Charakterystyka Królika

Moje zdjęcie
Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!

piątek, 25 czerwca 2010

O kotach, Małżonie i lalkach...

Miałam ci ja kiedyś kotkę... Cudowną, łaciatą jak krowa o dźwięcznym imieniu Kluska. Mieszkałam wtedy na parterze, a Kluska wiedziona dzikim kocim instynktem wychodziła i wracała kiedy jej się to tylko podobało. Nieraz widziałam ją łajdaczącą się na innych dzielnicach i udającą, ze mnie nie zna. Na każde zawołanie reagowała dzikim wrzaskiem i zwiewaniem jakby diabli ją gonili.
Nieraz osiedle miało wątpliwy zaszczyt słyszeć moje okrzyki o 2 w nocy, kiedy to łagodną perswazją ("Ty Mendo Cholerna!!!") próbowałam zmusić podróżniczkę do powrotu. Niepotrzebnie zdzierałam gardło...
Menda wychodziła razem ze mną do pracy, kiedy wracałam nigdy jej nie było, za to zawsze wiedziałam kiedy wróci Małżon, bo Dzikuska zawsze zjawiała się na balkonie w godzinie jego powrotu. Dziwne było to, że Małżon pracował różnie, raz wracał o 16-stej, raz o 21-szej.
Kluska nie straciła chęci do wędrowania nawet po przeprowadzce na drugi koniec miasta gdzie zaliczyła efektowny skok z pierwszego piętra... i powrót po czterech dniach w kolorze idealnie szarym, pokryta równo pyłem węglowym.
Na nowym mieszkaniu zaliczyła spacer w drugim dniu mieszkania- wymknęła się cichcem przez niedomknięte drzwi, po czym wróciła następnego wieczoru na kolację.
Niestety był to ostatni spacer Kluski, gdyż niestety tydzień po nim "powiększyła grono Kot-ołków" (takich kocich aniołków).
Żałoba trwała tylko tydzień i cudownym zrządzeniem losu w moim domu pojawił się Bubel. Zapchlone, zakatarzone stworzenie, które nie umie miauczeć tylko piszczy i nie mruczy a sapie :)
Oczywiście Bubel dostał całkowity zakaz opuszczania domu (trauma po Klusce), przynajmniej drzwiami, bo po miesiącu Mój Małżon został złapany na próbie wyrzucenia kota przez okno... Zarazek się podleczył i zaczął rozrabiać. Ponieważ po jakimś czasie stanęłam przed wyborem ON albo Ja- gdzie "Ja" to mój Małżon, a "ON" to Bubcio, moja kochana piłeczka, mój sześciokilogramowy przystojniak... to wiadomo było, że łatwo nie będzie.
Po kilku dniach płaczu i tłuczenia ślubnej zastawy, w domu pojawiła się Mysia. Myślulka, Myśka... Menda, Zaraza, Piep... Księżniczka :)
Myśka jest ślicznym, szarym stworzonkiem, o złotych oczach i manierach wielkiej damy. Po co?- bo dwa koty robią mniej zamieszania niż jeden kot:) Tłuką się nawzajem, śpią razem, żrą z jednej miski- a raczej Księżniczka ustępuje Bublowi swoją, przecież dama o linię dba. A nawet poszły razem na spacer...

Jak już mówiłam obowiązuje całkowity zakaz kociej samowoli. Kot domowy jest i basta! Kot może opuścić dom jedynie w szelkach lub w transporterze i jedynie do weta. Inne próby są uznawane za sabotaż i kot otrzymuje karę w postaci prysznica z zimną wodą. System się sprawdza i wszyscy żyją w zgodzie i harmonii...
...do wczoraj.

