Tak ją przynajmniej zapamiętałam, bo jako dziecko przygarniałam każdy zagubiony guzik, gwóźdź i śrubkę, i zanosiłam tacie. On odpowiadał zwykle coś w stylu: "Oooo! To mi się przyda w samochodzie! To było mi potrzebne!" Potem zabierał ode mnie skarb i obiecywał, że wykorzysta go w wehikule. To poczucie, że ratuję tatowy cud mechaniki rodzimej, sprawiało że jeszcze intensywniej i chętniej, przygarniałam wszystkie znajdźki, a moje kieszonki pękały w szwach i przecierały się, co doprowadzało do spazmów moją kochaną mamunię.
("Znajdowałam" też slimaki, motylki i psie kupy, ale to materiał na innego posta.)
Gdy trochę podrosłam, to zrozumiałam, że moje skarby lądowały raczej w taty kieszeni, albo gdzieś poza granicami wzroku- w trawie czy śmietniku i wtedy przerzuciłam się na przedmioty ciut bardziej wartościowe, czyli pieniądze czy zegarki.
Początek był obiecujący- miałam pięć lat i jechałam z babcią w bardzo długą podróż do sanatorium. Jechałyśmy głównie nocą, a ja nie mogłam spać. Babcia wypuściła mnie z przedziału, bym rozprostowała nogi. Sama wyszła ze mną, ale szybko pogrążyła się w rozmowie ze znajomą, a mnie przykazała nie oddalać się zbytnio. Posłuchałam, bo byłam grzecznym i posłusznym dzieckiem. Chodziłam tylko wzdłuż wagonu. Przy toalecie stała grupka "wesołych" żołnierzy. Kręciłam się obok nich, bo kojarzyli mi się z wujkiem, który też miał mundur i śpiewali wesołe piosenki. Dziś wiem, że ich stan określa się raczej mianem: "najebany jak szpadel", ale wtedy byli dla mnie kompanią wesołków. Jeden z nich spał oparty o ścianę i chrapał. Pod jego nogami leżało kilka zmiętych banknotów. Rozejrzałam się, nie znalazłam nikogo, kto interesowałby się pieniędzmi leżącymi na ziemi. Szybko je pozbierałam i wsadziłam do kieszeni. Babcia mnie zawołała i kazała wracać.
Później okazało się, że kasy starczyło na nową lalkę i jakieś popierdółki.
Zdarzenie przeszło do historii jako opowieść pod tytułem: "Jak Królinka znalazła pieniądze pod pijanym żołnierzem."
Gdy trochę podrosłam, to zaczęłam znosić do domu zegarkowy złom. Przez pół roku, niemal co tydzień, przynosiłam do domu zepsuty zegarek. I nie ważne czy poszłam w środek lasu, czy na plażę- wracałam z popsutym zegarkiem. Niestety żaden z nich nie był na tyle cenny, by zachować go choć na pamiątkę i żaden się do niczego nie przydał. Można powiedzieć, że w myśl starego kawału: "Ja idę, a zegarek też idzie (choć leży), to poszliśmy razem!" Czy jakoś tak...
Z czasem moje znaleziska były bardziej wyrafinowane. Udało mi się na przykład upolować:
- Kubek z duraleksu w kolorze białym, podczas gdy w sklepach były one trudne do zdobycia i TYLKO brązowe.
- Kamionkową misę, idealną do peklowania mięsa.
- 3kg ogórków, w sam raz do kiszenia, porzuconych pod furtką mojej działki. Elegancko zapakowanych w worek!
- Wagon papierosów, które rozdałam chłopakom na podwórku, bo nawet nie wiedziałam co się z tym robi.
- Pusty, nowiutki portfel- na dnie błotnistego jaru, w samym środku Borów Tucholskich.
Zgubiłam też wiele rzeczy. Mniej lub bardziej cennych.
Najbardziej "epicką" zgubą było zapodzianie "gdzieś" podania o odszkodowanie. Miałam kiedyś wypadek w szkole. Lekarz na pogotowiu poradził mi bym zgłosiła się do ubezpieczyciela, co też zrobiłam. Dostałam plik papierów do wypełnienia. W jednym miejscu miał się podpisać świadek zdarzenia- w tym przypadku moja koleżanka.
