Charakterystyka Królika

Moje zdjęcie
Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!

wtorek, 27 lipca 2010

Goście, goście...

Dziś bez lalek, ale za to z dużą ilością jadu i wściekłości :)

Mówiłam Wam już jak bardzo nie cierpię gości? Niby rodzina, niby gość w dom bóg w dom, niby wesoło, ale nazwijcie mnie ostatnim burakiem, ale goście WON z mojego królestwa! Ale zanim na moją biedną głowę posypią się gromy wyjaśniam: gość to ktoś, kto się wprasza za pięć siódma, kogo trzeba zabawiać i z kim kompletnie nie mam o czym rozmawiać- niekoniecznie wszystko na raz i niekoniecznie w tej kolejności.

Przykład pierwszy: kilka lat temu przygarnęłam mojego kumpla. Chłopina jechał z Olsztyna do rodziców na Wszystkich Świętych, a że nieszczęśliwym splotem okoliczności zerwał z ukochaną zaledwie dzień wcześniej i w związku z tą tragedią "troszeczkę" się pocieszył napojem chmielowym. Ponieważ do świeżości było mu daleko uprosił mnie bym go przechowała przez pół dnia, coby mamy oddechem od progu nie zabił. Kumpla znam nie od wczoraj. Chłop jak dąb, byle co go nie ruszy, skoro tak źle jest, to trzeba się nim zaopiekować. Zgodziłam się na jego przyjazd... do dziś wspominam... żałuję i wypominam. Pojawił się na progu mojego domu, nawet nie wczorajszy a może "zeszłotygodniowy", brudny, śmierdzący i nieszczęśliwy i z wielkim plecakiem. Zastanawiałam się po co mu ten garb skoro w Elblągu miał być raptem trzy dni, ale nie pytałam, bo i po co. Kolejny błąd, jak się zaraz okazało, bo w plecaku oprócz gaci na zmianę i fajek, kumpel miał zaplecze monopolowe, na wypadek powrotu depresji. I teraz się zaczęło: trzy dni (!) siedział zwinięty na kanapie, gdzie na przemian chlał i płakał. Robił jedynie przerwę na fajkę (poszedł precz na balkon!) i UWAGA!!! sprzątanie. Serio- przez trzy dni miałam w domu pociągającą nosem sprzątaczkę. Nie mogłam nawet herbaty normalnie wypić, bo odstawiony na stół kubek w magiczny sposób pojawiał się od razu w suszarce w akompaniamencie chlipania, bądź też z oparach "Szato De Jabcok". Najgorsze było to, że za każdym razem gdy delikatnie napominałam żeby jednak wyniósł się do rodziców to mówił, że nie ma kluczy a ich nie ma w domu. Dorosły facet, kurna! Potem się dowiedziałam, że rodziców faktycznie nie było, wyjechali na tydzień o czym on doskonale wiedział, tylko zapomniał mi powiedzieć.

Przykład drugi: ze względów finansowych nie mogliśmy zrobić z Małżonem hucznego weseliska, zdecydowaliśmy się na kameralne przyjęcie w gronie rodziny. Mimo to nasi przyjaciele w zawrotnej ilości postanowili pojawić się w kościele na uroczystości. Niektórzy jechali aż z Gliwic. Nie powiem zrobiło mi się miło. Pojawił się problem noclegowy, ale ponieważ dzień przed ślubem ja spałam u swojej mamy a Małżon u swojej, a po ślubie szliśmy do hotelu, więc nasze gniazdko stało puste przez dwie noce. Dość szybko zainstalowaliśmy tak kolegę z koleżanką, poinstruowaliśmy jak się obsługuje zmywarkę, piecyk gazowy i kota i wyfrunęliśmy. Zapomniałam dodać, że ślub był w styczniu, minus piętnaście stopni na dworze, a dom ogrzewany piecykiem gazowym, który trzeba było włączyć manualnie... gdzieś to umknęło naszym gołąbkom, chociaż wyraźnie ich o tym poinformowaliśmy, ba! nawet instrukcję zostawiliśmy... Dwie noce gapili się na kaloryfery zastanawiając się czemu nie grzeją. Było im zimno- logiczne. Grzali się pod jednym kocykiem- nie dziwię się. Koleżanka pali- wiem nie od dziś. Ale po jaką cholerę pootwierali okna?!? Znajomi zmyli się szybko drugiego dnia rano pozostawiając popielniczkę pełną petów, głodnego kota i wyziębione mieszkanie. Gdy wróciliśmy temperatura nie przekraczała 10 stopni. Tydzień dogrzewaliśmy mieszkanie, tak żeby można było w nim siedzieć bez dwóch swetrów.