Zazwyczaj gdy tylko dzwoni mój budzik to zaraz zaczynają mu wtórować dwa głosy, kotów które zaraz umrą z głodu. W czwartek budzik dzwoni raz... drugi... i cisza...
Nie ma głodów...
Ciągle spokojna wypełzłam z wyra, otworzyłam sypialnię i... nic... nie ma!
Śpią cholery myślę...i nagle...
Odwracam się i widzę drzwi wejściowe do domu otwarte na oścież i oczywiście inwentarza nie ma!
Muszę z bólem przyznać, że najpierw stwierdziłam, że kotów nie ma, a dopiero potem wpadłam na pomysł sprawdzenia, czy nie zginęło mi z mieszkania coś jeszcze. Zamknęłam drzwi i udałam się do salonu- czyli pokoju ciut tylko większego od sypialni.
Komputer był, telewizor też, lodówka, mikrofala- wszystko na swoim miejscu. Gotówki i tak nie trzymam w domu, biużu nie noszę, więc nic nie zginęło... nic prócz kotów!
Wróciłam do sypialni, wsadziłam ślubnemu parę "jobów", za nie domknięcie drzwi wieczorem, narzuciłam kapotę na koszulę nocną. Wycedziłam przez zęby co mu zrobię, jeśli "kiciunie, skarbeńki najdroższe się nie znajdą" i ruszyłam do boju!
Małżon mój słynie z roztargnienia, no co?- artysta! Do pracy chodzi na 10-11, jak się wygrzebie, ja za to wstaję w środku nocy, czyli o 6:00 co rano. Wątpię czy cokolwiek poza "drzwi otwarte- kotów nie ma!" do niego dotarło.

Otwieram drzwi, które przecież sama zamknęłam i widzę za nimi moją Myśkę patrzącą na mnie błagalnie. Pół kamienia mi z serca spadło.
Wróciła! Moja Maleńka wróciła!!
- Żebyś mi tylko jakiejś zarazy nie przywlokła!- mówię czule, krzyczę do męża, że ma już pół wkurwa odpuszczone i w papućkach biegnę na podwórko.
Nie zważam na to, czy sąsiedzi śpią czy nie, krzyczę, nawołuję- Bubel wsiąkł.
Wracam do góry- złorzeczę Małżónowi nadal, zakładam normalne buty, zbiegam na dół. Szukam...
Sąsiad zaniepokojony moimi wrzaskami wyszedł z domu i pyta o powód wzburzenia. opowiadam o zaginionym, biednym koteczku. O nieczułym mężu, który stresów ciężarnej dostarcza, o moim podłym losie i katem oka widzę jak mój kot siedzi w klatce schodowej i pysk sobie myje kontent wielce.
Wskoczyłam do środka, porwałam kota w ramiona i zatachałam na swoje drugie piętro. Uchachana oznajmiłam mężowi, że mu kotka przyniosłam, po czym udałam się do pracy.

A teraz garść faktów:
Drzwi zostały otwarte, bo Małżon wieczorem wieszał pranie na strychu i wracając miał zajęte ręce, co uniemożliwiło mu dobre domknięcie drzwi. Czemu później nie sprawdził i nie zamknął na "patent"?- nie wie nikt, pewnie zapomniał.
Koty spędziły noc w piwnicy, no bo i gdzie miały pójść skoro drzwi do kamienicy zamyka się na noc.
Czemu Mysia wróciła pod drzwi, a Bubel nie?- bo ona przyszła na śniadanie jak usłyszała znajomy dźwięk budzika. Bubcio niestety jest przygłuchy na jedno ucho :)

Najzabawniejsze w historii jest to, że jak wróciłam z Bublem do domu to ślubny spał w najlepsze. Zapytany później, odparł, że lepiej aby jedna osoba szukała niż dwie robiły zamieszanie. I jak takiego nie kochać... nie ubić...

Jak już kiedyś pisałam gniew mój bywa niszczący i straszny, ale Małżon ugłaskał mnie przynosząc mi po południu prezent. Lalkę w pudle :)
Lalkę, którą chciała mieć, ale z powodu jej "brzydoty" a nie ceny Małżon nie zgadał się na zakup.
Tak Małżon przełamując swoją awersję do Silkstone (wysokie czoło, małe oczki) uczynił mnie posiadaczką Debut Barbie z 2008 roku.


