Charakterystyka Królika

Moje zdjęcie
Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!

czwartek, 20 stycznia 2011

Cotton Eye Joe

Tytuł posta to także tytuł piosenki zespołu Rednex, który może się niczym nie wsławił, poza kilkoma kiepskimi kawałkami, ale dla mnie i Małżona to muza z dzieciństwa.
Cotton Eye Joe, czyli bawełnianooki, to mój kocio Bubel...


...Bubel miał coś nie "ten teges" od zarania swojej kariery w naszym stadzie. Jest wiecznie głodny, wiecznie marudzi i ciągle by spał- zupełnie jak ja :) Nie mruczy, bo ma coś z przegrodą nosową. Jest przygłuchy na jedno ucho. Jego hobby to uprawianie miłości z Myśką, godzinami posuwa ją, jak to Małżon mówi "w duszę". Czyli w piętę, ucho, lub powietrze nad jej głową. Coś na zasadzie: "instynkt mi każde, ale nie wiem czemu, ale fajnie jest"- oczywiście Bubcio to kastracik ;)
Bubel nie wychodzi z domu, chociaż chce, Małżon też chce, żeby Bubcio wychodził, ale cóż... ja w tym stadzie nosze spodnie! Latem, gdy dopadły nas te straszne upały, Małżon wyżebrał, aby pootwierać okna na całą szerokość, wtedy Bubcio poznał swoich odwiecznych wrogów- gołębie.
Oczywiście wizyty Bubla na dachu rychło skończyły się gromkim pierdyknięciem na trawnik- mieszkam na drugim piętrze! i całkowitym zakazem opuszczania domu.
Do dziś się zastanawiam, jak sąsiad mieszkający na parterze i wypalający dziennie ramkę koziołków (oczywiście w oknie) nie zauważył sześciokilogramowej futrzanej kuli armatniej, która dziarsko piżgła w piwonie jego żony, powodując oczywiście wrzask i pogrom tych pięknych kwiatów.
Wypadek Bubla spowodował gwałtowną zmianę w kocim charakterze. I tak z zawadiaki, otrzymaliśmy przytulaka-oblepiaka. Każdy gość zostaje uraczony koteczkiem na kolankach i nie ważne czy gość lubi Kota- Kot kocha gości :) Gościa można "obkłaczyć", ułożyć się wygodnie na kolankach, wleźć do plecaka czy torby, albo przynieść do zabawy najbardziej "wymemłaną" zabawkę. Oczywiście Bubel najbardziej kocha listonosza (torba! plus nowe kartoniki), lekarza (torba!), panią z ubezpieczeń (wielka torba) i wszystkich znajomych Małżona (informatycy!- noszą lapki w torbach).
Jestem bardzo złym kocim rodzicem- mam dwa koty, ale to Bubel jest moim ulubieńcem, kochaniem i wszystkim, czym kot może być dla właściciela.
Niestety byłam świadkiem śmierci mojej pierwszej koci- Kluski, która znienacka umarła na zawał serca, a miała tylko dwa lata i jestem przez to strasznie przewrażliwiona. Niestety Bubel zbliża się już do sędziwego wieku- własnie dwóch lat i każda odmienność w kocim zachowaniu wzbudza we mnie panikę.
Przerobiłam już: "ło Jesuu, łapka mu lata, to pewnie padaczka" (Małżon: kobieto wyzluzuj, zamknij okno pewnie mu zimno), "Bubcio nie je, pewnie ma chory żółądek" (M: albo zaszkodził mu ten filet z ryby, który podpieprzył ze zlewu), "Bubel włazi i wyłazi z kuwety, a nic nie robi, może ma chory pęcherz" (M: a może kuwetę trzeba posprzątać). Małżon jak widać oaza spokoju, ale i on nie znalazł ciętej riposty na to co zastaliśmy niedawno po powrocie ze spaceru.
Wchodzimy do domu, oczywiście koty biedne, zagłodzone, wszak nie było nas godzinę. Małż idzie do lodówki po "koćpuchę", a ja robię mizianki, czyli Myśkę głaszczę, Bubcia tarmoszę, ale coś mi nie pasuje, w tak znajomej mi, przecież, facjacie Grbasa.
Jak to mówiła moja babcia- "jedno oko na Maroko, a drugie na Kaukaz"- jeden ślip koci, zielony z dużą źrenicą, a drugi też zielony, a źrenica jak nitka cienka. No cóż kot wygląda jak debil, a ja już kombinuję... coś nie tak jest...
Ponieważ jestem wykształconym diagnostą- sześć sezonów Housa robi swoje, to od razu wiedziałam co dolega mojemu kotu: uszkodzenie mózgu spowodowane upadkiem sprzed pół roku!!!
Małż się w głowę popukał, stęknął coś, że to mój mózg coś nie trybi, kota kazał obserwować i w razie co, to go do weta zatarga.
Oczywiście Bubel zachowywał się jak gdyby nigdy nic i dalej robił swoje. Żarł, spał i kładł się w ciągach komunikacyjnych domu.
Następny dzień poprawy nie przyniósł- oko zaropiało i zaszło trzecia powieką. Podczas gdy ja szukałam już odpowiednio wygodnego kartonika po butach, Małżon zapakował sierściucha do transportera i wywiózł do zaprzyjaźnionej pani Doktor od Kotów.
Czekałam...
i czekałam...
Wrócili po 20 minutach. Bubel cały szczęśliwy wpadł do miski, zeżarł przydział na cały dzień, pożygał się potem na środek dywanu, a potem zapadł w sen. Małżon biedniejszy o koszta zastrzyku, przekazał diagnozę: to coś jak sraczka, może być od wszystkiego, oko zakraplać, kota obserwować. Będzie żył, a ty nie panikuj.
I tak od tygodnia w domu mamy nową zabawę: złap kota zanim się zorientuje. Mamy wielkie szczęście, bo nasze koty wcale nie są agresywne. Nie drapią, nie prychają. Bubel daje sobie zrobić wszystko, pod warunkiem, że go złapiemy. Nasz leniwy, dotychczas kanapowiec, przypomniał sobie, że jest łowcą, predatorem i gdy tylko widzi, iż ja i Małżon skradamy się chytrze, ukradkiem pokazując na niego, to natychmiast nie ma dziury za małej i szpary za ciasnej na kocią kryjówkę. Dotąd narzekałam na brak gimnastyki, ale jak osiem razy dziennie urządzam szalony pościg za przerażonym kocurem, to mówię wam- tyle sportu nie ma na igrzyskach.

