Na początku trochę się buntowałam, nie rozumiałam, czemu mama każe mi się uśmiechać, w momencie, kiedy rozczarowanie tłoczy mi łzy do gardła. Potem uczyniłam z tego GRĘ!
Na długo przed tym, jak przeczytałam Polyannę, odkryłam swoją własną "Zabawę w Radość". W szukanie plusów w beznadziejnych prezentach.
Pierwszy raz, miałam okazję pobawić się w swoją grę, gdy moja Chrzestna postanowiła mnie wychować. Zaczęło się w Boże Narodzenie, a ja miałam wtedy dziewięć lat. Tego dnia mikołaj przeszedł samego siebie, bo pod choinką w domu znalazłam Havaiian Fun Skipper, a "mały ptaszek" wyszeptał mi do uszka, że u babci czeka na mnie wyśniona "Czekoladka". Ledwo mogłam usiedzieć do wieczora. Kiedy dotarliśmy i mój sen miał się ziścić, i już byłam, tak blisko, odpakowania paczki, z tą wyśnioną zawartością... i wtedy właśnie wparowała moja Chrzestna, prawie przemocą wyrwała mi babcine pudełko, a wcisnęła swoje. A co w nim było?- siedem kaset magnetofonowych z "Anią z Zielonego Wzgórza"! I to w momencie, kiedy "Anię" mogłam już recytować z pamięci... Oczywiście za kasety podziękowałam i poszłam się bawić lalką. Ciotka zemściła się dwa tygodnie później i na urodziny przyniosła mi bukiet kwiatów (dla dziesięciolatki!!), mówiąc przy wszystkich, że jestem niewdzięczna i nie zasługuję na lepszy prezent. Wiecheć zdechł tak samo szybko, jak moja miłość do ciotuni, ale był z niego pożytek, bo ciotka przyniosła go w czymś, co nawet przy całkowitym braku wyobraźni wyglądało jak mikrofon:
Pół podwórka wyło do tego pieśni Shazzy i Backstreet Boys.
Po dwudziestu latach wiem, że "to" nazywa się "mikrofonem florystycznym". Tyle dużo wiedzy!
Po dwudziestu latach wiem, że "to" nazywa się "mikrofonem florystycznym". Tyle dużo wiedzy!
Następny raz zagrałam w Grę, gdy zamiast wymarzonej płyty Enriqe Iglesiasa (w którym się kochałam na zabój, pomimo tego "kawałka kiełbasy", co przykleił mu się do twarzy), dostałam płytę: Brawo Hits 2001. Nie mogłam pojąć co poszło nie tak, skoro wyraźnie zaznaczyłam, że ma być Boski Henio! Cóż... darczyńca nie zrozumiał, że istniej CAŁA płyta z tfurczością Henryka. Na BH była jedna jego piosenka, akurat ta, którą wszystkie stacje radiowe, nadawały non stop i do porzygu... Reszta płyty była zapełniona hiciorami pokroju "Vater Unser" i szybko z bratem odkryliśmy, że te "arcyzieła" niemieckiej (głównie) muzyki rozrywkowej, dostarczają nam o wiele więcej radochy niż pochrząkiwania i pienia "Kościelniaka".
Z dedykacją dla Paździerza ;)
Zdarzyło mi się grać, gdy ciągnęłam do domu dwie dwudziestokilowe torby wypełnione przetworami, bo pani, u której mieszkaliśmy na stancji, wydawało się, że głodujemy. Wtedy myślałam sobie, że przynajmniej nie zabraknie mi ogórków i grzybków w occie, w razie zombie apokalipsy albo innej zarazy.
Kiedyś dostałam walizkę Harlequinów, bo przecież ja tak lubię czytać... Część rozdałam znajomym, a do tych, które zatrzymałam (kierowałam się walorami estetycznymi okładek- zostawiłam te najbardziej kiczowate) zrobiłam "drinkig game" polegającą na piciu wina, za każdym razem, gdy usta bohaterki będą "pełne", a oczy "błyszczące". Żadnej z nich nie skończyłam na trzeźwo.
Niedawno życie zmusiło mnie znowu do przypomnienia sobie o Grze.
Zaczęło się od smsa od Małżona: "Ładna pogoda jest, idę na spacer, nie zdziw się jak mnie nie zastaniesz w domu. Idę do Bażantarnii.". Pomimo wyraźnego polecenia- zdziwiłam się, że go nie było. Zdziwiło mnie, że mój Małżon, który nie za bardzo jest człowiekiem dziczy, a "Bażantarnia", to nasz lokalny park krajobrazowy. Ponadto nie lubi on spacerować i nie przepada za tuptaniem bez celu.
