Cotton Eye Joe, czyli bawełnianooki, to mój kocio Bubel...
...Bubel miał coś nie "ten teges" od zarania swojej kariery w naszym stadzie. Jest wiecznie głodny, wiecznie marudzi i ciągle by spał- zupełnie jak ja :) Nie mruczy, bo ma coś z przegrodą nosową. Jest przygłuchy na jedno ucho. Jego hobby to uprawianie miłości z Myśką, godzinami posuwa ją, jak to Małżon mówi "w duszę". Czyli w piętę, ucho, lub powietrze nad jej głową. Coś na zasadzie: "instynkt mi każde, ale nie wiem czemu, ale fajnie jest"- oczywiście Bubcio to kastracik ;)
Bubel nie wychodzi z domu, chociaż chce, Małżon też chce, żeby Bubcio wychodził, ale cóż... ja w tym stadzie nosze spodnie! Latem, gdy dopadły nas te straszne upały, Małżon wyżebrał, aby pootwierać okna na całą szerokość, wtedy Bubcio poznał swoich odwiecznych wrogów- gołębie.
Oczywiście wizyty Bubla na dachu rychło skończyły się gromkim pierdyknięciem na trawnik- mieszkam na drugim piętrze! i całkowitym zakazem opuszczania domu.
Do dziś się zastanawiam, jak sąsiad mieszkający na parterze i wypalający dziennie ramkę koziołków (oczywiście w oknie) nie zauważył sześciokilogramowej futrzanej kuli armatniej, która dziarsko piżgła w piwonie jego żony, powodując oczywiście wrzask i pogrom tych pięknych kwiatów.
Wypadek Bubla spowodował gwałtowną zmianę w kocim charakterze. I tak z zawadiaki, otrzymaliśmy przytulaka-oblepiaka. Każdy gość zostaje uraczony koteczkiem na kolankach i nie ważne czy gość lubi Kota- Kot kocha gości :) Gościa można "obkłaczyć", ułożyć się wygodnie na kolankach, wleźć do plecaka czy torby, albo przynieść do zabawy najbardziej "wymemłaną" zabawkę. Oczywiście Bubel najbardziej kocha listonosza (torba! plus nowe kartoniki), lekarza (torba!), panią z ubezpieczeń (wielka torba) i wszystkich znajomych Małżona (informatycy!- noszą lapki w torbach).
Jestem bardzo złym kocim rodzicem- mam dwa koty, ale to Bubel jest moim ulubieńcem, kochaniem i wszystkim, czym kot może być dla właściciela.
Niestety byłam świadkiem śmierci mojej pierwszej koci- Kluski, która znienacka umarła na zawał serca, a miała tylko dwa lata i jestem przez to strasznie przewrażliwiona. Niestety Bubel zbliża się już do sędziwego wieku- własnie dwóch lat i każda odmienność w kocim zachowaniu wzbudza we mnie panikę.
Przerobiłam już: "ło Jesuu, łapka mu lata, to pewnie padaczka" (Małżon: kobieto wyzluzuj, zamknij okno pewnie mu zimno), "Bubcio nie je, pewnie ma chory żółądek" (M: albo zaszkodził mu ten filet z ryby, który podpieprzył ze zlewu), "Bubel włazi i wyłazi z kuwety, a nic nie robi, może ma chory pęcherz" (M: a może kuwetę trzeba posprzątać). Małżon jak widać oaza spokoju, ale i on nie znalazł ciętej riposty na to co zastaliśmy niedawno po powrocie ze spaceru.
Wchodzimy do domu, oczywiście koty biedne, zagłodzone, wszak nie było nas godzinę. Małż idzie do lodówki po "koćpuchę", a ja robię mizianki, czyli Myśkę głaszczę, Bubcia tarmoszę, ale coś mi nie pasuje, w tak znajomej mi, przecież, facjacie Grbasa.