Przyniosłam dokument do szkoły. W jednej chwili koleżanka go podpisuje, opierając się na parapecie, w następnej...PUF!- i papier znika. Jak kamień w wodę!
Przeszukaliśmy pół szkoły. Plecaki, książki i zeszyty. NIC.
Do dzisiaj nie wiem, co się stało, ale ten cholerny papier znalazł się po piętnastu latach. W papierach zupełnie nie związanych z niczym. Nie wiem, jak tam się znalazł. Nie mam pojęcia. Nie chcę wiedzieć.
Nie zliczę nawet zgubionych rękawiczek, skarpetek szminek ochronnych. Tych ostatnich kupuję co roku po kilka sztuk, a i tak kończę z jedną. Tą najbardziej lepiącą i niesmaczną.
Niedawno zgubiłam portfel. Pusty na szczęście, ale wiecie- dokumenty i te sprawy.
Przetrzepałam pół chałupy. Torby, kurtki i kieszenie.
Pusto.
Że znalazłam go w pracy, to nawet nie jest dziwne.
Ale, że w lodówce?!
Przypadkiem "znalazłam" ostatnio piękną lalkę Barbie.
Zaczęło się od aukcji, gdzie ktoś sprzedawał "Barbie kurtka Kelvin Clain", a owa piękność na fotce prezentowała się tak:
Fot: Allegro- rada dla sprzedających: ustawienie przedmiotu w sposób atrakcyjny to nie jest tani chwyt marketingowy. To się sprawdza!
Cóż... gdzieś, coś zadzwoniło, coś zabrzęczało, coś zaiskrzyło i nagle zapragnęłam stać się właścicielką tego czupiradła. Po zaciekłej walce sama ze sobą- "Po cholerę mi kolejna lalka?! Dam nie więcej jak 9,90", przyszło mi już tylko wyczekiwać tłustej paczusi.
I teraz słowo do wszystkich, którzy nie wierzą, że ja się na lalkach nie znam i, że ja je kupuje na zasadzie: "O! Ta fajne buty ma!"- byłam cały czas przekonana, że kupuję Calvin Klein Barbie, bo gdzieś mi kiedyś takowa mignęła i byłam przekonana, że to ta sama.
CK Barbie wygląda tak:
Trochę jednak inna, prawda?
A jednak nie dawało mi to spokoju.
"No przecież, ty tępy bezmózgu, gdzieś już widziałaś tę lalkę! Myyyyyyyyśl"- powtarzałam sobie, jak mantrę.
Ano widziałam, ino nie brunetkę.
Blondynkę widziałam!
To Donna Karan Barbie z 1995 roku:
Blondzia!
I pokazana wam już sesja zimowa:
Dla wszystkich "zazdroszczących"- jeden dzień. Słownie: JEDEN!- tyle trwała piękna zima z fotek. Serio. Nie ma czego zazdrościć.
Acha- jak ktoś się dopatrzy tego, pożal się Boże- "ściegu" na szaliku, to niech wie, że został on (tzn.: szalik) wykonany przez totalnie upośledzoną szyciowo osobę, czyli mnie.
Krytyka nie wskazana i niemile widziana.
Przefajna lalka i bardzo udana zimowa sesja! Trafiła Ci się super modelka!
OdpowiedzUsuńW takiej scenerii to nawet patyk wyglądałby malowniczo ;)
UsuńDobre oko! Widziałam aukcję z tą lalką i coś mi w niej nie pasowało, ale nie zaprzątałam sobie tym głowy- i błąd :D Moje ukochane perfumy są od DK <3
OdpowiedzUsuńA ja widziałam tylko tę kurtkę i wydawało mi się, że jest jak ma być ;)
Usuńach! ...co za piękne kasztanowe oczy!!!
OdpowiedzUsuńMnie się bardziej podobają te czerwone usta!
Usuńśliczna ta laleczka :) i nawet podobny do orginału CI ten szalik wyszedł :)
OdpowiedzUsuńja tam raczej nic nie gubię, ale raz udało mi się znaleźć 50 zł na ulicy, raz portfel z drobniakami, a jak byłam mała to przed blokiem znalazłam fajnego figurka - jakiegoś super bohatera - nie mam pojęcia kto to był, bo mój młodszy Brat był zazdrosny i mi go utopił w kiblu :D
a co do auta - to ja mam uno i wydaje takie same odgłosy jak sławetna syrenka :D
Kasy trochę w życiu znalazłam, trochę pojedynczych butów od lalek, ale ogólnie, im jestem starsza, tym mniej wartościowe te moje skarby.
