Pierwszy raz dopadł mnie gdy miałam może z cztery lata... Pamiętam czarno-biały telewizor u mojej babci, jedyny wówczas w rodzinie, rodzinę zebraną przy stole. Pamiętam muzykę, która poruszała, każdą strunę w mojej niewielkiej duszy... I On! Boski! Kruczowłosy! Męski i zwinny- ROBIN HOOD!
Kochałam Go mocno i ślepo. I choć moje lata można było policzyć na palcach jednej ręki, boleśnie zdawałam sobie sprawę z tego, że po angielsku potrafię jedynie "sękju" i "ajlawju" i choć to ostatnie jest tak wielkie, to za mało by się dogadać. Płakałam gdy Go ranili, ale Tatko wytłumaczył mi, że w Sherwood mają takie "fajowe plasterki", które w mig wyleczą Robina, a ja mu uwierzyłam. I nawet ich cudownym działaniem wytłumaczyłam sobie dziwną zmianę bohatera z sarniookiego bruneta w bladego blondyna.
Rozstaliśmy się bez żalu, gdy telewizja zakończyła emisję "Robina z Sherwood" i choć tęskniłam to dość szybko moja miłość okazała się dobrym wspomnieniem.
Wydoroślałam. Spoważniałam. Przeżyłam kilka pomniejszych przygód. Spotykałam się z "Policjantami z Majami". Przeżyłam "Grom w Raju" i "Żar w tropikach" ;))Żyłam pełnią życia!
Spotkaliśmy się znowu gdy miałam lat dziesięć i ferie zimowe ;) To było jak tajfun! Spędzaliśmy razem każde przedpołudnie, a popołudniami, z wypiekami na twarzy, opowiadałam nasze przygody Najlepszej Przyjaciółce, która nie mogła oglądać Robin Hooda, bo chodziła na pół-zimowisko. Niestety tym razem nie uwierzyłam już w magię "fajowych plasterków". Pierwszy raz Telewizyjna Śmierć zamieszała w moim życiu i zabrała mi mojego Robina! Owszem, na otarcie łez dostałam tego blond- wypłosza, ale mnie już się nie dało oszukać! Tydzień chodziłam chora. Moja mama nie wiedziała co mi jest. Nie jadłam, mało spałam i rzygałam jak kot. Chcieli mnie leczyć, a ja godziłam się na wszystko, bo moje serce było złamane. Wszędzie mazałam serduszka z napisem "R.H. + P.P." i byłam gotowa umrzeć z rozpaczy. Dopiero groźba zakazu wychodzenia z domu sprawiła, że postanowiłam odpuścić.
Długo nikogo nie pokochałam. Byłam powściągliwa i zimna. Dopiero pewien niepozorny blondasek otworzył zacementowane serce i namieszał w głowie.
Poznaliśmy się dawno, dawno temu w odległej Galaktyce, on miał się stać Rycerzem Jedi, a ja byłam gotowa skoczyć za nim w ogień. Luke Skywalker!!!!
Wystarczyło, że napisałam to magiczne imię na kartce, a już mój ołówek stawał się mieczem świetlnym, a moje myśli szybowały ku gwiazdom. Zanim poznałam całą Starą trylogię Gwiezdnych Wojen, to pierwszą jej część znałam na pamięć. Bosz... wystarczyło, że gdzieś w telewizji puścili choć urywek Marsza Imperialnego, a ja już stałam na baczność przed telewizorem. Vader był dla mnie uosobieniem wszelkiego ZUA i nawet podejrzewałam niektóre nauczycielki w szkole o kolaborację z Ciemną Stroną Mocy. Gdy poznałam dalszy ciąg przygód Skywalkera ta było dla mnie przeżycie nie do opisania. Gdy przebrzmiały już ostatnie nuty napisów końcowych trzeciej części ja siedziałam sparaliżowana. Jak to? Koniec? Ja chce jeszcze!!!!! Panie Lucas, Pan o mnie zapomniał!!! Ja Żoną Luka miałam być!!! Luke! Ajlawju! słyszysz?!? AjLawju!!!! I znowu: rzyganie, brak snu, jedzenie jest be, no i oczywiście "L.S. + P.P." na każdej zeszytowej okładce.
