Charakterystyka Królika

Moje zdjęcie
Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!

wtorek, 28 września 2010

Dumna jak Paw

W końcu! W końcu mogę coś napisać, bo znowu do Króliczej Nory zawitała nowa rezydentka. Zanim ją przedstawię trochę sobie ulżę- jak to ja mam w zwyczaju.

Wbrew temu co możecie sądzić- nie okociłam się jeszcze (tak- króliki się kocą, zawsze mnie to dziwiło), Rysiek ciągle we mnie siedzi, tyje i ciąży. Jestem na zwolnieniu. siedzę w domu i powiem krótko- marudzę :) Nie było nowych lalek, jedna (na której bardzo mi zależało) utknęła na Jamajce i DP nie działa. Z nudów sprzątam, ale 46m kwadratowych nie można pucować bez końca, więc uległam namowom Małżona (który chyba nie mógł ze mną wytrzymać) i dokonałam zakupu lalki. Trochę uległam kaprysowi, trochę upodobaniom do pewnych zestawień kolorystycznych, a trochę dałam się skusić atrakcyjnej cenie. Zadziałało także pewne wspomnienie z przeszłości- otóż w maturalnej klasie pojechałam na wycieczkę do Wiednia. Jakoś zabłądziłam do wielkiego, piętrowego sklepu z zabawkami, gdzie mieli osobne pięterko (!) przeznaczone dla lalek Barbie. W osobnych gablotach stały lalki kolekcjonerskie dla dorosłych i wtedy też dowiedziałam się, iż takowe lalki istnieją. Najbardziej wyeksponowana stała ONA- droga jak cholera, piękna, gwiazda tamtego sezonu: The Peacock Barbie z 1998 roku



Wtedy to "coś" we mnie drgnęło. Jakieś małe oświecenie, które sprawiło, że dzisiaj na półce prężą się moje lalki, a ja jestem z nich dumna- jak Paw :)) W tamtych gablotach ze sklepu siedziały także inne Barbie kolekcjonerskie, pamiętam jak przez mgłę, ale ta akurat wryła mi się w pamięć, bo pawie pióra uwielbiam. Mają doskonałe połączenie kolorystyczne i są po prostu... no takie... kurde nie wiem :)- super i już!

The Peacock Barbie jest częścią serii Birds of Beauty, w skład której wchodzą jeszcze:

The Flamingo Barbie z 1999 roku- zdobiona piórami Flaminga



The Swan Barbie z 2001 roku- czyli nasz rodzimy "Łabądek"



Wszystkie trzy dzierżą mold "mackie", którego z jakiegoś powodu bardzo nie lubię, ale postanowiłam to przełknąć i zdecydowałam się na zakup.

Lalka przybyła w niepozornym pudełku po trampeczkach, tak lekkim, że myślałam, że sprzedawca napchał papieru, a o lalce zapomniał...
Pomyliłam się. Było wszystko- i butki i stojaczek i lalka, która zatrzymała mi akcje serca.



Niestety lalka jest zrobiona tak "na bogato", że z trudem mieściła mi się w kadrze i nawet nie wiem od czego zacząć prezentację stroju, bo tego jest tak dużo.

Może wspomnę o makijażu, bo chyba będzie najprościej:


Lalka ma błękitne oczy, delikatnie podkreślone perłowym cieniem i czerwone usta. Najbardziej podoba mi się jednak kolor jej skóry- jeśli można to tak nazwać, bo lalka ma gładką, niemal porcelanową cerę.

Górę gorsetu zdobi złoto i kryształy:


Lalka jest także wyposażona w misternie wykonane złote kolczyki:


oraz złoty pierścionek:


Suknia lalki składa się z gorsetu, aksamitnej spódnicy i płaszcza/pelerynki ozdobionego pawimi piórami:


Z tyłu jest tego nie mniej dużo ;)


Całości dopełniają granatowe szpilki:


Na koniec pozostawiłam sobie i Wam włosy lalki. Moja Barbie jest miodową blondynką, uczesaną w coś, co telezakupy Mango kilka lat temu określały jako "japońskie sushi z włosów" (cytat oryginalny, nie pamiętam z jakiego produktu):



Lalka uczesana jest w precelek, którego nie ruszy ni deszcz ni wiatr ni bomba atomowa, ale w przeciwieństwie do French Barbie, gdzie takie zacementowane na amen włosy mnie wkurzały- ten awangardowy kok bardzo mi się podoba.