Jaką tajemnicę skrywa pudełko?


Zapakowana jak kiełbasa sucha.


I tajemnica odkryta- wysokie czoło, małe ślepka...


W całej pudełkowej krasie


Tak się śpieszyła żeby wyjść, że buty pogubiła


W pierwszej chwili myślałam, że to mufka :)


Uwaga! Nie zdejmować siatki, bo pogryzę!


Silkstone- to jedwab i kamień, coś w tym jest bo lalka jest gładka i dotyku i ciężka tak, że jakby komuś nią w łeb piżgnąć to jakby kamieniem dostać:)

Dodatki przy tak skąpo ubranej lalce zdumiewają detalami, np.: ta bransoletka ze złota z brelokiem.


Pazurki pomalowane na czerwono. Do dłoni ciągle przyczepiona "metka".


Okulary mają prawdziwe "szkła" a nie tylko pomalowany plastik.


Lalka jest ubrana w taki sam kostium jak pierwsza Barbie z 1959 roku...


...oraz czarne szpilki z odkrytymi palcami.



Czy ten kostium mnie nie pogrubia?


Zawsze miło mi poznać koleżankę z wygiętą brewką.

8 komentarzy:

  1. Alem się uśmiała... z tych kocich opowieści...
    A Silki gratuluję;)

    OdpowiedzUsuń
  2. zastanawiałaś się kiedyś nad napisaniem książki??? bo masz świetny styl - pełen humoru i ironii...
    a Silka - cóż mam powiedzieć? cudna jest i gdybym nie stał się jej posiadaczem, to zastrzeliłbym się z zazdrości :P
    PS. gdzież tego małżona znalazłaś? siostry nie ma przypadkiem??? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Niestety Małżon pochodzi z rodu Rodzynków, gdzie od pokoleń same chłopy się rodzą. I nawet ja zostałam obłożona klątwą, bo i my synka będziemy mieć. Co do lalek to trzymam rękę na pulsie, jak się znowu wylęgną jakieś okazy to dam zaraz znać!

    OdpowiedzUsuń
  4. To mamy małżonków z takiego samego rodu - ja też mam Rodzynka i temu Rodzynkowi powiłam też Rodzynka.
    Opowieść o kotach cudna :) ja swoją cholerę też w domu trzymam, nawiał mi dwa razy i szukałam go nawet nocami.
    A Silki gratuluję.... i zazdroszczę po cichutku.

    OdpowiedzUsuń
  5. ja do silek jakoś nie mogę się przekonać... nie wiem czemu - jakieś takie nowe są....Ale piekne, nie ma co!
    A koty heh....moje mają drzwiczki jak psy w hamerykańskich filmach i sobie wyłaża z domu na dwór i z powrotem..., ale ta samowolka nie jest za dobra. Koty wracają odrapane z walk, wyleniałe przez te łajzy i ktoś może pomysleć że się nad nimi znęcam, a to nieprawda....
    No i jeden Micuch ostatnio coś długo nie wraca....:(Ale jakos nie moge im tej wolności zabronić.....
    lilavati

    OdpowiedzUsuń
  6. Dla mnie wychodzi moral taki, ze jak koty sie gubia to wracaja do domu wraz z prezentami ;o) masz wspanialego Malzona, to rzadki okaz! :o)

    OdpowiedzUsuń
  7. Moje koty nie przyniosą prezentów, bo są "pocięte", a z ewentualnymi pchłami i kleszczami umiem sobie radzić :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Uwielbiam Twoje opowieści znów ryczałem ze smiechu, ja mam za dużą wyobraźnię i odrazu widzę wszystko jak w filmie.
    Lalka super mimo, że mi sie wcale nie podobają się lalki z tych lat, ale ta jest super.

    OdpowiedzUsuń