Dzięki bogom Star Wars kontynuowali gdy już totalnie mi zbrzydły i się opatrzyły.
Potem długo myślałam, że już mi przeszło. Owszem, poznałam kilku fajnych bohaterów. Kilku z nich zrobiłam przytulne gniazdko w nieużywanych za często partiach mózgu, ale żadnemu nie pozwoliłam wejść do serca.
Wiedźmin wlazł tam sam.
Poznałam Geralta, tak jak dziewczyna poznaje ukochanego w cukierkowej komedii romantycznej. Kupowałam książkę na stoisku z "tanim czytadłem", sprzedawcą był pryszczaty jegomość niewiele starszy ode mnie. Zagadał na temat lektur i koniecznie chciał zamiast super romansidła, które trzymałam w ręku, wcisnąć mi coś co nazywało się niezachęcająco "Wiedźminem". Była to chuda broszurka, żadne z wydawnictw, które są teraz dostępne w księgarniach. Gdy nie chciałam kupić książki, młodzian dał mi ją za darmo. A ja ją przeczytałam... I to był mój najdłuższy romans :)
Siedem tomów- tyle liczy Saga o Wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego. Tyle tomów, by pokochać lub znienawidzić Geralta, lecz zostawić obojętnie się nie da... Przeżywałam każde słowo, każdą przygodę. Świat Elfów, Ludzi, Krasnoludów i Wiedźminów, stał się dla mnie barwniejszy i prawdziwszy niż mój własny świat. Gdy przeczytałam już ostatnie zdanie i zamknęłam ostatni tom, to poryczałam się z wściekłości. Po pierwsze dlatego, że przygoda się skończyła, po drugie- nie było happy endu. Choć byłam znów bliska pochorowania się z miłości to znalazłam remedium w postaci opowiadania "Coś się kończy, coś się zaczyna". Zadziałało ono trochę jak plaster, który zatamował potok uczuć.
Potem poznałam Małżona i żadem napisany bohater mu do pięt ni dorastał. Neo w Matrixie nie zrobił na mnie wrażenia. Ekipa ze Śródziemia także. Dość ciekawy był Dr House, ale gdzież mu tam do Małżona!
Na swoje nieszczęście to Małżon zapoznał mnie i Johna.
Niestety nie posiadam już zeszytów, by bazgrać jego imię po okładkach... John Shepard bohater serii trzech gier pod wspólnym tytułem Mass Effect. Właśnie niedawno zakończyliśmy grać w trzecią i póki co ostatnią część. Od dwóch tygodni nie gadamy o niczym innym. Ponieważ twórcy postanowili uczynić te gry cyklem zamkniętym, tak więc zakończenie trzeciej części miało być ostateczne. Małż grał, ja patrzyłam. Gdy skończył, odłożył pada do gry, spojrzał na mnie, a ja... rozpłakałam się z wściekłości!!!
Powiem tylko, że zakończenie było ZUE.
A ja mam 30 lat i znowu rzygam z miłości i wściekłości, że coś się skończyło nie po mojej myśli.
A mówią, że człowiek wyrasta.
Ponoć twórcy gry ugięli się pod groźbą linczu ze strony wściekłych graczy i zmienią zakończenie. Niestety dopiero w maju. A do tego czasu pozostają lalki.
No i dzisiejsza lalka nawet pasuje do tematu, bo robię się chora jak się nią bawię.
Morning Sun Princess Barbie z 2000 roku, bo o niej mowa, jest moją drugą lalką z serii Celestial Goddess. Pierwszą, dla przypomnienia była Evening Star.
