Charakterystyka Królika

Moje zdjęcie
Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!

piątek, 30 lipca 2010

Skrzydła

Zanim dokonałam "comming out" jako nieuleczalnie chora zbieraczka lalek, imałam się różnych kolekcji. Zużyte karty telefoniczne, jednogroszówki, czy plakaty z Jeanem Claude Van Damme'm- to wszystko miało swoje miejsce w mojej polowce pokoju, który dzieliłam z bratem. Kiedy już wyrosłam z tych "popierdółek" przeżyłam kilkuletnią, graniczącą z obsesją, fascynację skrzydlatymi stworzeniami- wróżkami (nie mylić z elfami), takimi stworzonkami, które po angielsku nazywają się Faeries* lub Pixies- wiecie- duszki :)

* ten sposób pisania bardziej mi się podoba niż klasyczne "fairy", poza tym jest w tej formie stosowane w rytuałach Vicca i innych religiach pogańskich.

Tak czy inaczej podczas tej mojej obsesji zgromadziłam pokaźną kolekcję, co było dość trudne ze względu na trudności ze zdobyciem okazów. Te ogólnie dostępne były albo brzydkie jak noc, albo ich skrzydła były wykonane z "pończochy", czyli kolorowego nylonu naciągniętego na metalowy stelaż. Czasy, o których mówię były na długo przed odkryciem PayPal'a i eBaya, a na All panowała wielka posucha. Pamiętam, że internet był wielką pociechą, a zwłaszcza galerie na stronach takich artystek jak: Nene Thomas i Amy Brown. Oczywiście w miarę skromnych możliwości drukowałam Ich prace i wieszałam na ścianach. Kiedy wyprowadziłam się z domu, na nowym mieszkaniu szybko porozstawiałam moje ukochane figurki i cieszyłam się tą odrobiną magii, którą udało mi się przyozdobić szare mieszkanie w bloku z wielkiej płyty... Na ich nieszczęście w domu tym zamieszkała tez inna, niezwykle magiczna istota- Kluska, moja łaciata kotka, która absolutnie nie trawiła żadnej konkurencji i w ciągu tygodnia rozprawiła się z kolekcją. Na zasadzie: tą "skitram (właściciele kotów wiedzą co to znaczy), tamtą zjem, a tą zwyczajnie potłukę", pozbawiła mnie większości okazów, na moje szczęście tych najmniej cennych. Potem moja pasja zaczęła przygasać, ponieważ znajomi wiedząc o niej, przynosili mi na każdą uroczystość jakąś figurkę i większość z nich bardziej przypominała trolle jak wróżki, a ja przez to zaczynałam czuć przesyt. Całkowite załamanie nastąpiło gdy na mojej dzielnicy otworzył się supermarket typu "u Chińczyka, szystko za pińć zlotych", w którym stał olbrzymiasty regał wróżek, z których każda była tak piękna, że mogła być ozdobą kolekcji. Nie zrozumcie mnie źle: w owym czasie miałam ze 30 figurek, z których byłam dumna, a tutaj na półce pręży się z 50 takich, których nie mam i są one w śmiesznej cenie!- po prostu zbieractwo w jednej chwili straciło dla mnie sens. Wróżki zniknęły z półek, a ja oddałam się lalkowej pasji i póki co spełniam się w niej całkowicie.

Nie przestałam uwielbiać wróżek. Nadal mam kilka tych najbardziej ukochanych. Dwie darzę szczególnym sentymentem:



Sama figurka ma może z 10 centymetrów wysokości i jest wykonana z materiału przypominającego kamień. Dostałam ją pd mojej przyjaciółki z dzieciństwa, z którą pokłóciłam się przed laty przez jakieś dziewczyńskie nieporozumienie i drogi nasze się rozeszły. Nie widziałyśmy się 13 lat, przez przypadek odnowiłyśmy kontakt i wtedy kazało się, że nadal mamy o czym rozmawiać i wtedy też dostałam od niej tą panienkę. Niestety Kasia wędruje teraz gdzieś po świecie i nie mam z nią kontaktu- tak się umówiłyśmy, ale ta mała figurka ciągle mi przypomina, że w życiu zawsze można zacząć od nowa.