The Peackock Barbie należy do Silver Label Collection, nie nadaje się do zabawy. Oczywiście nie rozbierałam jej, ale wymacałam, że ma ciałko TNT- obracane w pasie. I co ja jeszcze mogę powiedzieć?- jest SUPER! i z gatunku tych, co mogą stać w salonie nie narażając nas na kpiny gości.




Zdjęcia Birds of Beauty pochodzą ze strony www.wowdolls.com

niedziela, 12 września 2010

Bohater we własnym domu

Dzisiaj zupełnie nielalkowo, ale post być musi i basta!

Małżon mój oprócz posiadania wielu wspaniałych zalet, za które go bezgranicznie uwielbiam, posiada także mnóstwo irytujących cech, za które innego samca ubiłabym grubą książką... I tak musiałam obiecać, że nie zacznę rodzić pomiędzy 5 a 8 rano, bo dla Małżona to środek nocy i czas wyłączenia zwojów mózgowych, śmieszne lub nie, ale poważnie się zastanawiam, czy w wyżej zaistniałej sytuacji nie dzwonić po moją mamę, a samcowi dać się wyspać. Drugą rzeczą, która doprowadza mnie do białej gorączki jest ogólna "nieśpieczność" Małżona- on zawsze zdąży, on zawsze ma czas... Najgorsze jest to, że w 99% zawsze ma racje. Pomimo oczywistych różnic w charakterach żyliśmy sobie zgodnie i bezkonfliktowo aż do momentu jak zegar Ryszard zaczął przyśpieszać.
Na ostatnim badaniu USG okazało się, że Pan Ryszard jest już duży, wyjątkowo przystojny i całkiem gotowy żeby nas odwiedzić we wrześniu, a nie jak początkowo planowano w październiku i zaczęło się... Ja biegam jak kot z podpalonym ogonem a Małżon: "spokojnie Ruda, zdążymy". Ja mówię: "o boszeboszebosze musimy kupić łóżeczko", a Małżon: "jak pójdziesz rodzić to ja kupię". Ja: "co z wózkiem? MUSIMY MIEĆ WÓZEK!!!!!!!!", Małżon "a nie możemy poczekać aż się urodzi? Po co ci teraz wózek" itd... itp...
W jednej kwestii postawiłam na swoim, a mianowicie wymogłam zakup komódki. Jakoś przekonałam Małżona, że na to nie będzie czasu jak już Potomek będzie na świecie, muszę gdzieś trzymać tą tonę ubranek odziedziczoną po krewnych i znajomych i chyba Ślubny w owym czasie przytępiony mózg miał- bo się zgodził. Rzeczona komódka została zakupiona w moim ulubionym serwisie aukcyjnym i rozpoczęło się radosne oczekiwanie na kuriera. Zakupu dokonaliśmy w niedzielę płacąc przelewem, więc co nieco nauczeni doświadczeniem oczekiwaliśmy jej około czwartku.
We wtorek zmuszeni byliśmy odbyć comiesięczną pielgrzymkę do babci Małżona (dość słodkiej osoby bojącej się mleka, zamkniętych szaf i faceta z gazowni), gdzie z miną cierpiętników smętnie sączyliśmy herbatkę po raz n-ty odpowiadając na pytania z cyklu: "A to w ciąże zaszłaś w styczniu, tak?" [nie no kurde babciu, a czy to aż takie ważne?], lub też: "to ty teraz Y tatą będziesz, taaak?" [nie babciu Y będzie teściem, to przecież oczywiste]... I nagle ten cudowny wieczór przerywa telefon, Małżon odbiera i YES! YES! YES! Wybawienie! "Jaśnie Państwo, komódka zajechała!" Pakujemy się w Astrę, w te pędy do domu, szybki sus po dwa napoje chmielowe, szybkie "puk, puk" do sąsiada i już dwóch chłopa targa pudło na górę.
Tutaj mały przerywnik... wszystko co ma zastosowanie "dziecięce" lub co gorsza "niemowlęce" jest automatycznie 30% droższe od zwykłej rzeczy tego typu. I tak każda komódka ma zawsze atest i jest przystosowana do dziecka, co w praktyce oznacza, że się ją łatwo myje, ma zaokrąglone rogi na wypadek jakby jakiś młodociany kamikadze piżgnął się w nią głową i szufladki na prowadnicach żeby kota tam łatwiej upchnąć (?), i każda komódka "dziecięco- niemowlęca" kosztuje tyle co cały segment dębowy do rezydencji... Udało mi się upolować model, który nie dość, że tańszy od innych o jakieś 200 zł, to jeszcze w gratisie wanienka i przeiwjak. Haczyk polegał na tym, że ów ósmy cud meblowy przybył w stanie wstępnie zmontowanym i był bardzo nieporęczny do dźwigania.
Przerywnik drugi: kiedyś wspominałam, że mieszkam w starej kamienicy. Przywilejem takiego lokum są "drzwi łod łulicy" (jak mawiała moja babcia) i "łod podwórka". Od podwórka- gitarka! Szeroko, nie ma schodków, Od ulicy- koszmar: długi, wąski chodniczek, dwumetrowy żywopłot po jego obu stronach, ostre schody i wahadłowe drzwi od Saloonu... Oczywiście UPS nie zniży się "łod podwórka"...
Wracamy do akcji właściwej: Małżon prężnie z sąsiadem, kapiąc testosteronem na lewo i prawo wtargali pudło do nory, sąsiad poszedł umrzeć do domu, a my zabraliśmy się za odpakowywanie mebelka. I tu za scenę wkraczają Zarazki, pudło trzeba obwąchać, wspiąć się na nie, spróbować wleźć do środka i śmiertelnie się obrazić, bo ktoś na ogon nadepnął. Koty dosłownie zakochały się w pudle i nie chciały od niego odstąpić. Jakoś odgoniliśmy oburzone futra, wtarabaniliśmy komódkę do sypialni i pomalutku zaczęliśmy ją wyłuskiwać z warstw kartonu, folii i styropianu. Kiedy już stanęła w pełnej krasie i totalnym syfie doszłam do wniosku, że noja rola chwilowo skończona, niech Małżon się bawi i przykręca śrubki, schwyciłam świeżo zakupiony kryminał i zakopałam się w lekturze po uszy. I tak sobie czytam, przeżywam dylematy moralne głównego bohatera, świat wokół mnie zamiera i nagle! Widzę!... Lezie po mojej białej pościeli... Wielki jak talerzyk deserowy... Lezie jak po swoim... PAJĄK! Jak ja nie wrzasnę... jak nie podskoczę! Małżon blady... ja sina... sparaliżowane strachem gardło nie chce przepuścić powietrza... drżącą ręką wskazuję na łóżko... Małżon nie rozumie...
- Krzyżak...- szepcę prawie bezgłośnie, Małżon teraz widzi, mruży oczy złowieszczo, kocim ruchem porywa odkurzacz i już po chwili nie ma pająka!
Tak to ON! Mój Małżon: bohater we własnym domu!!