Nabyłam ją okazyjnie. Podobała mi się, cena nie powalała, ot okazja. Gdy przyszła i wyskoczyła z pudełka, to oniemiałam- Sunny jest zwyczajnie zbyt piękna. Zwyczajnie, mam ochotą ją rozbierać, przebierać i stylizować, a Sunny jest lalką kolekcjonerską i nie wszystko na niej da się zdjąć i założyć na nowo :(
Zrobiłam lalce sesje na moim paskudnym i obskurnym strychu żeby pokazać jak bardzo jest promienna.
To co mnie najbardziej zaskoczyło i zachwyciło jednocześnie to te włosy!!!
Złote dodatki:
Złote butki, które od dawna zdobią inną lalkę, której twarzy chwilowo nie pokazuje:
No i gdzie ta wiosna?

To jest blog o lalkach.
O Barbie, które zna każdy i o takich, o których słyszało niewielu. O takich, co wyglądają zwyczajnie i takich, co zatykają dech w piersi. Jedne kosztowały pięć złotych, a inne małą fortunę, ale wszystkie są tak samo cenne i niezwykłe...
To też blog o leniwym Kocie, cudownym Dziecku, sprytnym Mężczyźnie i o Kobiecie, która jest Królikiem.
Ten blog to moje miejsce, moja Nora, do której Cię zapraszam.
Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy.
Charakterystyka Królika

- RudyKrólik
- Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
- Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!
czwartek, 29 marca 2012
czwartek, 8 marca 2012
Gdzieś w kosmosie
Celem wyjaśnienia informuję, że ratuję świat.
Przewidywany czas powrotu na Ziemię- dwa w porywach do trzech tygodni.
Mass Effect 3 właśnie miał swoją premierę.
Ci, którzy czytają mnie w miarę ze zrozumieniem, wiedzą jakim nałogowym graczem jestem i ile dla mnie znaczy ta gra, a zwłaszcza jej główny bohater ;)
Tak więc spodziewajcie się mnie jak już ocalę Ziemię, galaktykę i wszystko co żyje.
A na poważnie to czekam na nową lalkę zza Wielkiej Wody i mam już do niej życiową opowiastkę. Jak tylko zawita, to zaraz coś skrobnę.
A na pocieszenie jedyna sweet focia jeszcze nie obfotografowanego do końca nabytku:
A więc, do zobaczenia!!
Przewidywany czas powrotu na Ziemię- dwa w porywach do trzech tygodni.
Mass Effect 3 właśnie miał swoją premierę.
Ci, którzy czytają mnie w miarę ze zrozumieniem, wiedzą jakim nałogowym graczem jestem i ile dla mnie znaczy ta gra, a zwłaszcza jej główny bohater ;)
Tak więc spodziewajcie się mnie jak już ocalę Ziemię, galaktykę i wszystko co żyje.
A na poważnie to czekam na nową lalkę zza Wielkiej Wody i mam już do niej życiową opowiastkę. Jak tylko zawita, to zaraz coś skrobnę.
A na pocieszenie jedyna sweet focia jeszcze nie obfotografowanego do końca nabytku:
A więc, do zobaczenia!!
czwartek, 23 lutego 2012
Trup jaki jest każdy widzi.
I stało się! Pierwszy Taksówkarz Rzeczpospolitej, Mężczyzna o Zawsze Czystych Rączkach, Prawy Ryszard Lubicz z Klanu, nie żyje!
Obejrzałam wczoraj ten przełomowy odcinek i odetchnęłam z ulgą. Już wkrótce nikt nie będzie drwił z imienia mego Syna!
Gdy chodziłam z brzuszyskiem to nie raz musiałam wysłuchiwać opinii, iż imię Ryszard, choć ładne, w naszym kraju kojarzy się jedynie z bohaterem rzeczonego serialu. Koniec z okrzykami- "nie mów do niego Ryśku! Ryśku na taksówce w Klanie jeździ!"