I jeszcze mała historyjka z dzisiaj: śpimy sobie w najlepsze, ósma rano, radyjko cicho gra, Maślak przez sen posapuje, cisza, błogostan, słyszę delikatne pomiaukiwanie pod drzwiami... potem delikatne szuranie pazurków po futrynie... JEB!!! coś wielkiego spadło na ziemię, słychać koci wrzask i odgłosy ucieczki (czyli tuptanie dwóch słoników). Chwila ciszy i znów: pomiaukiwanie, szuranie i JEB!
Małż na wyrku podskoczył, zaklął szpetnie, wstał i kapeć chwycił w dłoń, ruszył do kuchni...
- uważaj na oczko!- krzyczę za nim w półśnie
- będę celował w tyłek!- krzyczy Małż.
Taa... najlepszy budzik na świecie, koci głód :)

Na przyszły rok planuję ogromny remont w domu. Już się martwię gdzie ja futra pochowam :)


Chcesz ograniczyć moją wolność osobistą? Ty... ty... zła kobieta jesteś!!!

Hmm...a lalki?
No dobra!
Wczoraj byliśmy na spacerze i udało mi się kupić świńską poduszkę dla lalek i śłitaśnego misiaczka.
Czeku świńską?
O!- dlatego:



"A ti ti ti, poduszko świńska, ale jesteś mięciutka i przytulasta"



"Czemu mi nie powiedziałaś, że jesteśmy na wizji?!?"


"A ti ti ti... misiaczku słodki"


"Tori, zachowuj się, ludzie patrzą"
Ale Izuniu! Zobacz jaki słodziak!

Hm... nie znacie Tori, jeszcze... Isabel, też nie...jeszcze :)

Kurczak... mam opóźnienia!

środa, 19 stycznia 2011

Autopromocja- Jestem na Głównej!!!

Demotywatory każdy zna. Od "Demotów" uzależniony jest co czwarty Polak i co drugi gimnazjalista. Niektórzy myślą dniami i nocami jak dostać się na pierwszą stronę. Wysyłają tony nowych dzieł, sami sobie punktują i zakładają lipne konta...
Ja nie musiałam- trafiłam na Główną!!!! (a nawet nie mam konta na Demotywatorach)

Proszę Państwo: TA DAMM!!!!!!