Wspomnę zaledwie o tym, że aby się przekonać iż pająk faktycznie jest w odkurzaczu, zmusiłam bohatera do spania przy zapalonym świetle, bo jak wiadomo pająki do światła wychodzą...

Komódka już skręcona, oczekuje na rezydenta. Oto fotograficzna relacja z tego historycznego eventu:

Fot 1:
Bubel: "Stary, ale ty tą śrubkę to totalnie nie tu miałeś przykręcić"



Fot 2:
Myśka: "Widać, nie widać?... Chyba nie widać"



Fot 3:
B: "Znajdzie się miejsce dla drugiego kota?"



Fot 4:
B: "Zdecydowanie, to leże jest dla jednego kota"



Fot 5:
Małżon: "Zamontowałem zaworek!"
B: "Nie wstanę, tak będę leżał!!"



Fot 6:

Pierwsza próba kąpieli noworodka przeprowadzona na "crash dummy"



Może posiadanie potomka jest dla mnie przerażająca, ale moje stado nie jest normalne, więc Rysiek musi tu pasować...

niedziela, 5 września 2010

Metamorfoza Francy

Dziś krótko i zwięźle.
Pisałam już jak bardzo nie podoba mi się wygląd Dolls of the World France, ale tak bardzo jak nie podobała mi się lalka w kiecce, tak bardzo byłam zakochana w lalce bez niej. Postanowiłam zrobić coś strasznego... rozebrać kolekcjonerską lalkę z jej oryginalnych szmatek!!! Wiem, że niektórzy ;) po tym poście spać nie będą mogli i może już nigdy się do mnie nie odezwą, ani nie skomentują niczego na moim blogu, ale jestem w stanie przełknąć tą gorzką pigułkę, bo Franca w nowym wydaniu podoba mi się 100 razy bardziej.

Proszę Państwa oto Franca jako Barbie French Maid 2010!!! brawa


Bardzo się cieszę, ze czasy różowej kiecki i tych okropnych rękawic mam już za sobą


Czerń i biel to kolory, które zdecydowanie lepiej pasują do mojej buźki.


Może ktoś chce mnie nająć do porządków?


Paczajta ludziska jaka jestem pienkna!


