Oto historyjka właściwa:
Stańczyk, błazen na dworze min Zygmunta Starego i Zygmunta II Augusta, był kiedyś świadkiem rozmowy dwóch Możnych, na temat zawodów. Owi panowie kłócili się o to, który zawód jest najpopularniejszy. Jeden mówił: "kowal", drugi "rymarz", inny zaś obstawał przy piekarzach. Stańczyk natomiast wszedł pomiędzy panów i rzekł: "lekarz"...
...i porzucając nadęty ton, powiem Wam, prostymi słowami, co było dalej...
Panowie oczywiście wyśmiali błazna i założyli się z nim o 100 sztuk złota, że nie zdoła tego udowodnić. Stańczyk zakład przyjął, obwiązał twarz szmatą i poszedł na targ. Każdemu, kto spytał, mówił że gęba mu spuchła od bólu zębów, i od każdego usłyszał inne lekarstwo na tą przypadłość. Po trzech dniach zjawił się u Możnych, przedstawił listę doktorów i zainkasował kasę.
Tą wesołą historię usłyszałam jako małe Króliczę i choć perypetie błazna mało mnie obeszły, to zafascynowały mnie natomiast sposoby na ból zęba, jakie ludność Krakowa zaserwowała Stańczykowi.
A były to na przykład:
- upuszczenie krwi (znakomite remedium na większość średniowiecznych dolegliwości),
- pijawki (patrz wyżej),
- wyrwanie bólu wraz z zębem (oczywiście najlepiej szczypcami kowalskimi za pomocą kowala),
- wypici butelki gorzały (wreszcie coś na rzeczy!),
- ząbek czosnku włożony w ucho (koniecznie po przeciwnej stronie niż ząb boli),
- modlitwa (a jakże! Najlepiej do św. Medarda z Noyon, patrona od bólu zębów).
Jako dziecko myślałam sobie- "ale gupi ci Krakowianie".
Jako dorosła...
No cóż, życie po raz kolejny mnie zaskoczyło...
Zaczęło się od takiego ćmienia.
Potem trochę bardziej ćmiło.
Potem zaczęło pobolewać.
Mocniej bolało.
Bolało jak cholera!
Potem... "jakby mi kto mordę na lewą stronę wywracał!". Tak powiedziałam Małżonowi zwlekając się w pewną niedzielę z wyra, niczym Łazarz z grobu.
Jeśli jest jakakolwiek instytucja, której boję się jak ognia, to nie jest wcale ZUS, a DENTYSTA!!!
Mam zdrowe zęby, bo tak się boję, że 4 razy do roku robię przegląd, żeby tylko nic tam nie wlazło. W praktyce ląduję na fotelu znacznie częściej, "bo mi się wydaje". Mam swoją zaprzyjaźnioną Panią PaszczoLekarkę, która wie, że jeśli ma się zbliżyć do uzębienia, o najpierw ma mi dać obwąchać rękę, potem pogłaskać, zapewnić że nie przywiąże mnie do fotela, a potem szybko skończyć.
Rozrywający ból, który pozbawił mnie snu, połączyłam najpierw z moim, wrodzonym bruksizmem (czyli masakrycznym i nocnym zgrzytaniem zębami), a potem z nadwrażliwością, bo przecież na tej diecie jem same surowizny.
Wzięłam sobie dwa mega prochy i liczyłam, że samo przejdzie.
Oczywiście nie przeszło.
Pod koniec dnia nosiłam już czosnek w uchu i szukałam pijawek. Postanowiłam też spróbować gorzały. Ponieważ epicentrum bólu znajdowało się na dolnej szóstce, to też tam postarałam się uderzyć. Najbardziej wyskokowym alkoholem jaki znalazłam w domu był... Absynt. 78% mocy i paskudny w każdej formie.
No to lekarstwo na wacik i między zęby!
Pomóc nie pomogło. Absynt jest za mocny i pali gębę, ale co się go opiłam, to moje!