Drugą figurkę dostałam od Małżona w czasach, gdy tylko marzyłam o tym, że on owym Małżonem zostanie. W zasadzie z tą wróżką nie wiąże się żadna romantyczno-sentymentalna opowieść, ot po prostu straszliwie mi się ona podoba :)



ta akurat jest dość duża (około 20 centymetrów), ma boskie skrzydła i jakoś wygląda tak prawdziwie. Plus za to, że koty próbowały ją zamordować już kilkakrotnie i póki co wygrywa wróżka.

Oczywiście w kolekcji nie zabrakło także barbiowych skrzydlatych. Niestety nie są to te wymarzone jak np.:

-The Enchantress™ fron the Fairytopia Barbie- z 2005 roku


- Barbie Titania ze Snu Nocy letniej- z 2004 roku


- Fairy of the Forest Barbie- z 1999 roku


- Legends of Ireland Faerie Queen Barbie - z 2004 roku


Niestety moje latające panny są trochę bardziej "przyziemnie" :), a są to:

Barbie Lumina, którą nabyłam bo szalenie podobają mi się jej kolory i pyszczek.



Skrzydła ma moim zdaniem chybione, ale do zdjęcia je założyła :)


Strój jest "wmoldowany" w korpus lalki.


Pyszczek wróżki przypomina egzotyczne zwierzątko, a jej skóra pięknie opalizuje.



Kiedy lalka pojawiła się w mojej kolekcji najbardziej zdziwiło mnie to, ze jest znacznie mniejsza niż standardowa Barbie.

Kolejnym "motylkiem" jest Fairytopia Barbie w kolorze zmrożonego trupa :)



Lalka ma na stopach rozczulające mnie papućki :)



Bardo ją cenię ze względu na moją miłość do rzeczy w różnych odcieniach jednego koloru. No i nie co dzień Mattel wypuszcza lalkę całą na niebiesko.



Zupełnie niedawno dołączyła do mojej kolekcji śliczna, fiołkowa No Name Barbie. Co prawda nie mam 100% pewności, że ta pani też jest wróżką, ale póki co świetnie pasuje do reszty skrzydlaków:



Jej włosy mogą wyglądać na nieco zmechacone, ale jest to jedynie wina tych brokatowych nitek- zapewniam was, że są jedwabiste i mięciutkie.




I na koniec mała przestroga: na All można kupić skrzydła do robienia lalek OOAK, wyglądające mniej więcej tak:


Sprzedawca pisze w aukcji, że "są wykonane ze specjalnego, błyszczącego tworzywa". Owo "tworzywo" to zwykła tekturka powleczona laminatem :(. Skrzydła są kiepskie, a na lalce wyglądają dobrze tylko z daleka.



Jeżeli marzy wam się OOAK Barbie w roli wróżki, to lepiej zrobić skrzydła samemu lub na eBayu za nieduże pieniądze, można zakupić prawdziwe dzieła sztuki.

wtorek, 27 lipca 2010

Goście, goście...

Dziś bez lalek, ale za to z dużą ilością jadu i wściekłości :)

Mówiłam Wam już jak bardzo nie cierpię gości? Niby rodzina, niby gość w dom bóg w dom, niby wesoło, ale nazwijcie mnie ostatnim burakiem, ale goście WON z mojego królestwa! Ale zanim na moją biedną głowę posypią się gromy wyjaśniam: gość to ktoś, kto się wprasza za pięć siódma, kogo trzeba zabawiać i z kim kompletnie nie mam o czym rozmawiać- niekoniecznie wszystko na raz i niekoniecznie w tej kolejności.

