Jak już kiedyś wspominałam, wychowałam się w lecznicy dla zwierząt. Co prawda wyprowadziliśmy się stamtąd gdy nie miałam jeszcze skończonych pięciu lat, ale wspomnienia z tego miejsca zachowałam tak żywe i kolorowe, że do dziś uważam tamto miejsce za dom z dzieciństwa.
Lecznica była na końcu miasta. Duży, ogrodzony plac z trawnikiem z przodu, małym sadem owocowym i pracowniczymi ogródkami z tyłu. Razem z moimi rodzicami mieszkały tam trzy rodziny z dziećmi, tak więc było wesoło. Wspinaliśmy się na drzewa, bawiliśmy się w "chowanego" w krzaczorach, a z rampy do naprawy samochodów zjeżdżaliśmy na trójkołowych rowerkach i nie raz zjazd kończyliśmy na nosie czy kolanach. Znałam każdego pracownika lecznicy i to wszystko byli moi "wujkowie" i "ciotki". Zawsze wiedziałam, która z cioć ma najlepszą czekoladę, a który wujek szczeniaki do szczepienia i wszyscy mnie tam znali, a ja kręciłam się lekarzom pod nogami. Mój tata, pomimo że weterynarz, nigdy kotów nie lubił. W sumie do dziś nie wiem czemu, ale owa niechęć musiała być tak silna, że nawet mojej mamie kota mieć nie pozwolił. Los jednak bywa przewrotny, a Mamcia moja kocią mamą zawsze była i choć kota nie szukała, to jednak sierściun znalazł ją. Na ogródek mojej Mamci licho przygnało parchatego i załzawionego burasa. Mama najpierw kota nakarmiła, a potem kazała spadać, niestety buras pozostał. Łaził za Mamcią niczym pręgowany cień, aż w końcu został mianowany Maćkiem. Kiedy już kot uznał Mamcię (i tylko ją) za swoją Panią, wtedy mama postanowiła parcha doprowadzić do ładu. W myśl, że w Lecznicy dla zwierząt chory kot nie ma prawa bytu, codziennie brała Maćka pod pachę i nosiła na zastrzyki. Muszę Wam powiedzieć, że na Mamuśkowym wikcie kot znacznie przybrał w futro i ważył około 10 kilogramów. Mama opowiadała, że gdy tylko Maciek wiedział (a nie wiadomo skąd) że idzie na zastrzyk, to zapierał się wszystkimi łapami i warczał, bo nie umiał miauczeć. Mama moja w poprzednim wcieleniu była dyktatorem i wystarczyło jedno stanowcze "Maciek, siedź!", by bestia pozwalała usadzić się na dupie i zajrzeć w każdą dziurę. Nie przestawał przy tym warczeć, a ogonem walił tak, że stół dosłownie "latał".
Maciek nie mieszkał u nas w domu. Pojawiał się tylko na śniadanie i wychodził z mamą do pracy. Mama pracowała w tej samej lecznicy, więc Maciek odprowadzał ją do drzwi, a potem pojawiał się na obiad. Wyłapał wszystkie myszy i małe ptaki, a na koniec sprawił, że każdy kociak urodzony w lecznicy był bury i miał paski.
Mama nie zabrała Maćka na nowe mieszkanie, bo ktoś jej powiedział, że Kot przyzwyczaja się do miejsca, a nie ludzi. Tęsknota nie pozwoliła jej o kocie zapomnieć i mama wróciła do Lecznicy po kilku tygodniach. Maćka już nie było. Odszedł, gdy zrozumiał, że mama nie wróci. Mama do dziś kota nie miała- tata nie pozwala.
Lecznica w moich wyobrażeniach to magiczne miejsce. Odkąd się wyprowadziłam, wróciłam tam może kilka razy. Ostatnio parę dni temu. Byłam zdziwiona, że po ponad 25 latach tak niewiele się tam zmieniło. Sadek z drzewami nadal jest. Krzak bzu i rampa też. Byłam tam późnym popołudniem, nie było ludzi, miałam wrażenie, że Maciek wyjdzie zza rogu i obetrze się o moje nogi, że ja sama, tylko mniejsza wyjrzę przez okno. W tamtej chwili oddałabym całe moje dotychczasowe życie za cofnięcie się do tych szczęśliwych chwil. Niestety, nie przyjechałam szukać wspomnień. Ta lecznica, jako jedyna w moim mieście, zajmuję się "utylizacją" (brzydkie słowo, ale innego nie ma) martwych pupili. Bubel nie wróci już do domu. Przegrał z samochodem na mocno uczęszczanej drodze. Nie byłam w stanie go pochować. Wolę myśleć, że po prostu wrócił na działki, skąd go wzięłam. Zawiozłam go do domu, w którym ja byłam szczęśliwa. Mam nadzieję, że może odnajdzie tam Maćka i razem będą warczeć i jojczyć do dnia Kociego Sądu Ostatecznego.
Żegnaj Puchaty Przyjacielu!
To jest blog o lalkach.
O Barbie, które zna każdy i o takich, o których słyszało niewielu. O takich, co wyglądają zwyczajnie i takich, co zatykają dech w piersi. Jedne kosztowały pięć złotych, a inne małą fortunę, ale wszystkie są tak samo cenne i niezwykłe...
To też blog o leniwym Kocie, cudownym Dziecku, sprytnym Mężczyźnie i o Kobiecie, która jest Królikiem.
Ten blog to moje miejsce, moja Nora, do której Cię zapraszam.
Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy.
Charakterystyka Królika
- RudyKrólik
- Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
- Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!
