Rok temu byłam w szpitalu.
Miało to byś rutynowe badanie, ostatnie przed wykluciem. O siódmej rano grzecznie stanęłam w kolejce, kilkanaście minut później leżałam na kozetce opasana kablami i z jakimś "pstryczkiem" w ręku.
- Pani to wciska, kiedy dziecko się poruszy.- powiedziała położna i wyszła na kawę pozostawiając mnie samą.
Młody spał. Wcześniej całą noc trenował kopnięcia i torował sobie już drogę na wolność. Sama nie wiedziałam kiedy ten guzik wciskać. Coś tam bulgotnęło, to wcisnęłam. Jakieś tam muśnięcie poczułam- to też. Nudziłam się jak mops. Położna wróciła po jakichś 20 minutach, odpięła mnie od maszyny, dała jakiś papier i kazała znaleźć lekarza.
Pokulałam się na pięterko, znalazłam panią dohtor, która znowu mnie na kozetkę położyła, rozsmarowała mazidło od USG na moim brzuchu i się zaczęło...
...źle ułożony!
...chyba jakaś arytmia!
...nie ma skurczów!
itd itp...
Werdykt: "Pani pójdzie i się na oddział przyjmie"- i tyle.
Przerażona pokulałam się znowu na izbę przyjęć, jakoś w swoim przerażeniu wytłumaczyłam po co przyłażę i "się na oddział przyjęłam"
Mój równie skołowany małżonek kulał się razem ze mną.
Cała ta sytuacja była dla nas absurdalnie surrealistyczna. Po to całą ciążę chodziłam prywatnie do lekarza żeby w ostatnim tygodniu NIE usłyszeć słów "arytmia, nie ma i źle"
Znowu podpięli mnie do maszyn i kazali czekać.
Pamiętam jak w nocy leżałam i głaskałam moje wielkie wtedy już brzuszysko i myślałam "ej, Młody, co ty odwalasz! Nawet się nie waż być chory! Nie waż się!"- a łzy ciekły mi po policzkach.
Rano poproszono mnie do gabinetu. Zrobiono USG, a arytmia okazała się być...czkawką!
Nie mniej jednak Młodego postanowiono wyciągnąć, a nie pozwolić działać naturze.
Zadzwoniłam do Małżona i do Taty i czekałam.
Dalej pamiętam niewiele. Nagle puściły mi nerwy. Lęk przed Nieznanym, który tłamsiłam w sobie przez ostatnie miesiące, uderzył we mnie ze zdwojoną siłą. Trzęsłam się kiedy wieźli mnie na salę. Trzęsłam kiedy podłączali aparaturę i dawali znieczulenie. Pamiętam młodego anestezjologa który gadał do mnie jakieś pierdoły, żeby tylko mnie rozluźnić. Poprosiłam o kielicha a on odparł, że nie mogę swojego syna po raz pierwszy zobaczyć jak będę na rauszu.
Potem usłyszałam jakiś ni to pisk, ni to miauknięcie i w przelocie zobaczyłam sinego, mokrego kluska, którego zaraz mi zabrali. Myślałam, ze będzie jak w filmach, że przyniosą mi Go z powrotem owiniętego w kocyk i w za dużej czapeczce, ale się myliłam.
Później kiedy obolała leżałam na sali pooperacyjnej to z nerwów głaskałam brzuch, którego już nie było. Mój brzuch, a raczej jego zawartość leżała na innej sali. Sama myśl, że może płakać w samotności była dla mnie nie do zniesienia.
Jakoś tak późnym wieczorem przynieśli mi zakutany tłumoczek, z którego wystawała sinawa główka i posklejane włoski. Kiedy spojrzałam mu w buzię od razu pomyślałam: "bue! Jaki Ty jesteś brzydki! A ja będę musiała cię pokochać"
I pokochałam :)
Nie było łatwo i różowo. Na początku nie było nawet dobrze. Choć bardzo się starałam to nie umiałam otworzyć serca przed tą kruszynką. Moje ręce były sztywne kiedy chciałam Go utulić, a przez gardło nie przechodziły słowa, które chciałam powiedzieć. Myślałam, że Mamą staje się ot tak, a ja musiałam się tego uczyć.
Płakałam razem z nim, nie spałam, czuwałam. Moniko, jeszcze raz dziękuję Ci za to, co wtedy dla mnie zrobiłaś!!!. Cały ten okres przypłaciłam anemią, ciężką depresją i zadręczaniem się w oczekiwaniu na cud.
A mały cud pomalutku dział się codziennie. Z każdym uśmiechem, codziennymi kąpielami i zapachem pudru.
Potem z każdym dźwiękiem, ciekawością świata i pierwszym zębem.
Pewnej nocy, całkiem niedawno zresztą, Rysiek płakał rozdzierająco i bez wyraźnego powodu. Wstałam i wzięłam Małego z łóżeczka. Posadziłam Go sobie na kolanach, zaczęłam się kołysać i nucić kołysankę. Młody wtulił się we mnie i zasnął. Pomyślałam, że po prostu chciał żeby go ktoś utulił, a zaraz potem przyszła myśl- nie "ktoś", a Ja!