To naprawdę nie ja ukradłam Twoje rodowe srebra!


Uff... zmęczyłam się tym pozowaniem

Dzisiejsza sesja zdjęciowa była możliwa dzięki mojej koleżance z forum, która uszyła to czarno-białe cudo, proszę o brawa dla: Manhamany czyli Magdy!!!!
DZIENKUJE!!! ;)

środa, 1 września 2010

Zimna jak ryba

Muszę z żalem przyznać, że dopadła mnie ta sama choroba, do której prędzej czy później przyznaje się większość kolekcjonerów, a mianowicie: przesyt.
Początkowo zbierałam wszystkie lalki, które były Barbiami. Wykupowałam masowo każdego trupka, jaki pojawił się w zasięgu moich łapek. No i oczywiście miałam zbierać tylko i wyłącznie playline'y z lat 80-90'tych, czyli czasu, na który przypadło moje dzieciństwo.
I co? Od X czasu nie ma już "lalki za pięć złotych"- są okazy kolekcjonerskie sprowadzone z eBaya za grubą kasę. Ostatnio za małą sumę, raptem trzech złociszy, nabyłam Sindy od Pedigree0 tylko po to, żeby sprzedać ją na all- za 15zł :))
Na całe szczęście niedawno przyszło opamiętanie. W ostatnim transporcie trupków, były lalki, których nie było wcześniej w kolekcji, a ja pomimo, że interesowała mnie tylko jedna lalka z tamtej paczki, postanowiłam też zatrzymać resztę. I tak mam gadającą po niemiecku Teen Talk Barbie, Camp Barbie w oryginalnym ubranku i trochę zdewastowaną Jewel Hair Mermaid. I to własnie ona zadecydowała, że lalki u mnie pozostaną.
Przyznam bez bicia, że zaczęło się od okaleczenia lalki. Jewel Hair ma takie same kolczyki jak Sun Sensation. Syrena miała kolczyki, Plażowiczka nie. Syrena- WON! Plażowiczka- cacy :) Kombinerki poszły w ruch, i Jewel Hair pozbawiona swojej ozdoby wylądowała w szufladzie. Oczywiście Sun Sensation prezentuje się wspaniale.
następna sprawa była taka, że jedyna syrenka Mattelowska jaką kocham i toleruje to Mermaid Barbie, druga ogoniasta potrzebna mi nie była. Mój trupek miał także wystrzyżone włosy i przyklejoną (wcale nie przeze mnie) na amen głowę. I najgorsza zbrodnia jaką mogła popełnić lalka: w swoim oryginalnym wdzianku ani trochę mi się nie podobała. No bo co wspólnego z wodą ma ten złocisty strój w jaki przyobleczona jest fabrycznie Jewel Hair?

Tak prezentuje się złota syrenka w swym naturalnym środowisku:



Reklama jest do obejrzenia oczywiście na YouTube.

Jewel Hair Mermaid wypust Mattel'a z 1995 roku, charakteryzowała się najdłuższymi włosami ever ;), posiadała złota koronę, migoczące gwiazdki do ozdoby blond grzywy i stadkiem przyjaciółek w równie nie-rybich kolorach.

Oto cała ławica, czyli Barbie, Teresa i Migde



Chętni na nieco bardziej egzotyczną rybkę, mogli złowić Jewel Hair Barbie AA



A jednak Jewel Hair u mnie została, a sprawił to No Name ogonek nabyty na ryneczku za symbolicznego zeta. Skoro miałam już płetwę i kobietę-rybę, to postanowiłam je połączyć.
Ponieważ lalka swoje przeszła to trochę się nią pobawię i nadam bardziej cieszące mnie oblicze.

Tak prezentowała się zanim:



Najbardziej bolą te "zdziabane" włosy. Mam też wrażenie, że ktoś zbyt mocno ścisnął jej głowę przy przyklejaniu i trochę się ona przez to odkształciła.

Tak wygląda teraz:



Dodatkowo mozolnie pokryłam jej ciało brokatową łuską:

Zadbałam też o to, by nie świeciła biustem :)

Syrenka na półce szybko odnalazła bratnią duszę:



"Nie boisz się, że ci się ta trwała rozpuści w wodzie?"

Oczywiście podobieństwo kolorów jest czysto przypadkowe i nie ma absolutnie nic wspólnego z tym, że uwielbiam turkusowy :)

I MAŁY APDEJT: Specjalnie dla Mieszka porównanie ogonków obu dziewczynek



I dla Agnieszki: najbardziej cool zdjęcia jakie "cykłam":