Dla niedowidzących:



Moja Wiesia:


Jeśli ktoś chce poczytać komentarze to klikać tutaj

Ależ jestem z siebie dumna, chociaż to jawna kradzież :)

Mała notka na koniec: Konkurs rozpracujemy w weekend. Niestety w związku z niedyspozycją jednego z Sędziów, nie będzie wielkiej fety z losowaniem :(


Na koniec małe zdjęcie dwugłowego potwora, który jak zawsze śpi :)

czwartek, 13 stycznia 2011

Z księżyca spadła

...ale nie ta o której myślicie :))

Dzisiejszy post dedykuję tym, którzy nadal trzymają kolekcje w szafie, piwnicy lub wersalce z obawy przed reakcją otoczenia i bliskich.

Dzisiejsza pani jest prezentem urodzinowym od mojej Mamy i Brata mego- i choć stosunki z Bratem, są bardziej jak poprawne (a raczej w hierarchii ważności Brat stoi na tym samym piedestale co Małżon)to z mamą są... też wspaniałe ;)
Po prostu z Bratem zawsze wyczyniałam jakieś głupoty; a to ścigaliśmy się po mieście autobusami, a to próbowałam go utopić wożąc na plecach w płytkiej wodzie. Godzinami oglądaliśmy VIVĘ sprzeczając się która ładniejsza: Shakira czy Rhianna i kiedyś robiąc popcorn spaliliśmy Tatowego wok'a (Tatku jeśli to czytasz, to wiedz, że nawet było nam przykro, ale bardziej kukurydzy żal).
Brat mnie zawsze rozumiał i jest moim najlepszym kumplem i dlatego nie zdziwił mnie lalkowy prezenty w jego wykonaniu.
Zdziwiło mnie to, że Mama się dołożyła :)
Mama akceptuje moje hobby, ale na zasadzie- swoje pieniądze wydawaj jak chcesz. Oczywiście, jak wszyscy, mama na początku zakładała, że lalki będą dla przyszłej córci. Gdy Rysiek okazał się męskim mężczyzną, sądziła że mój zapał zmaleje. Niestety zmalała mi jedynie ilość czasu, bo zapał się potroił ;)
Mama zawsze chętnie ogląda nowe okazy, komentuje ich urodę, albo pyta czemu ten a nie inny ale nigdy nie pyta o cenę, choć ma świadomość, że tanie hobby to nie jest.

I to właśnie mama wysłała Brata do Małżona, celem przeprowadzenia dyskretnego wywiadu pt: "Jaką lalkę kupić Rudej na urodziny". Małżon wziął na siebie to trudne i delikatne zadanie i wypytał mnie tak, że w życiu się nie domyśliłabym, że coś się święci. Przydybał mnie gdzieś w kuchni i znienacka wypalił: "Ruda, gdybyś miała wydać na lalkę XXX-zł, to którą byś kupiła?"
Myślałam, że to pytanie z cyklu egzystencjalno- filozoficznych, czyli "Gdybym był bogaty..." (cytat z jednego z moich ukochanych musicali), więc bez namysłu odpowiedziałam:

Midnight Moon Princess Barbie z 2000 roku.


Żartuje sobie...
Najpierw spytałam po co mu to info.
Potem czy z Polski czy zza Wielkiej Wody.
Potem po cholerę mnie męczy, przecież wiem już co mi kupił jako prezent na urodziny.
Małżon tylko machnął ręką, coś tam poburczał i temat się urwał.

I tak na urodziny dostałam tort i śpiochy dla Maślaka.

I Midnight Moon Princess oczywiście.




Kusi mnie, żeby nazwać ją Luna, choć wiem, że to trochę banalne :) Póki nie wymyślę nic lepszego lalka pozostanie Luną.

Luna jest częścią składową tria nazywanego Celestial Goddess, czyli Niebiańskie Boginie. Jej siostry to:
Morning Sun Princess Barbie


i Star Princess Barbie



Midnight Moon jest trudną lalką. Na pierwszy rzut oka rozczarowała mnie nieco, bo choć kruczowłosa i bladolica, to jej twarz jest jakaś taka rozmyta, bezbarwna. Może to też być sprawka moldu Mackie (którego nie lubię), lub tego iż mam wrażenie, że główka lalki jest wykonana z gumy gorszej jakości, bardziej miękkiej niż u innych lalek.


Musiałam się z nią "przespać" żeby w pełni docenić wszystkie jej atuty.

Przede wszystkim Luna ma przepiękne dodatki:

- diadem z klejnotem w kształcie księżyca

- bransolety ze sznurów pereł:

- cudowne srebrne szpileczki (niestety za duże)

- piękną, srebrną suknię z falbaną, dzięki której lalka wygląda jakby wyłaniała się z mgły;


Na odpowiednim tle lalka bardzo zyskuje.