Niestety (własciwie to "stety") wraz ze śmiercią Ryśku przestaję oglądać Klan. Wprawdzie odkąd się dowiedziałam, że twórcy zamierzają porwać się na tak radykalny krok, śledziłam perypetie bohaterów z zapartym tchem, ale z każdym kolejnym odcinkiem moja odporność na klanową głupotę i infantylizm zmalała. Pod koniec już tylko zaciskałam zęby i wybuchałam niekontrolowanym śmiechem i to w najpoważniejszych momentach. Bo jak nie śmiać się z "letko" nieświeżej już pary, która mówi do siebie "Feli" i "Moni" i to najczęściej pełnym oburzenia tonem: "Ależ, Feli, mówiłam ci, że na plebs mam uczulenie!", "Ależ, Moni, Królowo Moja ja cię będę na rękach nosił jak mnię tylko korzonki odpuszczą!"
Tutaj mały edit: moi rodzice to też para po 50tce, kochają się jak dwa gołąbki i w chwilach uniesień mówią do siebie różnymi myszkami, żabkami i robaczkami. Tatko, choć Bogdan, jest nazywany przez moją mamę nie inaczej jak... BOBO :) Nie krytykuję tu dojrzałego zauroczenia a jedynie BRAK NATURALNOŚĆI!...
Koniec małego editu...
Ja ogólnie mam niską odporność na głupotę w telewizji popołudniowej i absolutnie nie jestem w grupie docelowej odbiorców. Niestety mam dość dziwną cechę, która od lat, nieodmiennie wprawia Małżona w osłupienie, a mianowicie nałogowo oglądam rzeczy które mnie wkurzają i irytują. Nie przepuszczę żadnej okazji by obejrzeć "Moje Supersłodkie urodziny"- dla niewtajemniczonych, jest to program o rozpieszczonych do granic możliwości małolatach, którym rodzice wyprawiają imprezę urodzinową o budżecie większym niż budżet Polski. Obowiązkowe punkty imprezy to rzeczona małolata, której się nic nie podoba, impreza w modnym lokalu, gwiazda nie mniej sławna niż madonna i samochód w prezencie. I zawsze to niedowierzanie na twarzy dzieciaka gdy samochód jest biały, a miał być różowy!
Zwykle sapię i zgrzytam zębami z wściekłości gdy widzę tych gówniarzy, dla których jedynym problemem jest, że melanż się nie udał. Po programie zwykle wyobrażam sobie, że całe to towarzystwo wysyłam do Nowej Huty, gdzie lokalni mieszkańcy witają ich zgodnie ze Staropolską tradycją.
Lubię także "Ciąże z zaskoczenia". Ten program potwierdza tylko, to co kiedyś usłyszałam, że Amerykanie znają tylko trzy liczebniki- jeden, dwa i wiele!
..."Nie miałam okresu od pół roku, przytyłam 30 kilo i ciągle miałam gazy, ale przecież modliłam się przed każdym pójściem z mężem do łóżka i piłam wodę, a to przecież najlepsze sposoby antykoncepcji. Nawet przez myśla mi nie przeszło, że mogę być w ciąży" ...
Inna sprawa, że zaskoczone mamuśki lekarza widzą na oczy dopiero jak dzieciak im się między nogami majta, a wynik testu, najczęściej jednego (!) uważają za święty, nieomylny i niepodważalny.
O produkcjach w stylu "Trudne sprawy", "Dlaczego Ja?" to już ledwo jedynie wspomnę, bo nawet ja nie jestem w stanie przetrwać całego odcinka. Poziom żenady jest w nich tak wysoki, że w nim tonę. Np: Młoda żona ucieka od młodego męża, zupełnie bez słowa. Po długich i burzliwych perypetiach okazuje się, że jest ona w ciąży z 40letnim ojczymem męża, bo tylko on ją rozumiał. Ludzie nie mówią do siebie tylko krzyczą. Na koniec wszyscy są szczęśliwi- Żona u boku ojczyma męża, matka byłego męża, która realizuje się jako singielka, Mąż z żoną numer dwa wyglądającą jak żona numer jeden i brat byłego męża, który zdaje maturę i to jego jedyny epizod w serialu.