Przykład pierwszy: kilka lat temu przygarnęłam mojego kumpla. Chłopina jechał z Olsztyna do rodziców na Wszystkich Świętych, a że nieszczęśliwym splotem okoliczności zerwał z ukochaną zaledwie dzień wcześniej i w związku z tą tragedią "troszeczkę" się pocieszył napojem chmielowym. Ponieważ do świeżości było mu daleko uprosił mnie bym go przechowała przez pół dnia, coby mamy oddechem od progu nie zabił. Kumpla znam nie od wczoraj. Chłop jak dąb, byle co go nie ruszy, skoro tak źle jest, to trzeba się nim zaopiekować. Zgodziłam się na jego przyjazd... do dziś wspominam... żałuję i wypominam. Pojawił się na progu mojego domu, nawet nie wczorajszy a może "zeszłotygodniowy", brudny, śmierdzący i nieszczęśliwy i z wielkim plecakiem. Zastanawiałam się po co mu ten garb skoro w Elblągu miał być raptem trzy dni, ale nie pytałam, bo i po co. Kolejny błąd, jak się zaraz okazało, bo w plecaku oprócz gaci na zmianę i fajek, kumpel miał zaplecze monopolowe, na wypadek powrotu depresji. I teraz się zaczęło: trzy dni (!) siedział zwinięty na kanapie, gdzie na przemian chlał i płakał. Robił jedynie przerwę na fajkę (poszedł precz na balkon!) i UWAGA!!! sprzątanie. Serio- przez trzy dni miałam w domu pociągającą nosem sprzątaczkę. Nie mogłam nawet herbaty normalnie wypić, bo odstawiony na stół kubek w magiczny sposób pojawiał się od razu w suszarce w akompaniamencie chlipania, bądź też z oparach "Szato De Jabcok". Najgorsze było to, że za każdym razem gdy delikatnie napominałam żeby jednak wyniósł się do rodziców to mówił, że nie ma kluczy a ich nie ma w domu. Dorosły facet, kurna! Potem się dowiedziałam, że rodziców faktycznie nie było, wyjechali na tydzień o czym on doskonale wiedział, tylko zapomniał mi powiedzieć.

Przykład drugi: ze względów finansowych nie mogliśmy zrobić z Małżonem hucznego weseliska, zdecydowaliśmy się na kameralne przyjęcie w gronie rodziny. Mimo to nasi przyjaciele w zawrotnej ilości postanowili pojawić się w kościele na uroczystości. Niektórzy jechali aż z Gliwic. Nie powiem zrobiło mi się miło. Pojawił się problem noclegowy, ale ponieważ dzień przed ślubem ja spałam u swojej mamy a Małżon u swojej, a po ślubie szliśmy do hotelu, więc nasze gniazdko stało puste przez dwie noce. Dość szybko zainstalowaliśmy tak kolegę z koleżanką, poinstruowaliśmy jak się obsługuje zmywarkę, piecyk gazowy i kota i wyfrunęliśmy. Zapomniałam dodać, że ślub był w styczniu, minus piętnaście stopni na dworze, a dom ogrzewany piecykiem gazowym, który trzeba było włączyć manualnie... gdzieś to umknęło naszym gołąbkom, chociaż wyraźnie ich o tym poinformowaliśmy, ba! nawet instrukcję zostawiliśmy... Dwie noce gapili się na kaloryfery zastanawiając się czemu nie grzeją. Było im zimno- logiczne. Grzali się pod jednym kocykiem- nie dziwię się. Koleżanka pali- wiem nie od dziś. Ale po jaką cholerę pootwierali okna?!? Znajomi zmyli się szybko drugiego dnia rano pozostawiając popielniczkę pełną petów, głodnego kota i wyziębione mieszkanie. Gdy wróciliśmy temperatura nie przekraczała 10 stopni. Tydzień dogrzewaliśmy mieszkanie, tak żeby można było w nim siedzieć bez dwóch swetrów.