Najbardziej jednak zdziwiło mnie to, że gdy dotarłam do mieszkania, w którym już wiedziałam, że nie ma Małżona, to zastałam tam chmurę nieznanego zapachu. Bardziej niż "nieznane" przeraziło mnie to, że był to zapach zdecydowanie kobiecy i na pewno niezbyt drogi. Pierwsza myśl była taka, że skoro sprowadził sobie do domu kochankę, to na miłość boską, czemu nie taką z lepszym gustem?! Pełna jak najgorszych przeczuć, ruszyłam w głąb mieszkania, celem "wyniuchania" innych dowodów niewierności małżonka. Ku mojemu zdziwieniu śmierdziało jedynie w przedpokoju. Przy lustrze, nieopodal drzwi. Tak jakby "obca" weszła, poczekała chwilę i wyszła.
Prawie przełykając łzy i upokorzenie, zadzwoniłam do Małżona:
- Czy możesz mi wytłumaczyć, czemu w przedpokoju wali jak w burdelu?- wycedziłam przez zęby. Nie żebym z doświadczenia wiedziała, jak ten przybytek pachnie...
- Aaaa.... nie otworzyłem okna!- zakrzyknął Małżon do słuchawki!- testowałem w przedpokoju dezodorant do potato guna!
"Jaki kurna dezodorant?"- przeszło mi przez myśl. Małżon chyba podświadomie ją odebrał, bo zaraz dodał:
- Wziąłem tego śmierdziucha, co kiedyś od cioci na urodziny dostałaś. Tego co pod zlew wrzuciłaś, bo może się kiedyś przyda!
No tego... już pamiętałam...
Tego, co śmierdział jak cała drogeria, a ja musiałam dokonać aktu "samozasmrodzenia" żeby ciocia się nie obraziła...
Jakie to szczęście, że przydał się Małżonowi jako paliwo do armaty na ziemniaki... Dla wyjaśnienia- lepiej nie odpalać działa w domu. Bardzo byłam szczęśliwa, że Małżon obdarował mnie jedynie zapaszkiem a nie odciskiem ziemniora na suficie.
W zasadzie dzisiejsza lalka też, na upartego, byłaby takim, niechcianym prezentem, bo kupiłam ją na aukcji razem z inną lalką, na której mi wtedy zależało.
Byłam jeszcze wtedy młoda naiwna, bo sądziłam, że jeśli sprzedawca mówi, że lalki, które sprzedaje są w stanie bardzo dobrym i nie śmierdzą, to ja oczekuję dokładnie takiej zawartości paczki. Pamiętam, że wtedy bardzo się zdziwiłam, gdy z koperty buchnął mi podobny zapaszek, jak tego dezodorantu od ciotki, a bardzo dobry stan, miał się jedynie do tych włosów, co zostały w domu sprzedającej, bo do mnie lalki dotarły nieomal łyse...
Pamiętam też, że tamta pani długo po zakończeniu aukcji wysłała do mnie maila z zapytaniem, czy przesyłka doszła, bo jej nie wystawiłam komentarza, a ja odpisałam, że doszła, ale z komentarzem miałam problem, bo nie da się opisać tego bukietu woni i tej jedynej w swoim rodzaju fryzury lalek...
Cóż, negatywa nie wystawiłam, bo byłam młoda i głupia, a pani nie napisała więcej.
Tej lalki, dla której walczyłam na licytacji, już nie mam...
Z tej, którą Wam chcę pokazać, też niewiele zostało...
Np.: tak wyglądają jej nogi:
A taką karierę zrobiła głowa:
Prawie przełykając łzy i upokorzenie, zadzwoniłam do Małżona:
- Czy możesz mi wytłumaczyć, czemu w przedpokoju wali jak w burdelu?- wycedziłam przez zęby. Nie żebym z doświadczenia wiedziała, jak ten przybytek pachnie...
- Aaaa.... nie otworzyłem okna!- zakrzyknął Małżon do słuchawki!- testowałem w przedpokoju dezodorant do potato guna!
"Jaki kurna dezodorant?"- przeszło mi przez myśl. Małżon chyba podświadomie ją odebrał, bo zaraz dodał:
- Wziąłem tego śmierdziucha, co kiedyś od cioci na urodziny dostałaś. Tego co pod zlew wrzuciłaś, bo może się kiedyś przyda!
No tego... już pamiętałam...
Tego, co śmierdział jak cała drogeria, a ja musiałam dokonać aktu "samozasmrodzenia" żeby ciocia się nie obraziła...