Ostatni przykład to można powiedzieć "świeżynka": do Małżona zwrócił się kuzyn z zapytaniem czy nie udzielilibyśmy schronienia jego rodzinie na czas przerwy między urlopem a urlopem. W skrócie, kuzyn z Warszawy, turnus w Krynicy Morskiej się kończy w piątek, a w niedzielę zaczyna się turnus gdzieś w Borach Tucholskich. Zgodziliśmy się, bo to przecież rodzina. Zaczęło się oczekiwanie. Zaczął się upał i Rysiek zaczął rosnąć w zastraszającym tempie. Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok. Na tydzień przed przyjazdem gości, mimochodem okazało się, że przyjeżdżają z dziećmi- DZIEWCZYNKAMI w wieku 3,5 i 5,5 roku!!! Jedna z nich jest uczulona na wszystko, a zwłaszcza koty: - "naprawdę nie możecie ich gdzieś oddać, to tylko dwa dni?" -czy naprawdę nie możecie poszukać innego lokum?, kurz i inne rzeczy o których nie wiem, ale dla wszystkiego musiałam usunąć poduszki z pierza. Druga ma za to łagodną formę ADHD, która w języku rodziców wymawia się jako: "to takie żywe dziecko". No i to są DZIEWCZYNKII!!! jak wytłumaczyć, że te Barbie to nie zabawki? Nijak! Przytachałam ze strychu walizę i delikatnie, okaz po okazie pochowałam moje lalki. Zajęło mi to pół dnia. Drugie pół usuwałam kurz, roztocza i pierze. Wieczorem spuchły mi nogi tak, że ledwo się kulałam, a potem przybyli goście. Przez chwilę chciałam wyskoczyć przez okno, po tym jak na 44 metrach kwadratowych nagle znalazło się dziewięcioro ludzi (Małżon i ja, goście plus córki, rodzice kuzyna i Mama Małżona)- "my tylko na chwilkę kochana, mieszkanie obejrzeć". Zaciskałam zęby i jak mantrę powtarzałam: "jesteś w ciąży, nie denerwuj się!". Potem tylko o północy trzeba było wywieźć starszą małą do ciotki, bo od kotów zaczerwieniły się jej oczy i można było iść spać. To był piątek, a sobota okazała się być najgorętszym dniem lata w Elblągu. Nie wiem jak przeżyłam ten dzień, nie pamiętam. W niedzielę rano goście pojechali, a ja przespałam 12 godzin bez przebudzenia.
Mogłam odetchnąć. Wyjęłam lalki, poukładałam na półeczce- kolejne pół dnia i postanowiłam, że żadnych gości dopóki Rysiek nie podrośnie.

Myślicie, że to koniec? Chciałabym... Wczoraj Małżon poinformował mnie, że goście wracają i chcą przenocować jedną noc żeby uniknąć korków. I on się zgodził!! Bo przecież już nie jest tak gorąco...

...idę po walizkę!

No dobra, żeby nie było, że lalek nie ma :) Tak wyglądają nowe mieszkanki Króliczej Nory, jeszcze przed SPA, ale na to poczekają aż tornado przejdzie.

5 komentarzy:

  1. Nowe mieszkanki piękne. Gratuluję.
    A goście... no cóż. Są tacy, których zawsze z uśmiechem witam i cieszę się z ich wizyty. A są i tacy, których traktuję jak zło konieczne i z zaciśniętymi zębami czekam, aż zamknę za nimi drzwi. Szczególnie lubię tych, którzy zaglądają mi w kąty, otwierają szafki, biorą bez pytania moje rzeczy i macają mi lalki.
    Moja rada: wywiesić na drzwiach kartkę "nie ma nas w domu", wyłączyć telefon i rozkoszować się błogą ciszą i spokojem. Ewentualnie, jak małżonek gości sobie sprosi, wziąć walizkę, wyjechać na kilka dni do mamy czy psiapsiółki - jak sobie gości zaprosił, to niech ich obsługuje. Efekt gwarantowany :)
    Ściskam mocno Ciebie i Ryśka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Laleczki są piękne , ale ostatnio na allegro jakoś mało ciekawych okazów , niestety w lumpach też nic ciekawego :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Fakt, na All ostatnio straszna posucha... Ale za to Jarmark Dominikański w Gdańsku się zaczyna :))

    OdpowiedzUsuń
  4. Z gośćmi zawsze tak jest... też za nimi nie przepadam, tylko ja mam się gdzie ukryć :D
    co do lalek - też je często chowam, a to, żeby nie narażać dzieci na zbędne pokusy i w efekcie siniaki lub żeby wiekowe wujostwo zawału nie dostało... ;)

    PS. nadal jestem za tym, żebyś napisała książkę ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. ale ladne laleczki nabyłaś!!!
    szczególnie ta z niebieskimi kulkami w uszach mi się podoba i w bladoróżowej kiecuszce...
    p.s. ja tez nie lubie jak mnie jakieś bachorki odwiedzają:))))
    lilavati112

    OdpowiedzUsuń