Ostatni przykład to można powiedzieć "świeżynka": do Małżona zwrócił się kuzyn z zapytaniem czy nie udzielilibyśmy schronienia jego rodzinie na czas przerwy między urlopem a urlopem. W skrócie, kuzyn z Warszawy, turnus w Krynicy Morskiej się kończy w piątek, a w niedzielę zaczyna się turnus gdzieś w Borach Tucholskich. Zgodziliśmy się, bo to przecież rodzina. Zaczęło się oczekiwanie. Zaczął się upał i Rysiek zaczął rosnąć w zastraszającym tempie. Myślałam, że wyjdę z siebie i stanę obok. Na tydzień przed przyjazdem gości, mimochodem okazało się, że przyjeżdżają z dziećmi- DZIEWCZYNKAMI w wieku 3,5 i 5,5 roku!!! Jedna z nich jest uczulona na wszystko, a zwłaszcza koty: - "naprawdę nie możecie ich gdzieś oddać, to tylko dwa dni?" -czy naprawdę nie możecie poszukać innego lokum?, kurz i inne rzeczy o których nie wiem, ale dla wszystkiego musiałam usunąć poduszki z pierza. Druga ma za to łagodną formę ADHD, która w języku rodziców wymawia się jako: "to takie żywe dziecko". No i to są DZIEWCZYNKII!!! jak wytłumaczyć, że te Barbie to nie zabawki? Nijak! Przytachałam ze strychu walizę i delikatnie, okaz po okazie pochowałam moje lalki. Zajęło mi to pół dnia. Drugie pół usuwałam kurz, roztocza i pierze. Wieczorem spuchły mi nogi tak, że ledwo się kulałam, a potem przybyli goście. Przez chwilę chciałam wyskoczyć przez okno, po tym jak na 44 metrach kwadratowych nagle znalazło się dziewięcioro ludzi (Małżon i ja, goście plus córki, rodzice kuzyna i Mama Małżona)- "my tylko na chwilkę kochana, mieszkanie obejrzeć". Zaciskałam zęby i jak mantrę powtarzałam: "jesteś w ciąży, nie denerwuj się!". Potem tylko o północy trzeba było wywieźć starszą małą do ciotki, bo od kotów zaczerwieniły się jej oczy i można było iść spać. To był piątek, a sobota okazała się być najgorętszym dniem lata w Elblągu. Nie wiem jak przeżyłam ten dzień, nie pamiętam. W niedzielę rano goście pojechali, a ja przespałam 12 godzin bez przebudzenia.
Mogłam odetchnąć. Wyjęłam lalki, poukładałam na półeczce- kolejne pół dnia i postanowiłam, że żadnych gości dopóki Rysiek nie podrośnie.

Myślicie, że to koniec? Chciałabym... Wczoraj Małżon poinformował mnie, że goście wracają i chcą przenocować jedną noc żeby uniknąć korków. I on się zgodził!! Bo przecież już nie jest tak gorąco...

...idę po walizkę!

No dobra, żeby nie było, że lalek nie ma :) Tak wyglądają nowe mieszkanki Króliczej Nory, jeszcze przed SPA, ale na to poczekają aż tornado przejdzie.

poniedziałek, 19 lipca 2010

Ciekawostki z króliczej nory

Od razu mówię: nadal czytam, więc nie aktualizuję! Jednakże jest już światełko w tunelu dla nieprzebranych rzeszy wielbicieli mojego bloga- poczyniłam zakupy. Zarówno na ebayu, jak i na All, więc jeśli poczta nie zgubi to będzie o czym pisać.

Dzisiaj chciałbym pokazać Wam ciekawe zestawienie kilku zdjęć, które pokażą jak ewoluowała moja kolekcja. Natchnęła mnie pewna fotka, którą wygrzebałam na dysku Małżona:



Tak wyglądała moja "kolekcja" pierwszego dnia po przeprowadzce i wypakowaniu lalek. I pomyśleć, że już wtedy myślałam, że ich jest dużo...


Tak wyglądała kolekcja, gdy zaczynałam pisać tego bloga:


Wtedy uważałam, że jest ich bardzo dużo...