Jakie to szczęście, że przydał się Małżonowi jako paliwo do armaty na ziemniaki... Dla wyjaśnienia- lepiej nie odpalać działa w domu. Bardzo byłam szczęśliwa, że Małżon obdarował mnie jedynie zapaszkiem a nie odciskiem ziemniora na suficie.
W zasadzie dzisiejsza lalka też, na upartego, byłaby takim, niechcianym prezentem, bo kupiłam ją na aukcji razem z inną lalką, na której mi wtedy zależało.
Byłam jeszcze wtedy młoda naiwna, bo sądziłam, że jeśli sprzedawca mówi, że lalki, które sprzedaje są w stanie bardzo dobrym i nie śmierdzą, to ja oczekuję dokładnie takiej zawartości paczki. Pamiętam, że wtedy bardzo się zdziwiłam, gdy z koperty buchnął mi podobny zapaszek, jak tego dezodorantu od ciotki, a bardzo dobry stan, miał się jedynie do tych włosów, co zostały w domu sprzedającej, bo do mnie lalki dotarły nieomal łyse...
Pamiętam też, że tamta pani długo po zakończeniu aukcji wysłała do mnie maila z zapytaniem, czy przesyłka doszła, bo jej nie wystawiłam komentarza, a ja odpisałam, że doszła, ale z komentarzem miałam problem, bo nie da się opisać tego bukietu woni i tej jedynej w swoim rodzaju fryzury lalek...
Cóż, negatywa nie wystawiłam, bo byłam młoda i głupia, a pani nie napisała więcej.
Tej lalki, dla której walczyłam na licytacji, już nie mam...
Z tej, którą Wam chcę pokazać, też niewiele zostało...
Np.: tak wyglądają jej nogi:
A taką karierę zrobiła głowa:
I jak?
Ładna?
Wiem, że tak ;)
No, a jakby ktoś nie wiedział, to tak wyglądała w oryginale:
Barbie Fairytopia Azura Fairy z 2005 roku.
Gdybym ją dostała w takim stanie, to na pewno nie chciałoby mi się robić OOAKa.
cóż ooak też fajny :)
OdpowiedzUsuńkojarzenia mam miedzy pipi - dzwoneczkiem - i laguną blu
ale to tam takie moje :)))
generalnie nabytek udany :)))
Pozdrawiam
To nawet nie "nabytek" a trzy miesiące ciężkiej pracy. Ale cieszę się, że się podoba ;)
UsuńBuźka Azury podoba mi się w zestawie z każdym kolorem czupryny. :)
OdpowiedzUsuńMnie by się najbardziej podobała, gdyby przyszła ze swoją, oryginalną czupryną ;)
UsuńMoże jeszcze Ci się kiedyś trafi. :)
Usuńo matuluuuuu,ty przechodzisz samą siebie z posta na post!a Łołokaka poczyniłaś cudnego!!! ta feeria barw!!no podoba mi się,no!taka kolorowa tęcza włosów! :D oddawaj mi ją!i to już!i może się nawet nazywać Azura,wsio rawno!
OdpowiedzUsuńMiała być jeszcze bardziej tęczowa, ale gdzieś po drodze, zgubiłam impet ;)
UsuńNormalnie mnie zatkało! Uwielbiam taką łobuzerię! Wszystko w niej jest śliczne! Chcę taką!!!
OdpowiedzUsuńDzięki!
UsuńTo strasznie miłe :)
Te energetyzujące kolorki bardzo pasują do tej pyzatej buźki. Można rzec, że powstała nowa, barwna osobowość:)
OdpowiedzUsuńMnie się ta lalka kojarzy z RainbowDash z MLP, ale zauważyłam to już po zakończeniu "procesu twórczego".
UsuńNie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. I dezodorant się "przydał" i lalka. OOAK jest śliczny. Ta mordka z piegami i kolorowe włosy oraz ubranko, bardziej mi się podobają niż oryginalna wróżka czegośtam. A co do niektórych "ciotkowych" prezentów, zawsze można je onej ciotce dać w prezencie po jakimś roku lub dwóch.
OdpowiedzUsuńCiotka już przeszła na drugą stronę, a mikrofon dawno się rozpadł ;)
UsuńPiegi są za duże, ale jakoś nie chce mi się ich zmieniać ;)
2 lata temu, kiedy moja siostra za mąż wychodziła, powędrowałam do lokalnej artystki, aby wykonała dla mnie bukiecik z prawdziwego zdarzenia! Był cudowny! I utworzony na podobnej "platformie" a'la mikrofon florystyczny :) Więc ten patent ciągle jest żywy!