Jak to mówiła moja babcia- "jedno oko na Maroko, a drugie na Kaukaz"- jeden ślip koci, zielony z dużą źrenicą, a drugi też zielony, a źrenica jak nitka cienka. No cóż kot wygląda jak debil, a ja już kombinuję... coś nie tak jest...
Ponieważ jestem wykształconym diagnostą- sześć sezonów Housa robi swoje, to od razu wiedziałam co dolega mojemu kotu: uszkodzenie mózgu spowodowane upadkiem sprzed pół roku!!!
Małż się w głowę popukał, stęknął coś, że to mój mózg coś nie trybi, kota kazał obserwować i w razie co, to go do weta zatarga.
Oczywiście Bubel zachowywał się jak gdyby nigdy nic i dalej robił swoje. Żarł, spał i kładł się w ciągach komunikacyjnych domu.
Następny dzień poprawy nie przyniósł- oko zaropiało i zaszło trzecia powieką. Podczas gdy ja szukałam już odpowiednio wygodnego kartonika po butach, Małżon zapakował sierściucha do transportera i wywiózł do zaprzyjaźnionej pani Doktor od Kotów.
Czekałam...
i czekałam...
Wrócili po 20 minutach. Bubel cały szczęśliwy wpadł do miski, zeżarł przydział na cały dzień, pożygał się potem na środek dywanu, a potem zapadł w sen. Małżon biedniejszy o koszta zastrzyku, przekazał diagnozę: to coś jak sraczka, może być od wszystkiego, oko zakraplać, kota obserwować. Będzie żył, a ty nie panikuj.
I tak od tygodnia w domu mamy nową zabawę: złap kota zanim się zorientuje. Mamy wielkie szczęście, bo nasze koty wcale nie są agresywne. Nie drapią, nie prychają. Bubel daje sobie zrobić wszystko, pod warunkiem, że go złapiemy. Nasz leniwy, dotychczas kanapowiec, przypomniał sobie, że jest łowcą, predatorem i gdy tylko widzi, iż ja i Małżon skradamy się chytrze, ukradkiem pokazując na niego, to natychmiast nie ma dziury za małej i szpary za ciasnej na kocią kryjówkę. Dotąd narzekałam na brak gimnastyki, ale jak osiem razy dziennie urządzam szalony pościg za przerażonym kocurem, to mówię wam- tyle sportu nie ma na igrzyskach.
I jeszcze mała historyjka z dzisiaj: śpimy sobie w najlepsze, ósma rano, radyjko cicho gra, Maślak przez sen posapuje, cisza, błogostan, słyszę delikatne pomiaukiwanie pod drzwiami... potem delikatne szuranie pazurków po futrynie... JEB!!! coś wielkiego spadło na ziemię, słychać koci wrzask i odgłosy ucieczki (czyli tuptanie dwóch słoników). Chwila ciszy i znów: pomiaukiwanie, szuranie i JEB!
Małż na wyrku podskoczył, zaklął szpetnie, wstał i kapeć chwycił w dłoń, ruszył do kuchni...
- uważaj na oczko!- krzyczę za nim w półśnie
- będę celował w tyłek!- krzyczy Małż.
Taa... najlepszy budzik na świecie, koci głód :)
Na przyszły rok planuję ogromny remont w domu. Już się martwię gdzie ja futra pochowam :)
Chcesz ograniczyć moją wolność osobistą? Ty... ty... zła kobieta jesteś!!!
Hmm...a lalki?
No dobra!
Wczoraj byliśmy na spacerze i udało mi się kupić świńską poduszkę dla lalek i śłitaśnego misiaczka.
Czeku świńską?
O!- dlatego:
"A ti ti ti, poduszko świńska, ale jesteś mięciutka i przytulasta"
"Czemu mi nie powiedziałaś, że jesteśmy na wizji?!?"
"A ti ti ti... misiaczku słodki"
"Tori, zachowuj się, ludzie patrzą"
Ale Izuniu! Zobacz jaki słodziak!
Hm... nie znacie Tori, jeszcze... Isabel, też nie...jeszcze :)
Kurczak... mam opóźnienia!