Charakterystyka Królika

Moje zdjęcie
Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!

poniedziałek, 25 marca 2013

Jestem beznadziejna w łóżku!*

Uwaga!
To jest ostatni dzwonek żeby wziąć udział w KONKURSIE


A teraz wracamy do spraw bieżących :)

No i mi się trafiło...
Jedenaście lat w związku, cztery po ślubie... Dzieciak, mieszkanie, kot i mała stabilizacja.
Początki wiosny, a ja jak grom z jasnego nieba, o poranku, dowiedziałam się od ślubnego, że jestem beznadziejna w łóżku!
Dzień zaczął się normalnie.
Normalne śniadanie, normalna droga do pracy. Codzienny telefon od Małżona wybił mnie z tej miłej rutyny. Pomiędzy "misiaczkami", "kociaczkami", "robaczkami" i inną zarazą, Małżon przemycił mi tą paskudną wiadomość.
"Jesteś beznadziejna w łóżku!"
"Chrapiesz!"
"Ślinisz się!"
"Zgrzytasz zębami!"
I teraz to najgorsze...
...
...
...
(nigdy, ale to nigdy, nie spodziewałam się, że jestem aż tak beznadziejna)
...
...
...
(nigdy bym siebie o to nie podejrzewała)
...
...
...
(na prawdę, nie czytajcie dalej- stracicie do mnie resztki szacunku)
...
...
...
(sami chcieliście)
...
...
...
"ZABIERASZ CAŁĄ KOŁDERKĘ!!!"

No, jak ja mogę?

"Ruda, tak nie może być! Ja wszystko zrozumiem! Przyzwyczaiłem się do zgrzytania, chrapania i ślinienia mojej poduszki, ale miej litość nad dzieckiem!
Przychodzę, chcę się położyć, i co widzę? Ciebie! Na środku łóżka, zawiniętą w zrazik tak szczelny, że jedynie ten "chrapiący" koniec mówi mi gdzie jest głowa! A Rysiek gdzie śpi?- Na tobie! Przykryty jedynie Panem Kaczorkiem!
Ja zmarznięty chciałbym się wyciągnąć na łóżku i nie dość, że wszystko oplute, to jeszcze naleśnika odpakować nie mogę!"

W tym miejscu zaczęłam jęczeć, że zimnoooo...., że kołderka mała..., że gupi kot nie grzeje....

Błąd!

- Zimno, bo otworzyłam okno wieczorem, bo mi gorąco było!
- Kołderka ma dwa metry na dwa trzydzieści.
- Gupi kot wyleciał z sypialni wieczorem, żegnany moim okrzykiem: "Spieprzaj zarazo zapchlona! Gdzie mnie tu deptać będziesz!"

Wysoki Sądzie!
Winna!
Winna bycia beznadziejną w łóżku!

Przyznaję się do ślinienia, bo mam katar sienny i często zapycha mi się nos.
Przyznaję do chrapania, bo mam to w genach. Cała moja rodzina chrapie. Tata chrapie tak, że kiedyś nagraliśmy z bratem, te dźwięki na dyktafon. Tata obraził się, gdy mu to nagranie odtworzyliśmy.
Tak- zgrzytam zębami, ale mam na to taką specjalną nakładkę, o której czasem nawet pamiętam, by ją założyć przed zaśnięciem!
A że się rozpycham?!- no przecież Wielcy ludzie potrzebują wielkiej przestrzeni!
No chyba po to Małżon kupił łoże na pół pokoju, żebym mogła się na nim "rozlać".
A Maślakowi wcale nie zimno! Kto to widział dzieciaka, co lubiłby być szczelnie przykryty? Mówię Wam- takie dziecko, to byłby podrzutek i odmieniec! ;)

Swoją drogą fascynuje mnie fenomen dziecięcego snu. Jak Maślak zaśnie wieczorem, to nie obudzi go ani wystrzał armatni, ani dźwięk torebki z cukierkami.
Rysiek jest długi i chudy jak przecinak.
Łóżko ma metr sześćdziesiąt szerokości, a Młode  96 cm długości. Do tego dodajmy rozpiętość łap i obszar legowiska Pana Kaczorka.

Fot. by Maślak- Pan Kaczorek codziennie dba o to, byś oddawał cześć Czarnemu Panu Salcesonowi!

I tak otrzymujemy idealnie zajętą, CAŁĄ dostępną powierzchnię spania, gdy sami chcemy się położyć! Nogi na jednej poduszce, tyłek na drugiej, to widok tak częsty, że aż pospolity.
"Beznadziejność łóżkową", jak widać, otrzymuje się w genach :)
Biedny Małżon śpi na niewielkim skrawku łóżka, które mu wspaniałomyślnie odstąpiliśmy. Mam wrażenie, że przywiązuje się do tego skrawka, za pomocą pasów, bo inaczej spadłby na podłogę. 
I żeby nie było za dobrze to, do tego wszystkiego, co poranek, musi znosić rozczochrane zombie, zamiast swej Ślubnej Ukochanej.