Ja- mama!
Właśnie minął mój pierwszy rok!
Pierwszy rok reszty mojego życia!
12.10.2010
12.10.2011

To jest blog o lalkach.
O Barbie, które zna każdy i o takich, o których słyszało niewielu. O takich, co wyglądają zwyczajnie i takich, co zatykają dech w piersi. Jedne kosztowały pięć złotych, a inne małą fortunę, ale wszystkie są tak samo cenne i niezwykłe...
To też blog o leniwym Kocie, cudownym Dziecku, sprytnym Mężczyźnie i o Kobiecie, która jest Królikiem.
Ten blog to moje miejsce, moja Nora, do której Cię zapraszam.
Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy.
Charakterystyka Królika

- RudyKrólik
- Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
- Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!
śliczny maluszek, cieszę się ze wszystko już ok, myślę, że w tych ciężkich dla Was chwilach było też wiele ciepłych i przyjemnych, buziaki dla mamy i Rysia :*
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJaki jestem słodki i już duży :)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla słodkiego Maślaka.
OdpowiedzUsuńCudowna z niego lalka, cały czas się zmienia. :)
Maślaczek rośnie jak na drożdzach !!! Nawet nie przypuszczałam ile przeszłaś !!!! DUŻE BUZIACZKI dla WAS !!!!!
OdpowiedzUsuńJak ty pięknie piszesz... Nie wiem nawet jak to określić, tak bez owijania w bawełnę, swobodnie i wzruszająco :) Ja również Was pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten wpis. Rysiu na pewno jest dumny z takiej MAMY.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was gorąco:)
Oj maslaka ;D Slodziak :))
OdpowiedzUsuńśliczny słodziaczek :)
OdpowiedzUsuńTo bardzo podnoszące na duchu. Cieszę się, że trudne początki macie już za sobą. Pozdrowienia i wszystkiego najlepszego z okazji tak ważnej rocznicy :)
OdpowiedzUsuńGratuluję Slicznego synka i....odwagi cywilnej!Nie każda kobieta jest w stanie przyznać się do "mieszanych uczuć" po narodzinach dziecka..."Baby blues" dopada wiele kobiet,choć one same nie dopuszczają do siebie takiej myśli...Jesteś dzielną kobieta i SuperMamą!i oby tak juz zawsze!
OdpowiedzUsuńSię rocznic porobiło :) Ale ta jest najważniejsza, bo tu nie o martwą naturę chodzi, tylko o istotę, która się kocha bardziej od siebie. Stu lat wam, razem! I jak największej ilości szczęśliwych chwil!
OdpowiedzUsuńTo zdrówka życzę całej szczęśliwej rodzince! Od dłuższego czasu śledzę Twój blog, ale jakoś nie miałam odwagi się odezwać... Ten post poruszył mnie do głębi, nawet nie wiem kiedy łza spłynęła mi po policzku... Chłopak pierwsza klasa, w przedszkolu wszystkie panny będą jego ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco na te jesienne wieczory!
Rysiu, wszystkiego najlepszego w pierwsze urodziny !!! Rośnij zdrowo Mamie i Tacie na pociechę. Jesteś coraz ładniejszy, normalnie tylko schrupać :)
OdpowiedzUsuńA mamusię ściskam mocno. Poradziłaś sobie rewelacyjnie. Jesteś super mamą. I pamiętaj, że takie małe cuda, te najpiękniejsze, przychodzą codziennie i czasem niepostrzeżenie.
Pozdrowienia dla Małżonka, a moje Futro pozdrawia Twoje dwa Futra. Odezwijcie się czasem do nas. Buziaki ogromne :)
Sto lat, sto lat! :)
OdpowiedzUsuńSłodki maluszek ^^
No bo KTO jak nie mama, ma RYśka kochać ? W TObie cała jego siła i pomyślność, a w NIm cała Twoja radość i szczęście. Pozdrawiam Was w rocznicę tak ważnego wydarzenia. Mały RYszardek wyrósł przez rok na całkiem pięknego chłopczyka.
OdpowiedzUsuńPiękny i bardzo wzruszający wpis. Jak mogłaś kiedykolwiek myśleć, że go nie pokochasz? Kto inny dałby mu to, co mu najbardziej w życiu potrzebne, jak nie najlepsza i najbardziej zakręcona mama, która nawet plastikowe lalki kocha;) Króliku, Maślaczek rośnie jak na drożdżach, a to Twoja zasługa! Gratuluję i życzę wszystkiego najlepszego dla całej rodziny!
OdpowiedzUsuńNo proszę jaki Ridż już duży:) mama- możesz być bardzo dumna i z niego i z siebie:)
OdpowiedzUsuńlilav.
Znam to nie spanie po nocach. Jest naprawdę ciężko być mamą, ale każdego dnia jest łatwiej. :) Ja urodziłam teraz 13.10.2011r. :)
OdpowiedzUsuń