Piękna opowieść. Szkoda Bubla.Ja trzymałam naszą suczkę kiedy umierała na kolanach, musiałam ją też zakopać. Minęło już 9 lat a ja ciągle za nią tęsknie...A koty mam dwa i trzeciego na przychodne:) Trzymaj się.
OdpowiedzUsuńBardzo mi przykro, wiem, co to pochować kochanego zwierza. Po drugiej stronie tęczy Bubel znajdzie nie tylko Maćka, ale i moją Babkę, i Gryfa, i Marcela, i wiele innych czworonogów. I tak jak one będzie czekał tam na swojego ludzia.
OdpowiedzUsuńo boże łzy same cisną się do oczu to taka smutna historia , bardzo mi przykro :(:(:(
OdpowiedzUsuńTRZYMAJ się króliczku
Czemu Ty tak robisz, że zaczyna sie czytac z uśmiechem, a kończy ze łzami? Mam nadzieje, że Bubel za Teczowym Mostem spotka moją Misie i Wysmyra ją ode mnie! Ciebie też ściskam!
OdpowiedzUsuńTak strasznie mi przykro...:( Ja dwa lata temu w Sylwestra straciłam moją suczkę, która żyła ze mną 10 lat. Strata była to ogromna, do teraz ściska mnie w sercu, gdy przypomnę sobie, że klęczałam nad martwą Eską w rozpaczy przez całą noc :(
OdpowiedzUsuńTrzymaj się, Bubel hasa sobie pewnie teraz po obłoczkach i jest mu dobrze, tam gdzie jest :)
Przykro mi :( Też straciłam swoją kociczkę, umarła na nowotwór niemal na moich rękach... strasznie ci współczuję :( Bubel na pewno został samcem alfa za tęczowym mostem, jestem pewna!
OdpowiedzUsuńOj, strasznie Ci współczuję... taka smutna historia :(
OdpowiedzUsuńTrzymaj się kochana :-*
Masz taki dar do pisania, że ja , która zwykle czytam po łebkach , bo z moim adhd inaczej nie potrafię, u Ciebie chłonę każde słowo.Piszesz takim "językiem", że przeżywam i widzę oczami wyobrażni to, co opisujesz. Jestem twarda i nie potrafię płakać, ale tutaj poryczałam się..... Żal mi potrąconego Bubla i Ciebie, bo musiałaś przejść przez to wszystko. Mam nadzieję, że Bubel spaceruje teraz z Maćkiem za Tęczowym Mostem..... trzymaj się Paulina :*
OdpowiedzUsuń[*] - dla Bubelka!!
OdpowiedzUsuńtrzymaj się, masz jeszcze kilka szczęść w domu z nimi będzie łatwiej!
Bardzo mi przykro. Niestety znam to uczucie i szczerze wspolczuje.
OdpowiedzUsuńKu pamieci Bubla.
"Żegnaj Puchaty Przyjacielu", może spotkasz się z Elzą....
OdpowiedzUsuńKlikajac w link nie spodziewalam sie takiej wiadomosci:[
OdpowiedzUsuńPrzykro mi bardzo.Sciskam cieplo i pozdrawiam.
ejj,nooo...wycisnęłaś mnie jak cytrynę,no!siedzę i wyję teraz :( mam nadzieję,że Bubel odnajdzie tam gdzieś swój Koci Raj...
OdpowiedzUsuńŚciskam Ciebie mocno!no!xx
Szkoda sierściucha, przecież to ważny członek rodziny. Znam ból i nie bardzo umiem pocieszyć. Musi się "wyboleć" samo.
OdpowiedzUsuńech... wiem jak to jest... współczuję... trzymaj się...
OdpowiedzUsuńKróliczku bardzo mi przykro, wiem jak to jest stracić ukochanego czworonoga. Czytając twoją opowieść, aż się popłakałam. :(
OdpowiedzUsuńBubel na pewno trafi do kociego raju.
Trzymaj się .
Aż mi łzy w oczach stanęły jak to przeczytałam :( Biedny kociak...
OdpowiedzUsuń:-(
OdpowiedzUsuńNie wiem co napisać.
Zdjęcia mówią same za siebie...
Bubel poszedł sobie do lepszego świata, lecznicy, gdzie cały czas ma pełną michę i bawi się pewnie teraz z burasem. Kilka miesięcy temu też straciłam swojego czworonożnego przyjaciela i dobrze znam to uczucie. I choć tęsknię za nim straszliwie, to zawsze staram się myśleć, że jest mu tam lepiej niż mu było tu. Trzymaj się ciepło, Królisiu!
OdpowiedzUsuńPięknie to opisałaś. Dzieciństwo w takim miejscu to z pewnością coś do czego się chętnie wraca.
OdpowiedzUsuńPrzykro mi z powodu Bubla...
Współczuję...Przeszłam przez to, mój Tofik wpadł pod auto i przez 4 dni jeżdziłam z nim do weterynarza, leczyłam aż ostatniego dnia po podaniu leków przestał oddychać, lekarz go reanimował ale to nic nie dało, wracałam z nim do domu i pakałam, zakopał go mój mąż bo ja nie dałam rady...teraz mam Pinia, tez rudzielca...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
kochany Bubelek..., az się ryczec chce..., u mnie przepadł na dniach bez sladu Książę... juz nie zanosi się na to ze wróci. i to nie pierwszy kot, który przepadł mi bez sladu. tylko te koty po sterylizacji są ddomatorami niestety...
OdpowiedzUsuńlilavati
aż się poryczałam jak to przeczytałam mam 4 koty 3 kotki i jednego kocurka jak by im się coś stało to nie wytrzymałabym współczuje na prawdę wiem jak to jest być kocią mamą
OdpowiedzUsuń