No, to jak już mówiłam- Nie ma Ryśku, nie ma telewizji. Skończyła się jakaś epoka i już nikogo nie obchodzi czy ma czyste rączki.
Co mają wspólnego moje dzisiejsze lalki z Ryśku? Ano są martwe...
Psze państwa, oto moje Ghoulie!
Zabawne w nich (a właściwie we mnie) jest to, że uważam Ghoulie za najbardziej niedopracowane i nijakie w całym Monster High. Niestety.
Weszłam w posiadanie pierwszej z pazerności, bo wtedy gdy ją kupowałam Ghoulia była najnowsza i najrzadsza z Monsterzyc i nic nie zapowiadało inwazji tych lalek na polski rynek.
Na początku chciałam pozbyć się potworka, ale jakoś nie mogłam się zebrać. Potem tak jakoś zakupiłam piżamkową, bo była z przeceny. Potem jakoś zjawiła się następna... Teraz mam jak widać pięć i czekam na następne. I nadal wolałabym np Frankie, albo Lagoonę. Skoro jednak mam Ghoulię to chcę je mieć wszystkie!
Jako pierwsza Ghoulia Yelps z serii Po prostu Monster High
Najbardziej podobają mi się we wszystkich Ghouliach ich włosy; ich kolor i to jakiej są wysokiej jakości. Każda z lalek ma także jakiś szczegół ubioru, maleńki lecz cieszący oko.
U tej lalki jest to pasek wyglądający jak klawisze od pianina:
;
I te butki, które są tak boskie, że aż żałuję, że nie pasują na klasyczną "Bachę":
Kolejną przybyłą do mnie była Ghoulia Yelps z serii Dead Tired zwana potocznie "piżamkową".
Plamki na jej piżamce to nie są jakieś tam, zwykłe ciapki! To są rozbryzgi KRWI!!! {muachachacha!}
I mordziaste ciapcie:
Następna w kolejce to Ghoulia Yelps z seri Classroom. Najbardziej badziewna pod względem dodatków i najdroższa- również według tego kryterium, a o dziwo, moja ulubiona ;)
Od biedy mogą się podobać kolczyki w kształcie mózgów:
Lub też butki sportowe na niebotycznym obcasie:
Powitajmy Ghoulie Yelps przybyłą do nas prosto z Skull Shores!!!
Ta już jest dużo bardziej "fikuśna" pod względem dodatków. Oto ociekające krwią buty:
Zwróćcie uwagę jak fajnie są przedzielone paluszki w tych buciorkach :)
Mięsne móżdżki na pareo:
Dwa różne kolczyki i spinka do włosów:
I na końcu listy moja najmłodsza Ghoulia Yelps z serii Dawn of the Dance, która przybyła do mnie wraz z płytą na której był jeden odcinek serialu. Dzięki temu dowiedziałam się jak nijaką i bez wyrazu postacią jest Ghoulia.
Ghoulia ma nieco zmodyfikowaną grzywkę, gdyż jej oryginalna koafiura nie mieściła się w ramach mojej akceptacji.
(To najmądrzejsze napisane przeze mnie zdanie- doceńcie to!)
Z tyłu lalka prezentuje się równie pokudłanie:
Dla tych butów sama mogłabym zostać zombie:
Oto reszta stroju: kiecka, dodatki i takie tam...
Ponieważ lalki noszą okulary, to jako podsumowanie zgromadzenia, daję wam zupełnie nagie fotki Ghouli:
No! A skoro już jestesmy przy trupach, to czy poznajecie tę Panią?
Podpowiedź macie tutaj ;)
Wiem, wiem... popisuję się!
Obejrzałam wczoraj ten przełomowy odcinek i odetchnęłam z ulgą. Już wkrótce nikt nie będzie drwił z imienia mego Syna!
Gdy chodziłam z brzuszyskiem to nie raz musiałam wysłuchiwać opinii, iż imię Ryszard, choć ładne, w naszym kraju kojarzy się jedynie z bohaterem rzeczonego serialu. Koniec z okrzykami- "nie mów do niego Ryśku! Ryśku na taksówce w Klanie jeździ!"