UsuńMoja astra też popierduje.
U mnie była syrenka najpierw, a później maluch. Maluch tenże pół świata zjeździł z nami, a w pół roku po jego sprzedaży jakiś młokos władował go na drzewo. Kierowca przeżył samochód nie. Ale wspomnienia zostały :)
OdpowiedzUsuńLalka jest prześliczna. Te włosy, ten make up...A szalik myślałam, że to firmowy:)
U nas była syrenka, maluch, trabant, wartburg... każdy złom, byle jeździł!
UsuńNo, już nie przesadzaj z tym szalikiem ;) Nie ty! :)
Nie będę się dużo rozpisywać - wszystko pięknie! I historia piękna i lalka piękna i śnieg piękny :)
OdpowiedzUsuńLunarh ma rację, masz świetne oko, też gdzieś mi przemknęła ta lalka w ogłoszeniach, ale totalnie zignorowałam niepozorne czupiradło xD
Ja też bym ją odpuściła, ale na serio-serio myślałam że to CK!
UsuńNa początku to nawet byłam troszkę rozczarowana ;)
W sumie fajnie, że ten "Kelvin Clain" okazał się Donną Karan, a nie oryginalną lalką CK, Donna o wiele ładniejsza i ładnie wpisuje się w zimową scenerię :-)
OdpowiedzUsuńAch, czasy "syrenek", łza się w oku kręci... Moja mama posiadała "malucha" marki FSO i sytuację nieustająco ratował wszechstronnie uzdolniony wujek, który potrafił wszystko naprawić za pomocą zestawu składającego się z młotka, sznurka, gumki, śrubek i kilku przekleństw ;-) A jak padał deszcz to było 90% prawdopodobieństwa, że cud motoryzacji zarzęzi i nie zapali...
Syrenkę naprawiało się tak samo! Tata mówił, że jak się rozkraczyła to szukał kowala, a nie mechanika ;)
UsuńMiałam mega szczęście, że wzięłam do pracy aparat i lalkę, akurat wtedy, gdy chwilowo pojawiła się zima!
Z taką tendencją do znajdywania to trzeba się urodzić psem gończym. Albo Królikiem, jak widać na załączonym obrazku.
OdpowiedzUsuńDonna Karan za dychę na allegro, no niemoge, tak się cieszę Twoim szczęściem, że mam ochotę skakać, tylko nie wiem, czy lepiej z mostu, czy pod pociąg. Ty naprawdę myślisz, że ktoś tu Ci będzie zimy zazdrościł? Przy takim znalezisku?! $*@#&!
[program Lunatyczka.exe przestał działać i nastąpi jego zamknięcie]
Już, już... wytrzyj nosek... No!
UsuńKażdy mógł upolować Donnę Karan w kurtce Calvina Kleina...każdy...
Po prostu nie każdy widział...
Ciii...
Będzie dobrze!
Może w tym czasie jakiś lokalny producent wypuścił serię wadliwych zegarków? ;-)
OdpowiedzUsuńLalka jest piękna, a jak zjawiskowo ubrana! Bardzo ładnie pokazałaś na zdjęciu ten ścieg ;-)
No ścieg pierwsza klasa! Specjalnie go pokazałam, żeby każdy podziwiał mój kunszt rękodzielniczy i własnoręcznie robione frędzle! ;)
UsuńA może jakaś "Zegarkowa Wróżka" rozsypywała zepsute zegarki, żeby głupie dziecko zbierało i się cieszyło? ;)
Chronos zstąpił z Olimpu na polskie ziemie ;-)
UsuńLalka jest prześliczna. A co z tą kurtką, bo jak widać nie pasuje do całości?
OdpowiedzUsuńCo do rzeczy zgubionych i znalezionych. To najcenniejszą rzeczą, którą zgubiłam były ... kartki na mięso! A znaleziona, hmm? Złoty kolczyk, który następnego dnia oddałam właścicielce.
Kurtka chwilowo wylądowała w lalkowej garderobie i czeka na jakąś okazję, by zostać założoną.