OdpowiedzUsuńNa pocieszenie dodam iż moja Matulka Chrzestna (siostra mojego Taty) nigdy mi nic nie podarowała! Mam z nią tylko zdjęcie z mojego chrztu :) Mało tego! Na 18ste urodziny mojej siostry, nagle pojawiła się ze złotym łańcuszkiem dla Anetki, bo jej się pokminiło, że jest Matką Chrzestną mojej siostruni :) Nigdy nie zapomnę tej ciszy - wszystkim szczęki opadły, Tato wpadł w furię a ja wyglądałam jak kotek ze Shreka w tej jakże pięknej, znanej scenie! Za rok na mojej 18stce już się nie pojawiła! Do dziś nie ma jej w moim życiu, ale nie ma dramatu ;) A nawet z siostrą pękamy ze śmiechu, do utraty tchu z tego zdarzenia!
OOAK śliczny, fajniutkie ogrodniczki i trampeczki ma :)
Ściskam gorąco Króliczku! :*
WOW! No, takich cudów, to moja chrzestna nie wyczyniała, choć próbowała innych czarów na mnie...
UsuńZ dziwnych opowieści rodzinnych, to mam taką- po mojej komunii, na osiem lat zaginął mój dziadek. Po prostu uznał, że w kościele był, to już dalej nie musi...
Znalazł się po czasie, jak sobie telefon w domu założył.
TRUE STORY!
Przepiękny kolorowy urwis! Cudna jest!
OdpowiedzUsuńPamiętam moje pierwsze rozczarowanie prezentem - na komunię to było, wszyscy podostawali elektroniczne zegarki a ja na wskazówki:( Taki nakręcany a nie na czarodziejską bateryjkę. Wtedy porażka totalna, potem mi przeszło:)
A ja właśnie chciałam zegarek, a nie dostałam ;( Do dzisiaj nie dorobiłam się zegarka na rękę i mówię, że to klątwa komunijna ;)
UsuńGENIALNY OOAK – uwielbiam tyle kolorów! :D nie obraź się jeżeli zrobię kopię fryzury dla jednej z moich lalek… ;)
OdpowiedzUsuńNie będę się gniewać- będę dumna! ;)
UsuńPełen szacun, że te romansidła w ogóle zaczęłaś na trzeźwo ;)
OdpowiedzUsuńTja... jestem masochistką... długo na trzeźwo się nie dało ;)
UsuńNajpierw lalka- CUDNA!!!!!!! Zakochałam się w tym tęczowym łbie! Jest obłędna cud miód i landrynki!
OdpowiedzUsuńEch chyba każdy ma taką cudowną ciotkę od prezentów zktóryminiewiadomocozrobić ale zabawa w grę jest przednia.
Ja prezenty od mojej ciotki przerabiałam ( na bety dla lalek)- ciotuchna miała manię obdarowywania rzeczami w złym guście (głównie odzieżowymi) nie tylko rodzinę ale i znajomych co było tematem wielu niewybrednych żartów w kuluarach ;)
Aj tam, aj tam! Kadzisz aż miło!
UsuńMów tak dalej! ;P
Od tej ciotki, to dopiero po latach coś dostałam- szalik! Nawet fajny był. Mój pies na nim spał ;)
Z przeciętnej lalki, po Twojej interwencji stała się perełką!
OdpowiedzUsuńTeż taką chcę
Dzięki!
UsuńNie uważam, że Azura była przeciętna, ale po przemianie też mi się bardziej podoba ;)
Lalka rewelacyjna! Podziwiam Cię za wytrwałość w ściubieniu włosów... Skąd bierzesz na to cierpliwość? Efekt fenomenalny. Dobry pomysł z tym czarnym tłem...
OdpowiedzUsuńFotki robiłam w namiocie i czarne tło dałam na zasadzie eksperymentu- udanego!
UsuńReroot mnie uspokaja, nie potrzeba mi do niego wytrwałości ;)
Tak, też znam tą grę ;) A lalka wyszła przecudna, te kolorowe włosy i te portki SUPER!
OdpowiedzUsuńPortki są od Cool Colours Barbie! Pasują idealnie, bo zakrywają dysproporcję ciała obitsu.
Usuńlalka wyszła cudnie !!! jak cukierek!