Niestety (własciwie to "stety") wraz ze śmiercią Ryśku przestaję oglądać Klan. Wprawdzie odkąd się dowiedziałam, że twórcy zamierzają porwać się na tak radykalny krok, śledziłam perypetie bohaterów z zapartym tchem, ale z każdym kolejnym odcinkiem moja odporność na klanową głupotę i infantylizm zmalała. Pod koniec już tylko zaciskałam zęby i wybuchałam niekontrolowanym śmiechem i to w najpoważniejszych momentach. Bo jak nie śmiać się z "letko" nieświeżej już pary, która mówi do siebie "Feli" i "Moni" i to najczęściej pełnym oburzenia tonem: "Ależ, Feli, mówiłam ci, że na plebs mam uczulenie!", "Ależ, Moni, Królowo Moja ja cię będę na rękach nosił jak mnię tylko korzonki odpuszczą!"
Tutaj mały edit: moi rodzice to też para po 50tce, kochają się jak dwa gołąbki i w chwilach uniesień mówią do siebie różnymi myszkami, żabkami i robaczkami. Tatko, choć Bogdan, jest nazywany przez moją mamę nie inaczej jak... BOBO :) Nie krytykuję tu dojrzałego zauroczenia a jedynie BRAK NATURALNOŚĆI!...
Koniec małego editu...
Ja ogólnie mam niską odporność na głupotę w telewizji popołudniowej i absolutnie nie jestem w grupie docelowej odbiorców. Niestety mam dość dziwną cechę, która od lat, nieodmiennie wprawia Małżona w osłupienie, a mianowicie nałogowo oglądam rzeczy które mnie wkurzają i irytują. Nie przepuszczę żadnej okazji by obejrzeć "Moje Supersłodkie urodziny"- dla niewtajemniczonych, jest to program o rozpieszczonych do granic możliwości małolatach, którym rodzice wyprawiają imprezę urodzinową o budżecie większym niż budżet Polski. Obowiązkowe punkty imprezy to rzeczona małolata, której się nic nie podoba, impreza w modnym lokalu, gwiazda nie mniej sławna niż madonna i samochód w prezencie. I zawsze to niedowierzanie na twarzy dzieciaka gdy samochód jest biały, a miał być różowy!
Zwykle sapię i zgrzytam zębami z wściekłości gdy widzę tych gówniarzy, dla których jedynym problemem jest, że melanż się nie udał. Po programie zwykle wyobrażam sobie, że całe to towarzystwo wysyłam do Nowej Huty, gdzie lokalni mieszkańcy witają ich zgodnie ze Staropolską tradycją.
Lubię także "Ciąże z zaskoczenia". Ten program potwierdza tylko, to co kiedyś usłyszałam, że Amerykanie znają tylko trzy liczebniki- jeden, dwa i wiele!
..."Nie miałam okresu od pół roku, przytyłam 30 kilo i ciągle miałam gazy, ale przecież modliłam się przed każdym pójściem z mężem do łóżka i piłam wodę, a to przecież najlepsze sposoby antykoncepcji. Nawet przez myśla mi nie przeszło, że mogę być w ciąży" ...
Inna sprawa, że zaskoczone mamuśki lekarza widzą na oczy dopiero jak dzieciak im się między nogami majta, a wynik testu, najczęściej jednego (!) uważają za święty, nieomylny i niepodważalny.
O produkcjach w stylu "Trudne sprawy", "Dlaczego Ja?" to już ledwo jedynie wspomnę, bo nawet ja nie jestem w stanie przetrwać całego odcinka. Poziom żenady jest w nich tak wysoki, że w nim tonę. Np: Młoda żona ucieka od młodego męża, zupełnie bez słowa. Po długich i burzliwych perypetiach okazuje się, że jest ona w ciąży z 40letnim ojczymem męża, bo tylko on ją rozumiał. Ludzie nie mówią do siebie tylko krzyczą. Na koniec wszyscy są szczęśliwi- Żona u boku ojczyma męża, matka byłego męża, która realizuje się jako singielka, Mąż z żoną numer dwa wyglądającą jak żona numer jeden i brat byłego męża, który zdaje maturę i to jego jedyny epizod w serialu.