A tak wyglądała, gdy ostatnio próbowałam je policzyć:



A teraz druga półeczka:




A obecnie jest jeszcze trzecia półeczka, szafeczka i szufladka XD

...i ciągle mi mało!

piątek, 9 lipca 2010

Żyję, ale poza siecią...

Słonko, ptaków śpiew, motylki, lody.... lato, lato!!!!!

Komary, duchota, upały i pot!- oto moja aktualna definicja lata. Żebyśmy się zrozumieli, ja kocham ciepłe miesiące, ale aktualnie nienarodzony jeszcze Pan Ryszard dość mocno daje mi się we znaki. W sumie małemu się nie dziwię, że mnie kopie. W końcu jest Mundial i chociaż ja baaaardzo jestem niesportowa,to co ma innego dzieciak zrobić, jeśli od rana do nocy jestem bombardowana informacjami o tym, że ośmiornica przepowiedziała trafnie wynik meczu. Swoją drogą ciekawe czy ta sama ośmiornica już przepowiedziała czy zjedzą ją z masłem czy z czosnkiem, bo jak mniemam taki los ją czeka, bo na nową Pytię to jej raczej nie wezmą...

Na jakiś czas postanawiam zrobić wolne od lalek i przejść na chwile w tryb offline. Mam nowe okazy do opisania, ale jest sezon urlopowy i tak naprawdę nie ma kto tego czytać (poza oczywiście moimi stałymi gośćmi- za co bardzo dziękuję:))
Mam inne zajęcie, na jakieś dwa tygodnie- KSIĄŻKI!!!! Jak kiedyś wspominałam jestem uzależniona od czytania. Mam przy tym dość specyficzny gust, a mianowicie uwielbiam psychopatycznych morderców i horrory (o duchach, a nie tak modne ostatnio pseudo-straszydła o bladych ludziach z anemią). W mojej bibliotece wyczytałam już wszystko co się dało. Z empiku naniosłam tonę literatury, ale empik jet drogi i tak wychodzi, że dwie książki to nierzadko jedna lalka, więc też nie jest to idealne rozwiązanie, a "mola" karmić trzeba.
Cud się zdarzył! W lokalnej prasie znalazłam ogłoszenie pewnej Pani, która wyzbywała się książek ze względu na przeprowadzkę. Coś zagrało w mojej głowie, zadzwoniłam do niej, umówiłam się na wizytę i znalazłam się w raju. Okazało się, że babeczka wyprzedaje książki które jej zostały po siostrze- antykwariuszce i że wszystkie bez wyjątku stanowią "mój" typ czytadeł. Do domu wróciłam jak wielbłąd, z turystycznym plecakiem i torbą podróżną makulatury- za psi pieniądz, za to wszystko zapłaciłam mniej niż np.: Silkstone Debut. Będę szczęśliwa przez jakiś czas :)) Pewnie do końca urlopów nie starczy, bo czytam dwie dziennie...
Więc pomimo, iż aktualnie jestem w pracy, od biurkiem potajemnie trzymam jakies straszydło i poczytuję sobie.

Na koniec mały demotywator lalkowy:



Zamieszczam nie po to, żeby się przyznać, że jestem fanką demotów, tylko po o żeby Wam pokazać jak bardzo jestem spaczona: gdy go zobaczyłam po raz pierwszy, nie zastanawiałam się ani trochę nad podpisem (swoją drogą kiepskim i oczywistym), tylko model i rok wypuszczenia lalek :)

poniedziałek, 5 lipca 2010

Klejnoty z pudełka

Dzisiaj będzie aż o trzech lalkach. Wszystkie są piękne i kolorowe i zasadniczo żadna z nich nie ma swojej barwnej historii w tle. Ot każda trafiła do mnie przypadkiem i każda błyszczy blaskiem jakiegoś kamienia szlachetnego.

Na początek Sapphire Sophisticate Barbie z 1997 roku. Została ona wyprodukowana dla sieci Toys'R Us jako edycja specjalna.

