Zielone...
Łaciate....
Wymarzone...
Męskie XXL....
Za małe...
Normalnie wybuchnęłabym płaczem. Orzekła, że numeracja zaniżona i poszła żal zagryźć pizzą z Nutellą.
Nie tym razem!
Roześmiałam się dziko i histerycznie i osłupiałemu Małżonowi powiedziałam: "DOŚĆ!". Dość oszukiwania, że mam złą przemianę materii i grube kości. Dość żartów, że choruję na bulimię i sklerozę, i dlatego wpierdalam jak opętana acz zapominam rzygać. Pora zabić Małego Głoda raz na zawsze.
Niestety w moim przypadku brak silnej woli i nienawiść do pewnych form ruchu są poważną przeszkodą, tak więc porady poszliśmy szukać u dietetyka w lokalnej poradni leczenia nadmiernego obżarstwa.
Wiem, że wielu z Was uzna to za zwykłą fanaberię, niestety ja już sama z siebie próbowałam miliona diet i nie umiałam ich stosować. Dlatego dietetyk- żeby na uszy zobaczyć jakie błędy robię.
Pierwszą wizytę obgadaliśmy przez telefon. Pani bardzo miła, wypytała o szczegóły pożycia i na wizytę (ustaloną za tydzień od telefonu) poprosiła by przynieść zeszycik z wynotowaniem wszystkiego, co Królik pochłonął przez siedem dni.
Ochoczo zabrałam się do dzieła i w owym kajeciku skrupulatnie notowałam każdy przeżuty kęs i wypitą herbatę. Wszystko robiłam z poczuciem wyższej misji. Zupełnie jakby od zapisania: "godzina 12:12, kanapka z pasztetem, serkiem topionym i pomidorem" zależały losy cywilizacji.
Wiele też się o sobie dowiedziałam. Na przykład to, że "dwie bułki z ziarnami z mielonką i musztardą" to śniadanie, a "trzy kromki chleba tostowego z szynką i majonezem" to obiad. Deser składał się z kabanosów i bułeczki mlecznej, a za kolację robiła mrożona pizza jedzona około 21. Do tego pięć imbryczków herbaty parzonej z 3 torebek mocnego Tetleya. Brak warzyw?- ależ skąd! Keczup (pomidory) i musztarda (gorczyca) w dużych ilościach. Owoce?- głównie banany dojedzone po Maślaku.
Dżizas, jak ja się cieszę, że nie lubię gazowanych napojów, słodyczy i chipsów, bo wtedy nie nadwaga, a otyłość byłaby moim problemem.
Po kolejnej wizycie u pani D. dowiedziałam się, że jest w stanie mi pomóc, ale że będzie ciężko i że będę płakać rzewnymi łzami. I nie żartowała cholera!
Od tygodnia jestem na diecie, a właściwie na "odtruciu". Lata jedzenia w biegu i pożerania gównianych tabletek przeciwbólowych (migreny!) zrobiły swoje. Przez ostatni tydzień żywię się marchewką, pomidorami i cebulą. Jaki wynik?
Rzygam na samą myśl o selerze i na zapach czosnku.
Gardło zaciska mi się na widok jabłka.
Wolę nie jeść dwa dni, niż zjeść kolejną porcję "warzyw z wody".
Czuję każdy zapach.
Niedawno ktoś w bloku piekł ciasto, a ja czułam każdą nutę zapachową. Czułam śliwki, cukier wanilinowy, masło i płyn ludwik, którego ktoś użył, by umyć blaszkę.
W nocy śnią mi się kurczaki z rożna i parówki. Śni mi się też moja zmarła babcia, która wielką, drewnianą łychą wciska mi do gardła kraszone ziemniaki i woła: "jedz, jedz, bo głodna będziesz!" I ma Babunia rację- ile ja bym oddała za ziemniaka, za jajeczko, za takiego tyciutkiego schaboszczaka z zasmażaną kapustą.
No cóż, Króliku, chciałaś "chuść" to cierp!
Minimum trzy tygodnie odtrucia, potem dwa tygodnie diety przejściowej i MIENSO!!!
Jak ja pragnę kiełbasy!
Czasem otwieram lodówkę, patrzę tęsknie na Małżonowe salami i szepcę: "my preciouss...", potem zazwyczaj biorę pomidora i na siłę żuję wdychając przy tym zapach Maślakowej zupki na kurczaczku i z makaronem.
Bojówki nadal są za małe, ale moje przechodzone spodnie pomału zjeżdżają z tyłka. Słaba to pociecha, gdy wiem, iż na długie lata jestem skazana na zieleninę, na liście sałaty, szpinaku i kapusty, zielone jak Poison Ivy zwana Ivonką od Tonner:
i Poison Ivy zwana Pamelą* od Mattel:
Oto moja najulubieńsza anty-heroina, którą, w swej dwoistej postaci, zabrałam na działeczkę w poszukiwaniu świeżych ogórków.
Jakby kto nie kumał- Poison Ivy to czarny (zielony) charakter i przeciwniczka Batmana (którego także jestem wielką fanką, aczkolwiek nie wyobrażam go sobie jako Barbiopodobnego tworu).
Nie ukrywam, że fotografowanie Ivonki sprawia mi więcej frajdy, więc leci na pierwszy ogień:
Z Pamelą od początku miałam same kłopoty. Ta lalka niby od zawsze była na wishliście, ale gdzieś daleko.
Trochę za droga...
Trochę nie podobało mi się to absolutnie gumowo-wyginalne ciałko...
Trochę za pomarańczowe usta...
Kupiłam ją na All od razu z myślą, że któraś z Fashionistek straci szybko dla Pam głowę. Jak mówiła moja koleżanka, za grube pieniądze zdecydowałam się nabyć lalkową głowę i buty.
Po zaufanym sprzedawcy nie spodziewałam się niczego złego, a już na pewno braku mnóstwa włosów, które musiałam mozolnie przeszczepiać. Niestety sprzedawca nie mial wpływu na ogromny łeb Pamelki.
Matko Ruth, kto? Pytam się kto wymyślił bubblehead?
każda lalka z "rozdęciem" wygląda nieciekawie, ale morda Mackie bije wszystkie inne na głowę.
Aż chce się zacytować Lilo z "Lilo i Stich": "(...) ma taką dużą głowę, bo mucha złożyła jej tam jaja (...)"
Niestety lalka zapłacona, sprzedawca opieprzony, Fash... odgłowiona, pozostało pokochać.
I oto ona:
I oczywiście obie Zieleninki cuzamen:
Maślak zyskuje na mojej diecie, bo zamiast czekolady podgryza marchewki.
Selerowi mówię stanowcze: NIEE!!!
* a prawdziwe imię Poison Ivy to Pamela Isley