Pozostaje problem- z lampą czy bez?



Aktualne światło dzienne jest zbyt żółte dla tej bladej piękności. Jednakowoż lampa błyskowa kradnie szczegóły.



Z całej dzisiejszej sesji powstało jedno zdjęcie, z którego jestem zadowolona:

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Z okazji urodzin

Ponieważ mam dzisiaj urodziny (szesnaste oczywiście... plus 13% VAT, no niech będzie) postanowiłam przygotować sobie listę życzeń. Lalek jest kilka- większa szansa, że się żaden prezent nie zdubluje ;)

Kolejność przypadkowa:

Goddess of Spring


Goddess of Wisdom


Legends of Ireleand- Bard Barbie


Pirate Barbie


Legends of Ireleand - Aine



Legends of Ireleand - Deirdee of Ulster

Legends of Ireleand - Faerie Queen


Shakira


Lady of the Unicorns



Enchantress Fairytopia - tej nie chcę, tą już mam :)



Oczywiście z braku lalek zadowolę się dobrym słowem.


Oj... coś mnie już w krzyżu łupie... starość... trza pomału odstawiać lalki i zakładać beret. Ewentualnie zacząć rozwiązywać krzyżówki.

Czy ktoś wie gdzie w Elblągu jest Uniwersytet Trzeciego Wieku albo kółko różańcowe...?

środa, 5 stycznia 2011

Poznajcie Pana Washmitt

Tak daleko od lalek jak dzisiaj jeszcze nie odbiegłam w żadnym poście, ale zauważyłam, że nowy wygląd bloga spowodował lawinę zainteresowania pewnym różowym panem, wobec tego chcę Wam przedstawić jego historię.

Oto pełna mrożących krew w żyłach opowieść o dziejach Pana Arnolda Washmitta.



Urodził się nie tak dawno temu w Biedronkowie Górnym gdzie też spędził dzieciństwo i wczesną młodosć. Największą bolączką było dla nigo to, iż nikt nie traktował go poważnie. Absolutnie wszyscy widzieli w nim jedynie "myjkę dziecięcą", taką samą jak Żabka, Kaczuszka, Rybka i Coś Co Nikt Nie Wiedział Czym Jest, z którymi się wychowywał.
Pewnego dnia do Biedronkowa przybło młode wówczas małżeństwo Królików (zasadniczo mój Małżon jest Lwem, ale musicie wiedzieć kto nosi spodnie), które podczas poszukiwań tanich pierogów i warzyw na patelnie natknęło się na Arnolda.
Młoda Królica aż podskoczyła z radości na widok tej jakże inteligentnej twarzy, albowiem miała ona niegdyś sen, w którym ową twarz ujrzała.
Sen, który potem Małżon przedstawił w formie komiksu:


Arnold ujrzał swoją szansę w tym, jakże niezwykłym, zbiegu okoliczności i za pomocą swych diabelskich mocy (albo aż dwóch zębów), sprawił że Króliki zabrali go z Biedronkowa. Jednak musieli pozostawić okup w zawrotnej wielkości pięciu złotych.

Uwolniony Arnold szybko opanował puste, Królicze rozumy i uciekł na wolność.
Najpierw postanowił poszukać mieszkania:


Udało mu się trafić luksusowy apartament na poddaszu stylowej kamiennicy:


Nigdy nie cierpi głodu, bo zawsze ma pełną lodówkę:


Uwielbia relaksujące kąpiele z dużą ilością pachnących kosmetykwów:


W wolnych chwilach układa kompozycje kwiatowe:


Ale prawdziwą miłością Arnolda zawsze były i będą- KOBIETY!!!






Tych, którzy zaczynają się bać o moje zdrowie psychiczne, pragnę zapewnić, że absurdu starczy mi jeszcze na jakieś dwa posty. Potem postanawiam wrócić do powagi ;)

A tych, którym podobał się komiks Małżona zapraszam na jego stronę: mightyigrek.digart.pl, której nie aktualizował od pięciu lat, ale może z Waszą pomocą natchnienie mu wróci i znowu zacznie rysować.

niedziela, 2 stycznia 2011

Z deszczem pod rynnę cz.1

Amelia w życiu nie miała łatwo. Już na samym początku los z niej zakpił, bo choć obdarował ją ponadprzeciętną urodą, to taką samą urodę dał jej jedenastu siostrom. I tak pod jednym dachem żyło sobie dwanaście dziewczyn, barwnych jak kamienie szlachetne lecz podobnych do siebie jak stadko wróbli.
Amelia postanowiła, że będzie czymś więcej niż błyszczącym klejnotem w czyjejś kolekcji i pewnego dnia zapakowawszy się w pudło podróżne wyruszyła w podróż.