Gdybym miała w stadzie lalek znaleźć tą, która najbardziej przypomina mnie o poranku, to padło by na nią:

No sooo... nos soooo... hyck! Alee sie. alee sieee...ne wyspałam...

Piękna prawda? Znalazłam ją w lumpeksie w Malborku i nie mogłam nie kupić :))

Lalka ma taką artykulację:

Cza cza cza! I do przodu raz!

Najfajniejsze buty na świecie!- zwulkanizowane ze stopą:

Najpierw myślałam, że są przyklejone! E-e- są odlane razem ze stopą!!! Cuda, panie! Cuda!!!

I najważniejsze: ta panna, to rasowa Barbie!
Nie wierzycie? Oto twardy dowód!:

"B" jak bijacz!

No dobra, żeby pogrążyć się już zupełnie i po uszy, to dzisiaj daję Wam DWIE Teresy.
Tak, tak wiem...
Wiem, co mówiłam: "Teresa ma szczękę jak Szwarceneger i policzki jak chomik!"
Tak...

Pierwsze moje Teresiątko, wygląda tak:




I nie pokażę Wam nic więcej, bo ta Terka ma łeb nasadzony na "ciałko typu pajacyk", gdzie sama nazwa przyprawia mnie o chęć puszczenia pawia, bo tak nienawidzę tego typu ciała. 
Po pierwsze- nie umiem go upozować.
Po drugie- łapy ma wielkie jak łopaty do chleba.
Bardziej powinno się to nazywać: "ciało typu zaawansowana choroba stawów", bo albo klekoce, albo jest tak sztywne, że idzie połamać.

Dla dociekliwych:

Barbie Uptown Chic z 1998 roku

Druga Tresia wygląda tak:








I może, jak to mówią w Elblągu: "dupy nie urywa", noale tak wyglądała before:

Pląsam sobie, pląsam!

A nie, przepraszam, tak wyglądała before:

Każda kobieta chce zgubić trochę ciałka, ale to już przesada!


W tym tygodniu popełniłam więcej zbrodni przeciw lalkom i złamałam więcej Króliczych obietnic, tak że nie martwcie się o mnie, gdy pewnego dnia zaprezentuję Wam jakiegoś Kena.


*Kiedyś w internecie istniała kobita o ksywie Purpla. Zanim "poczyniłam" Maślaka, to chciałam jak dorosnę, byś taka jak ona.
Tytuł posta, jest swoistym "tribute" dla tej kobity.

poniedziałek, 18 marca 2013

Brak języka w gębie.

Uwaga- w tym poście rzucam mięsem! Kryć się kto wrażliwy!!