Sapphire Sophisticate- w języku Mattel znaczy "szafirowe wyrafinowanie", a ja powiedziałabym, że "wieloniebieski przesyt", bo sami przyznacie, że tego "szafiru" w lalce ciut za dużo:



Serio, ale nie wiem czy nawet w latach osiemdziesiątych, kiedy wszystkiego było za dużo, ubranie tak wystawnej kiecki nie było by odebrane jako coś "bue".

Tak wygląda lala w pudle:


Pudełko nie wyróżnia się niczym szczególnym: holograficzne tło i nic więcej.
Jako dodatki do lalki dołączona była szczotka i niebieskie szpilki.

Ta sama lalka była sprzedawana także w wersji AA:


Strój lalki składa się z żakietu i bardzo obfitej spódnicy z halką. Zestaw jest wykonany z dwóch, różnych materiałów, błyszczących i sztywnych.

Dodatkową ozdobę stanowią trzy guziczki, srebrne z błękitnym oczkiem.

Na biżuterię składają się kryształowe kolczyki i sznur granatowych pereł.


Do kompletu jest jeszcze pierścionek, który do niczego nie pasuje :)


Włosy lalki są w kolorze nijakiego brązu, spięte w misterny kok.


Same włosy też nieco rozczarowują: są suche i takie jakieś "sianowate". Nie chcę ich za bardzo czesać żeby nie zniszczyć ich bardziej, a nie mam wystarczających umiejętności fryzjerskich żeby samej coś zaimprowizować.


Teraz przechodzimy do następnego klejnocika:


Emerald Elegance Barbie z 1994 roku, czyli na bardziej zrozumiało: Szmaragdowa Elegancja.

Dokładnie ta sama lalka została już opisana na blogu Mieszka. Więc nie będę jej dodatkowo opisywać, jedynie wrzucę kilka zdjęć.


Najfajniejsze w lalce są jej rude włosy.


Biżuteria, podobnie jak u Sapphire, składa się z kryształów, ale tutaj kolczyki i naszyjnik pasują do siebie.

Suknia jest ozdobiona materiałowym kwiatem.
Taki sam kwiat był w oryginale we włosach lalki, niestety moja nie posiada tej ozdoby.


Niestety włosy u tej lalki są tego samego gatunku, co u poprzedniczki, co sprawia, że wyglądają po prostu źle.

Poprzedni właściciel próbował reanimować te kudły, ja próbowałam... nic z tego, lalka nadal straszy snopkiem siana na głowie :(

Suknia lalki ogromnie mi się podoba. Jest misternie wykończona i choć równie pyszna co u Szafirowej, to w dużo lepszym guście.


Żakiecik można zdjąć i wcale nie psuje to kompozycji:


I przechodzimy do trzeciej błyskotki w zestawieniu:


W prawdzie nie wiem jaki to model lalki, przypuszczam że jakaś Chistie, ale strój jaki ma na sobie to Amazing Amethyst (Zdumiewający Ametyst) z serii Fashion Avenue.


Zdjęcie nie jest moją własnością, pochodzi z aukcji na Allegro i nie mam do niego absolutnie żadnych praw:)

Laleczkę dostałam od kuzynki mojego męża, jest to jedna z jej ukochanych lalek z dzieciństwa i obiecałam, że włos jej u mnie z głowy nie spadnie.



Pierścionek dodany do zestawu jako klejnot dla małej księżniczki, doskonale sprawdza się jak torebka wieczorowa.


Ponieważ nie miałam, jak zwykle, pomysłu na fryzurę, to włosy Christie ozdobiłam opaską pod kolor kreacji.


Jak już mówiłam, nie wiem co o za lalka. Kuzynka mówi, że w oryginale była baletnicą, ale jak sama zapewnia- ma krótką pamięć :)
Faktem jest,że makijaż lalki utrzymany w tonacji różu, ładnie pasuje do fioletu sukienki.

Całości dopełniają fioletowe kapeczki z brokatem.


Ta lalka jest zdecydowanie moją ulubienicą spośród całej "szlachetnej" trójki.