W podróż?- Po przygodę!!! W siną dal, nie wiedząc gdzie poczta poniesie. Wyruszyła w deszczowy, jesienny dzień.
Niestety z braku funduszy wybrała opcję paczki ekonomicznej, co spowodowało iż podróż trwała dwa tygodnie i tak ją wymęczyła, że przez trzy miesiące nie chciało jej się wychodzić.

- Halo! Kiedy zamierza pani opuścić pudło?- usłyszała głos, który dudnił jakby ktoś krzyczał przez szybę.


- O Matko Ruth, jak mi nogi zesztywniały! Normalnie jakbym miała dwa kołki- sapnęła gdy tylko, wieko pudła opadło


- No dobra szczurze, który wygląda jak pies, i którego ktoś mi przez pomyłkę do pudła włożył! Zobaczmy gdzie też nas przygoda przywiała!- zakrzyknęła głośno, choć serce serce głośno kołatało w jej chudej piersi.


- Halooo...! Jest tu kto?- zapytała cicho. Gdy nikt nie odpowiedział szepnęła- O nie, tu chyba nikogo nie ma...


Szczur Który Wygląda Jak Pies nic nie odpowiedział ;)




Nagle znikąd pojawiła się ta lalka, która różniła się od Amelii od czubka głowy począwszy, a na zgięciu kolana skończywszy.
- Witaj! Jestem Sportyna.- powiedziała


- Wiedźmy przysłały mnie bym Cię powitała. O jaki słodki Szczur!- chwyciła zwierzaka, który od razu wyczuł do kogo powinien należeć.


- Eeee...?- zdołała jedynie wydukać Amelia, która teraz czuła się już kompletnie zakręcona


- No ty jesteś tą drugą z ogłoszenia o pracę prawda?- próbowała wyjaśnić Sportyna- wiesz, nawet jesteś trochę do niej podobna. Włosy i oczy i w ogóle. Tylko tamta nie miała takiego siana na głowie- mówiąc to wszystko obracała Amielią na wszystkie strony




- Eeee...- powtórzyła Amelia- Druga? Ogłoszenie? Włosy? O co chodzi?- zdołała w końcu wydukać.

-O wielka Matko Ruth!


- No przecież Wiedźmy dały ogłoszenie, że potrzebna im czwarta do pary. Sprecyzowały, że nowa jedynie ma być brunetką o możliwie zielonych lub niebieskich oczach. No i ta co się zgodziła była idealna, ale prosiła o czas na przybycie, bo ponoć z daleka. Wiedźmy aż zaklaskały, bo kandydatka była idealna i już balanga miała być, aż tu nagle, pewnego dnia tamta oznajmia, że dotarła do Jamajki i dalej się nie rusza. I nieważne, że przelot zapłacony, że miejsce na półce zrobione. Nie ma i już.
Wiedźmy się załamały, ale nie na długo, bo jak widać pojawiłaś się ty! I jak już mówiłam- nawet podobnie wyglądasz.
O! Zobacz jakie jesteście podobne!- Sportyna z powietrza wyciągnęła dwie fotografie.



-W sumie... trochę wygląda tak jak ja... No ale co ja bym miała robić? Przecież trafiłam tu przypadkiem...- zapytała zaciekawiona Amelia?

- Jak to co? Wyglądać reprezentacyjnie!- wykrzyknęła Sportyna- i od czasu do czasu jakąś burzę sprowadzić- dodała

- W sumie brzmi ciekawie- Amelia podrapała się po głowie- Burzę zrobić to pikuś... Potrafię też znaleźć źródło i sprowadzać na wioski klęski żywiołowe: powodzie czy gradobicia. Zaraz biorę się do roboty tylko pozbędę się tej niewygodnej kiecki i coś z włosami zrobię.


- Dasz wiarę, że mam jedenaście sióstr i wszystkie czeszemy się tak bardzo podobnie?


Spotryna zachichotała


- Tutaj Ci to nie grozi, bo do nikogo nie jesteś podobna- powiedziała - zaraz skombinuję ci jakąś pelerynkę, bo strasznie zimno na dworze i wyruszamy w drogę!


- No super kapota, ale strasznie mi na oczy leci, może się potem ją jakąś szpilką przypnie czy co...

...i tak Amelia rozpoczęła swoją przygodę jako Czwarta Wiedźma w Króliczej Norze :)

I koniec części pierwszej :)