No, to jak już mówiłam- Nie ma Ryśku, nie ma telewizji. Skończyła się jakaś epoka i już nikogo nie obchodzi czy ma czyste rączki.
Co mają wspólnego moje dzisiejsze lalki z Ryśku? Ano są martwe...
Psze państwa, oto moje Ghoulie!
Zabawne w nich (a właściwie we mnie) jest to, że uważam Ghoulie za najbardziej niedopracowane i nijakie w całym Monster High. Niestety.
Weszłam w posiadanie pierwszej z pazerności, bo wtedy gdy ją kupowałam Ghoulia była najnowsza i najrzadsza z Monsterzyc i nic nie zapowiadało inwazji tych lalek na polski rynek.
Na początku chciałam pozbyć się potworka, ale jakoś nie mogłam się zebrać. Potem tak jakoś zakupiłam piżamkową, bo była z przeceny. Potem jakoś zjawiła się następna... Teraz mam jak widać pięć i czekam na następne. I nadal wolałabym np Frankie, albo Lagoonę. Skoro jednak mam Ghoulię to chcę je mieć wszystkie!
Jako pierwsza Ghoulia Yelps z serii Po prostu Monster High
Najbardziej podobają mi się we wszystkich Ghouliach ich włosy; ich kolor i to jakiej są wysokiej jakości. Każda z lalek ma także jakiś szczegół ubioru, maleńki lecz cieszący oko.
U tej lalki jest to pasek wyglądający jak klawisze od pianina:
;
I te butki, które są tak boskie, że aż żałuję, że nie pasują na klasyczną "Bachę":
Kolejną przybyłą do mnie była Ghoulia Yelps z serii Dead Tired zwana potocznie "piżamkową".
Plamki na jej piżamce to nie są jakieś tam, zwykłe ciapki! To są rozbryzgi KRWI!!! {muachachacha!}
I mordziaste ciapcie:
Następna w kolejce to Ghoulia Yelps z seri Classroom. Najbardziej badziewna pod względem dodatków i najdroższa- również według tego kryterium, a o dziwo, moja ulubiona ;)
Od biedy mogą się podobać kolczyki w kształcie mózgów:
Lub też butki sportowe na niebotycznym obcasie:
Powitajmy Ghoulie Yelps przybyłą do nas prosto z Skull Shores!!!
Ta już jest dużo bardziej "fikuśna" pod względem dodatków. Oto ociekające krwią buty:
Zwróćcie uwagę jak fajnie są przedzielone paluszki w tych buciorkach :)
Mięsne móżdżki na pareo:
Dwa różne kolczyki i spinka do włosów:
I na końcu listy moja najmłodsza Ghoulia Yelps z serii Dawn of the Dance, która przybyła do mnie wraz z płytą na której był jeden odcinek serialu. Dzięki temu dowiedziałam się jak nijaką i bez wyrazu postacią jest Ghoulia.
Ghoulia ma nieco zmodyfikowaną grzywkę, gdyż jej oryginalna koafiura nie mieściła się w ramach mojej akceptacji.
(To najmądrzejsze napisane przeze mnie zdanie- doceńcie to!)
Z tyłu lalka prezentuje się równie pokudłanie:
Dla tych butów sama mogłabym zostać zombie:
Oto reszta stroju: kiecka, dodatki i takie tam...
Ponieważ lalki noszą okulary, to jako podsumowanie zgromadzenia, daję wam zupełnie nagie fotki Ghouli:
No! A skoro już jestesmy przy trupach, to czy poznajecie tę Panią?
Podpowiedź macie tutaj ;)
Wiem, wiem... popisuję się!
Etykiety:
Ghoulia Yelps,
mattel,
monster high,
ooak,
osobiste
Subskrybuj:
Posty (Atom)