Moja mama, może i nie hoduje trzonków w doniczkach, ale tez dorobiła się pokaźnego buszu na parapetach okiennych, balkonie i meblościance. Mamcia ma także niewielką działeczkę niedaleko domu, gdzie w wolnycyh chwilach dziabie w kwiatkach i truskawkach, a wszystko rośnie jej jak sierść na psie i działka wygląda jak ogród botaniczny.
No i ja! Potomkini dwóch tak wspaniałych kobiet żżytych z naturą!!! Czy i ja mam tajemna moce? Oczywiście!
Każda roślina pozostawiona pod moją opieką zdycha długą i bolesną śmiercią...
Kiedyś nawet udało mi się ususzyć kaktusa. I nie dlatego, że go nie podlewałam, o nie. Gadałam do niego, mówiłam mu że jest śliczny, taki puszysty, o taki:

Kochałam go, a on jak mi się odpłacił? Zrobił mi lifting górnej wargi!
Igiełki tego gatunku kaktusa, po wbiciu łamią się tuż przy skórze powodując opuchliznę podobną do tej, od pokrzywy. Ja próbowałam "cmoknąć" kaktusa. Efekt? Igiełki wbite na całej długości ust. Kaczy dziobek jak z obrazka!
Pamiętam jak z całego serca życzyłam kaktusowi śmierci. I zdechł! Usechł na stojąco! Dobrze mu tak! Cholerny roślinny jeż!
Kolejny raz miałam dowieść swojej odpowiedzialności i dorosłości, gdy mama przed wyjazdem na urlop powierzyła mi swoje surfinie:

Instrukcja była prosta: podlewać!
Podlewałam codziennie. Nawet jak upał był ponad 30 stopni. Podlewałam w najbardziej gorące popołudnia i w pełnym słońcu. Oczywiście kwiatki nie uschły. Ugotowały się.
Swego czasu odnosiłam ogromne sukcesy w hodowaniu bluszczu. Miałam kilka donic. Rośliny w nich pyszniły się wszystkimi odcieniami zieleni i cieszyły oko. Mama mi pomagała przesadzać i nawozić, i pewnie też dlatego Bluszcze nie padły od razu.
Gdy wyprowadziłam się z domu, to zabrałam doniczki z ukochanymi roślinkami. Czego nie zeżarły mszyce to wpierdzieliła Kluska. Po bluszczach ostały mi się ino doniczki.
Kocham rośliny. Uwielbiam barwy kwiatów, a od zapachami nieraz chodzę wręcz naćpana. Moim absolutnym ulubieńcem jest jaśmin. Mogłabym zatonąć w jego woni.
Mam jaśmin. Mały, rachityczny krzaczek, który ma już pięć lat. Gdy go kupowałam sprzedawca zapewniał mnie, ze co roku obsypie się białym, cudownie pachnącym kwieciem. I co roku badyl mnie zaskakuje obsypując się białymi, zwinnymi meszkami. Czy pachną to nie wiem, ale wkurzają ostro.
Nie wiem czy z tym defektem moich tajnych mocy przejdę kiedyś do porządku dziennego. Jak większość kobiet chciałbym mieć mój kawałek natury. Obsiany ziółkami i pachnącymi kwiatami skrawek Raju. Pewnie bym musiała do tego Edenu nająć człowieka, ktory się zna. Czarno to widzę...
Nawet w Simsach ogrodnik mnie olewa.
Chwilowo chodzę z mamą na działkę, ot tak dla towarzystwa. "InKoguto", żeby roslinki się nie pokapowały i nie zaczęły przede mną spieprzać. Najczęściej jestem jako ochroniarz Maślaka. Mama grzebie w ziemi, a ja pilnuje żeby Młode nie wypiło wody z beczki i nie zjadło ślimaka. Czasem zerwę Małemu truskawkę z krzaczka i wypłuczę w kałuży, a czasem zaciągnę na działkę jakieś Czupiradło i mój ukochany aparat.
Ostatnio na wycieczkę załapała się Simply Charming Barbie z 2001 roku.
Wybrałam tą lalkę ze względu na jej cudowną minę.
Mało, która znana mi lalka, tak przeuroczo zerka na bok.
Nie, jaśmin ze zdjęcia nie jest TYM jaśminem :)
Odkąd lalka mnie mieszka zaczęłam się na nowo zastanawiać na moldem Generation Girl. Niby jest on nazywany "nowym Super Starem", ale mnie zawsze wydawała się nudny i bez polotu. Jednakże gdy niedawno chciałam napisać posta na temat tego jak bardzo nie lubię buzi GG, to nagle się okazało, że posiadam wiele bardzo ciekawych lalek z tą właśnie mordką.
No choćby Syrenka ;)...
I tak na podsumowanie:
Proces "odpudełkowania" w kilku aktach:
Acha, i jeszcze dodam, że Simply Charming jest (póki co)jedyną znaną mi lalką w której do mocowania nie użyto taśmy klejącej i gumek. Wszystko elegancko było pospinane drucikami i plastikowymi opaskami. A jednak można...