Pod koniec dnia próbowałam już modlitwy i szukałam kowala. Byłam w stanie zjeść nawet chomiczego boba, żeby tylko przestało boleć.
Oczywiście Elbląg, jako byłe miasto wojewódzkie, nie posiada pogotowia dentystycznego. A więc, Zjadaczu Zębów, cierp i gryź poduszkę.
Rano, na trzęsących nogach, wylądowałam na Krześle Cierpienia i powarkując ostrzegawczo, pozwoliłam sobie zajrzeć w paszczę.
Pani Dentystka zajrzała, popukała, postukała. Delikatnie zdjęła mnie z lampy i łagodnym głosem powiedziała: "To, co? Rwiemy?"
Potem zapadła ciemność...
Pozbyłam się bólu zęba wraz z górną ósemką (!), która po cichu się zepsuła. Ten, tzw "ząb mądrości" nie był mi absolutnie potrzebny, więc pozbyłam się go bez żalu i z ulgą.
I z komentarzem Małżona: " I co? Głupsza będziesz? A da się?". Zabić to mało...
Od tego traumatycznego przeżycia minął już tydzień, a mnie nadal śnią się kleszcze i czosnek i ten charakterystyczny dźwięk, jaki wydaje dentystyczne wiertło.
Ne boję się szwów i operacji. Złamanej nogi i księdza. Mogę nawet iść zapytać o coś, panie w Urzędzie Skarbowym. Mówię "NIE" Świadkom Jehowy i ni ustępuję miejsca w autobusie dla członkiń Moherowej Armii. Czasem przechodzę na czerwonym świetle i kradnę ołówki z Ikei. Czasem nawet popijam jabłko wodą z kranu!
Dentysty boję się jak Diabeł święconej wody.
Gdyby ktoś mi zaproponował milion $ w zamian za ząb, to byłabym biedna i nieszczerbata.
Gdyby ktoś kazał mi skoczyć z gołym tyłkiem w pokrzywy, zamiast wizyty w gabinecie, skoczyłabym i jeszcze chciała fotkę.
Gdyby ktoś zechciałby walnąć mnie w łeb, przed "siądnięciem" na fotelu, to przyniosłabym patelnię.
Byleby tylko NIGDY WIĘCEJ!
A żeby pozostać w temacie strachu, to na pewno wkrótce opiszę jak to moja mama boi się pająków :)
I pewnie myślicie, że skoro post o dentyście to lalką będzie Dentist Barbie albo Tooth Fairy?
Nie-e!
Zostajemy w temacie wielkiego strachu!
Czy znacie postać, która się wszystkiego boi?
Znacie?
Czy ta postać jest psem?
Czy wygląda tak?:
Właśnie poznaliście Scoobiego z zstawu Skipper as Velma from Scoobie Dooz 2002 roku!
Welmę (ta, przez W) nabyłam ze względu na sympatię do tej postaci i ogólnie do całej serii.
Krępa, nieatrakcyjna, kocha podkolanówki i jest kujonką... brzmi znajomo? Dla mnie tak!
Lalka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła.
Po pierwsze zajrzyjmy do pudła:
(zdjęcia nie moje)


Jak widać i w pudle, i na nim jest dużo więcej bajki niż Mattela. I nie ma wcale różu! Dlaczego? Otóż to jest Skipper przebrana za Velmę. Lalka wyprodukowana przez Mattel, ale na licencji Cartoon Natwork i Hanna-Barbera.
Nawet jej sławetny pomarańczowy sweterek (chociaż tutaj bardziej sukienka) ma metkę z ich logo:
No i jak można nie pokochać takiej mordki?:
No i parę jeszcze ujęć (zwróćcie uwagę, że w roli tła debiutuje wystawka polbruku z mojej hurtowni):
Muszę z żalem przyznać, że Scooby nie mieszka już z Welmą. Jak się pewnie domyślacie został mi skonfiskowany. Dobre to, że Maślak karmi go jogurtem i układa obok siebie na poduszce. Ma pies wcale nie pieskie życie z tym moim Maślakiem!