OdpowiedzUsuńa ja tam zawsze mam "chciane" prezenty bo jestem zbieraczką maniaczką i przyjmuję wszystko z uśmiechem na ustach, a może to też sprawka ciotki, bo to ona zawsze mi powtarzała, że darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda :)
A jak koń to chabeta na ostatnich nogach? ;)
Usuńjuż tu byłam wczoraj, ale przyszłam jeszcze sobie popaczeć :) bardzo fajna lalunia Ci wyszła :)
OdpowiedzUsuńz tymi prezentami to masakara ;D a chrzestnych się nie wybiera i wogóle nie rozumiem całej tej afery z "byciem chrzestnym" (chociaż sama też mam chrześniaka) - staram się zawsze i jemu i jego siostrze coś przywieźć - lizaka, czekoladkę, ubranko, ale jakoś specjalnie się nie przejmuję byciem chrzestną... jestem po prostu ciocią :)
W latach 80tych bycie Chrzestnym to była nobilitacja... dla dziecka! Ciotka całe życie dawała mi do zrozumienia, że to zaszczyt mieć ją za chrzestną...
UsuńJa nie mam żadnego protegowanego i się z tego cieszę. Uważam to za zbyt duży obowiązek i trochę hipokryzję, bo ja jestem bardzo "niekościołowa".
Króliku, pokłony biję przed Twoim niesamowitym poczuciem humoru, dystansem do świata i talentem literackim :)
OdpowiedzUsuńTwój KAŻDY wpis jest idealnym remedium na chandry, doły i złe dni, po prostu nie sposób się nie uśmiechnąć czytając Twoje posty, a ja zazwyczaj śmieję się w głos :D
Aj tam, aj tam! Przesadzasz ;) Ale serio dziękuję! Takie słowa sprawiają, że chce mi się pisać więcej i więcej!
UsuńXD - kasety z Anią z Zielonego Wzgórza! Co za hit niewdzięcznico! Stylizacja jak zawsze udana :)
OdpowiedzUsuńCzymże jest Benetton Christie, gdy można mieć KASETY! Nawet, jak się nie ma magnetofonu?! ;))
UsuńEch... ciotka mnie zza grobu pokarze za ten wpis ;)
Niesamowicie fajne portaski! Butki Pullipowe?
OdpowiedzUsuńButki pullipowe, a portki, koszulka i kamizela barbiowe!
OdpowiedzUsuńPamiętam Polyannę, ale przez drugi tom nigdy mi się nie udało przebić. Co do nieudanych prezentów, pod choinkę dostałam od teściów szminkę, 10 lat to dla nich za mało, żeby zauważyć, że się nie maluję...
OdpowiedzUsuńDrugi tom znużył i mnie ;(
UsuńMoże to była specjalna szminka do zostawiania śladów na lustrze?
No i dlatego wszystkie prezenty kupuję sobie sama. Na bliźnich liczyć nie można, chyba że na Alicję - zawsze mi ładny kwiatek w doniczce przyniesie. No i dała nam prezent najfajniejszy z możliwych, czyli mieszkanie. My jej takoż, tylko mniejsze :-)
OdpowiedzUsuńŻeby każdy był jak Twoja Alicja, to świat byłby lepszym miejscem ;)
UsuńJak zawsze się ubawiłam z posta Królika. Chrzestna w porządku, bo jednak coś Królikowi dała. Moja chrzestna nigdy, przenigdy nic nie dała, a wrecz przeciwnie - uważała zawsze, że to ja powinnam wszystko co mam oddawać jej córkom, czyli moim młodszym kuzynkom. Przychodziły do naszego domu pod moją nieobecność i po prostu brały sobie, m.in. lalki, bo ja przecież za stara jestem. Do tej pory nie mogę odżałowac n.p. Steffi Love z 1989 r. w oryginalnym pudełku, wyprodukowaną przez Lucky Ind. Miałam ją w stanie nieużywanym przez kilka lat, aż kuzynki sobie wzięły i zaraz zniszczyły. Chyba będę musiała częściej wcielać w życie tę grę w doszukiwanie się we wszystkim zabawnej strony :)
OdpowiedzUsuńTak jak z Króliczą lalką - od sprzedawcy przyjechał śmierdzący trup, a po zabiegach OOAK-owych powstała wesoła lalka, pełna życia i kolorów.
To się dziewczyna zmieniła. :) Jest urocza i świetnie wygląda w tych ciuszkach. :)
OdpowiedzUsuńGłowa zrobiła odlotową karierę, nie mogę się napatrzeć!
OdpowiedzUsuńCo do niechcianych prezentów... Kiedyś, będąc małą dziewczynką, zorientowałam się, że akurat tego, a tego dnia rodzice mieli jechać po prezenty i strasznie się uparłam, że pojadę na zakupy z nimi. Prezent wybrałam sobie sama, ale czekałam do Bożego Narodzenia, aż wyjdzie z szafy i będę mogła się nim bawić :-P
A też czytałam Polyannę! Jedna z książek mojego dzieciństwa :-)