO!

Dawno, dawno temu, kiedy dopiero zaczynałam pracę (a było to latem), to wstawałam, robiłam kawę i śniadano, odpalałam wiadomości. Nieśpiesznie konsumowałam kanapeczki, potem szłam do łazienki i robiłam "poranne czynności", a potem wsiadałam na rower i hajda do roboty. Czy wspominałam, że wtedy wstawałam o piątej? Mówiłam- latem nie sprawia mi to problemów.

Efektem mojego porannego "zamulania" jest to, że mi się nic nie chce, bo każdą wolną chwilę, wykorzystuję na to, by "przyciąć komara". Na serio- Maślak był chory przez tydzień i siedział u babci. Wynikiem tego, było to, że pomiędzy powrotem do domu z pracy, a powrotem Dziecięcia, miałam dwie godziny wolnego. Nawet się nie zastanawiałam! Wychodziłam z pracy pięć minut wcześniej, po to, by nie stać na zamkniętym przejeździe kolejowym. Na klatce schodowej wyłączałam dźwięki w komórce, a na przedpokoju pozbywałam się spodni. Wszystko po to, by wśliznąć się pod kołderkę i zachrapać.
Kiedyś odwaliłam lepszy numer- pod byłe pretekstem, odmeldowałam się z pracy przed czasem, tylko po to, by móc dłużej pospać w domu.

Niestety, dopóki jestem permanentnie niewyspana, to wszystko robię na pół gwizdka. Gotuję dania jednogarnkowe, piorę jedynie gacie i skarpety, a na zakupy chodzę jedynie lokalnie, a nie do centrów handlowych.
Nie znaczy to, że nie wiem, "co w lalkach piszczy"- wiem aż da dobrze. Odnoszę dziwne wrażenie, że projektanci u Mattela, też są niewyspani i wykorzystują resztki energii tylko po to, by pokazać, że jeszcze coś tam się tli, że jeszcze żyją...

No dobra- o lalkach ze współczesnej linii, już każdy napisał coś od siebie, wszyscy niemy, że: mają klej w głowie, są sztywne, są koślawe, mają za duże głowy, ich ubranka są szyte na jedno kopyto, są kiepskiej jakości w stosunku do ceny... (jak coś pominęłam, to piszcie w komentarzach), więc na przekór, chandrze i jesieni, i badziewiu, dzisiaj "rzucę" Wam lalkę, która powstała, jak Mattelowi się "jeszcze chciało".

School Cool Teresa z 2000 roku!













No i teraz powstaje pytanie: Czemu akurat wybrałam tę lalkę? Ot, "zwykła" playline z 200 roku... BŁĄD!

Po pierwsze: no popatrzcie na tę burzę, fajowskich loków! Na ich kolor i fakturę!
Po drugie: spójrzcie na te śmiechowe dodtatki- zabawną czapeczkę, szaliczek i te buciorki. Oczywiście dzisiaj nikt by się tak nie ubrał, ale to kwintesencja początków wieku. Szał kolorów i faktur!


Toż to, w co odziano Tereskę, nie różni się tak bardzo od tego:
Yup, to Britney Spears w 2000 roku!
Hit me baybe!

No i po trzecie, najważniejsze- Tereska nie miała pudełka. Była zapakowana w przezroczysty, winylowy plecaczek!


To był dopiero czad! Nie dość, że torba, to jeszcze kredki, linijka i gadżety! I jeszcze fajna lalka! Musiało być fajnie, jak się było dzieciakiem w 2000 roku.

A na potwierdzenie moich słów- inna lalka "w torbie":

College Style Barbie:

Ta jest jeszcze fajniejsza, bo ma kozaki, spódnicę w kratę i okulary!

I moja fota ownerska:

Niestety ta lalka jest tak fajna w swej "trumience", że chyba pozostanie w niej na zawsze.

Obudź się Mattelu! No ileż może trwać jesień?!?


*I tak, Teresa pozuje na nagrobku. Dżizas. Tak, jakby to kogoś dziwiło...

środa, 12 października 2016

Ty i ja.

Razem i za rękę.

W parku.
W mieście.
W sklepie.

Patrzę na ciebie i widzę całą miłość świata. Ciekawość i chęć poznania. Kucam, by widzieć świat z twojej wysokości i zauważam rzeczy, na które nie zwróciłabym uwagi z wysoka.
Liczę ślimaki na chodniku, zrywam dmuchawce, głaszcze bezpańskie koty. Zbieram kasztany, kolorowe szkiełka i kapsle.
Robię to jedną ręką, bo drugą trzymam cię kurczowo, jakbym bała się, że cię stracę, że jesteś tylko snem i mi ulecisz. Ciągle nie wierzę w to, że jesteś, że jesteś taki doskonały i mój.

Przyglądam ci się kiedy śpisz. Ciągle cię dotykam, głaszczę i tulę. Wdycham Twój zapach. Przeczesuję palcami twoje włosy. Słucham twojego śmiechu. Odpowiadam na miliony pytań i nie czuję znużenia. Śmieję się szeroko.

Czasem chciałabym na zawsze trzymać Cię w ramionach i nigdy nie wypuścić. Boję się, że świat skrzywi Twoją wrażliwość, że na swojej drodze spotkasz złych ludzi. Boję się, że... dorośniesz, a jednocześnie chcę Cię temu światu ofiarować.

Czasem budzę się w nocy, słucham Twojego oddechu i myślę sobie- "Jest fajnie!"

Jest fajnie, Rysiu. Jest super! Dzięki Tobie!

Deszczowe dni są super, bo potem wyłażą dżdżownice i można skakać po kałużach!
Błoto jest super, bo wydaje śmieszne dźwięki i można z niego lepić pączki.
Liście są super, bo szeleszczą!
Patyki są super, bo można z nich zrobić pistolet i procę.
Autobusy są super, bo jeżdżą powoli i można w nich łapać pokemony.
Wszystko jest super, odkąd mam Ciebie.

Ja jestem super.
Wiesz, Rysiu, że zanim się pojawiłeś, nie byłam wcale?

Mam wrażenie, że wcale mnie nie było. Co z tego, że jadłam, spałam i przemieszczałam się w czasie, ale dopiero teraz oddycham pełną piersią.
Choć brzmi to banalnie, to mam wrażenie, że teraz wszystko ma kolor.

Sześć lat to kawał czasu, lecz ciągle wydaje mi się, że jeszcze wczoraj byłeś taki maleńki. Dzisiaj dumnie chodzisz do zerówki i uczysz się literek. Liczysz lepiej ode mnie (przede wszystkim pieniądze)! Masz pamięć jak słoń i słuch jak nietoperz. Jesteś bystry i taaaaaaaaaaaaaaaaaki śliczny.
Mój synku.
Mój mały człowieku.
Mój skarbie.

Wiesz jak fajnie mieć takiego dzieciaka? Takiego, co jest grzeczny, ciekawski i wszyscy go lubią? Wiesz jak fajnie jest puchnąć z dumy, gdy się widzi, że dziecko nie musi być absorbujące i samolubne? Wystarczy umieć mówić i słuchać.

Wiesz jak mięknie mi serce, gdy mówisz: "Jesteś fajna mamą"?

Rysiu, kiedyś puszczę Twoją rękę i pozwolę Ci iść swoją drogą. Ale, na razie Cię prowadzę, idziemy razem.
Gdzie dojdziemy za rok?

Sto lat Maślaku!