UsuńHm... a ja, jako dziecko znalazłam kartki na mięso ;)
Całkiem możliwe, że te moje :)
UsuńJaka krytyka?! Oszalałaś kobieto :) Śmiem twierdzić, że to Twoje najlepsze zdjęcia! Bosko ją na nich złapałaś. Zwłaszcza te, na ktrórych ma śnieg na sobie <3 No i sama lalka naprawdę urocza, podoba mi się taki styl :) Cudowny szalik :)
OdpowiedzUsuńFotki może są w porządku (no jak mogą nie być w takiej scenerii), ale chodziło mi o ten zajebisty szef na szalu- to krytyki szalika nie przyjmuję ;)
UsuńZ fotek jestem zadowolona, choć mi palce przymarzły do beretu ;)
Fantastyczne zdjęcia - czerwień z bielą idealne połączenie:)
OdpowiedzUsuńRegularnie gubię komórkę i okulary - regularnie znajduje je mój mąż:)
Mieliśmy tez taka skarpetę...sentymenty:)
Nadal nie mogę wyjść z podziwu, jak mi się udało złapać ten jeden, jedyny, śnieżny dzień. Fuks jak nic!
UsuńW domu nic nie gubię. No, może poza skarpetkami ;)
Syrenki były piękne, ale nie tak bardzo jak trabanty! Trabant to jest dopiero cud myśli technicznej i dizajnu! Trabanty są genialne, serio.
OdpowiedzUsuńPodzielam zdanie Lunatyczki; nie wiem czy cieszyć się z Twojego znaleziska i świetnych zdjęć czy być zawistną weszką i złorzeczyć ;P Bardzo udana sesja. A DK Barbie brunetka jest bardziej w stylu Donny Karan i ten klimat lat 90, rewelacja - gdyby jeszcze tylko trabanta miała ;)
Z pomadkami mam dokładnie tak samo. W kieszeni jedna, w torbie jedna, w przedpokoju przy drzwiach jedna i jedna w łazience. I to nadal za mało, bo jakiś trafem obiekty zmieniają swoje położenie bez możliwości lokalizacji...
Możesz wierzyć, lub nie, ale mieliśmy TRZY trabanty! Wszystkie były fajne, a jeden nawet kombi i jechałam kiedyś w jego bagażniku, do domu ;) Gdybym miała "Trampka" w rozmiarze barbiowym, to umarłabym spełniona!
UsuńSzminki... chyba przykleję do kieszeni...
Trzy trabanty! To dopiero wypas, a z kombi to nawet full wypas :) Ja chciałbym mieć trampka w rozmiarze swoim, ale chyba za mało we mnie pasjonata motoryzacji, który zadba o chodliwość auta. Niemniej, trabanty to wyjątkowo wdzięczny dizajnerski gadżet :) A z karoserią to ciekawe, bo one przecież słyną z niemetalowej karoserii - jakieś włókno węglowe, albo co?
UsuńCzy czasem Baśki nie chwaliły się podiadaniem Volkswagena New Beetle? To zawsze jakaś alternatywa ;)
Zdradzę Ci sekret- nie znoszę "Garbusów"! Ale nie lubię też koni, delfinów i jednorożców, więc to chyba taki manifest przeciwko temu co słitaśne ;)
UsuńKaroseria była z włókna węglowego i tektury ;)
Masz takie szczęście, że utrafiłaś tą pięknooką pannę, że może za jakiś czas i "Trampka" dla niej znajdziesz. Może prawdziwego skurczyć w praniu? ;P
OdpowiedzUsuńMiałam prawdziwego, dostałam za "flaszkę" :( Stał rok u nas w magazynie i musieliśmy go oddać dalej, bo mu "karoseria" zaczęła gnić. Ale trafił do pasjonata, więc nie żałuję ;)
UsuńCiekawe, czy są trabanty w skali Barbie?
Dlaczego ja wcześniej nigdy nie widziałam tej Baśki? Jest przecudna, taka elegancka i miła jednocześnie.
OdpowiedzUsuńNigdy się nie zastanawiałam nad tym, ale jak tak teraz myślę, to ja miałam talent do znajdowania oberwanych breloczków. Ewentualnie samych łańcuszków do nich. Też ładnie.
black red white - to zdecydowanie barwy tej
OdpowiedzUsuńoptymistycznej niuni z dołkami w polikach...