Bywają takie sytuacje kiedy nie wiadomo co powiedzieć. Słowa, które zwykle przychodzą na zawołanie jak posłuszny piesek, nagle postanawiają zgubić się za rogiem.
Nie jestem "miszczem" ciętej riposty, ale zwykle wiem co się w danej chwili winno mówić.
Pracuję z samymi mężczyznami. Z budowlańcami. Nie jest to grupa docelowa literatury Dostojewskiego, ba- nawet myślę, że połowa z nich uważa to nazwisko za nazwę trunku wysokoprocentowego. Nie muszę z nimi rozmawiać o polityce, ale też musiałam nauczyć się nie reagować, na różne stwierdzenia, które padają z ich ust i nie przystojną kobiecie.
Nie raz i nie dwa, któryś z "panów Mietków", zapędził się i rzucił mięsem. Potem zazwyczaj zauważał, że ja siedzę i przepraszam. Żal mi się takich robiło. Cały dzień pod górkę w brudzie i pocie i z inwestorem debilem i jeszcze nawet w hurtowni nie można "kurwą" rzucić, bo baba siedzi! Od jakiegoś czasu widząc ich zakłopotanie, mówię:
- Panie Mieciu, pan się nie martwi, ja tu na etacie chłopa jestem. Tylko na siedząco sikam, bo na stojąco, po nodze mi leci.- Skuteczność na rozładowanie napięcia jest nieomal stu procentowa!
Albo przyjdzie taki po worek cementu i zamiast zapłacić, to stoi i ględzi. A to baba ma miesiączkę, a to pogoda fatalna, albo "Siedzę pół dnia nad stawem i ryby robaka, ni chuja nie biorą..."
- Może następny razem zmień przynętę albo go chociaż umyj- mówię z kamiennym obliczem  Jak wspominałam- to są proste chłopy, trafia do nich prosty przekaz. Może to nie dowcip najwyższych lotów, ale i grupa docelowa, nie orły.
Lubię nazywać rzeczy po imieniu. Kupa to kupa, noga to noga, a kaczka to kaczka. Jak idę do lekarza, bo boli mnie dupa, to mówię, ze boli mnie dupa! Jak idę do lekarza z Maślakiem...
No własnie...
Młode obudziło się niedawno w nocy z wrzaskiem i płaczem. Bez przerwy powtarzał: "aua", pokazując na pieluchę. Po zdjęciu pieluchy "aua" okazało się być umiejscowione gdzieś w okolicy tegoż miejsca, które najlepiej charakteryzuje chłopa.
Coby nie przeciągać zbytnio, sytuacja opisana wyżej, zagnała nas do przychodni dziecięcej.
Ja, mama kwoka, wpadam do gabinetu, za mną Maślak i Małżon. Zasiadamy w gabinecie i rozpoczynam tyradę:
- Syn obudził się w nocy z płaczem i pokazywał na.... eeeee....no... te...- nagle i niespodziewanie język staje mi kołkiem. Zaczynam się jąkać- Penis! Penis! Penis!- krzyczy głos w mojej głowie.
- Jajka- mówi znienacka Małżon, spokojny jak kwiat lotosu na tafli jeziora.
- Tak, no... jajka- kontynuuję, ale głos, więźnie mi w gardle niczym kęs źle przeżutego jedzenia- I cały czas mówił, że go boli...- Pisor, sisiaczek, FIUUUT!!!- krzyczy w moich myślach jakiś złośliwy Troll, a ja znienacka oblewam się krasnym rumieńcem.  Co, do cholery, mózgu?!? Tak się nie rozmawia z lekarzem!- Karcę samą siebie. Uciszam trolla w głowie, a doktor patrzy na mnie pytająco.
- Interes- znowu wybawia mnie w opresji Małżon, nadal niewzruszony jak skała. Moja opoka, mój człowiek ze stali!!- pokazywał, że boli go interes- Małżonowi, nawet nie drgnie powieka, a ja oblewam się zimnym potem.
Czemu, ach czemu? Czemu, akurat przed obliczem pediatry musiałam wyjść na Matkę Polkę Pruderyjną?!?
Lekarz popatrzył na mnie, westchnął ciężko, wypisał skierowanie na badanie sika i już mnie o nic więcej nie pytał. Cały czas rozmawiał z Małżonem, a mnie milcząco ignorował. Zasłużyłam sobie...
Kiedy wyszliśmy z gabinetu nadal byłam purpurowa.
- A pamiętasz Żanetę Kalete?- zapytał mnie Małżon niespodziewanie i z szerokim uśmiechem.
Pamiętałam.
Kilka lat temu przez całe wakacje katowała nas reklama radiowa, gdzie bardzo znana położna, Jeanette Kalyta, smętnym głosem i z fałszywym entuzjazmem, zachwalała specyfik o nazwie Lactacyd. Idealne remedium na wszystkie problemy intymne, które powstają w wiadomym miejscu. Owoż miejsce nazywała pięknie: "tam" lub "strefą intymną".
Te reklamy doprowadzały nas do szewskiej pasji, bo leciały we wszystkich stacjach radiowych non stop, a my jechaliśmy na urlop i nie mieliśmy nic do zabicia czasu, poza radiem własnie.
I gdy po kilku godzinach drogi rozprostowywaliśmy kości na jakiejś stacji benzynowych, naszła Małżona refleksja:
- Ale byłoby fajnie, gdyby ta reklama mówiła takim normalnym słownictwem: "Użyj Lactacydu, gdy swędzi cię CIPA!"- powinniście widzieć minę kobiety, w twarz której Małżon przypadkowo wykrzyczał ostatnie słowo.
Bezcenna!

No i oczywiście teraz lalka, a zasadniczo dwie lalki.
Obie swój urok zawdzięczają zręcznym palcom Gosi z SummerDoll i mam nadzieję (a raczej pewność), że nie są to ostatnie dzieła, jej autorstwa, które prezentuję na blogu.

Na pierwszy ogień niech idzie lalka, zwana przeze mnie "Wdową".



Taki smutek...
Taki smutek...
Jedyny facet w tym stadzie, to RuPaul.


Wachlarzyk zmajstrowałam sama, potrzebowałam dorzucić jakiś gadżet od siebie.






A tak z bliska wygląda Pani Lalka.
Przypuszczam, że ma mold Tango i mam pewność, że rozdęło jej głowę.
W swoim "normalnym" wcieleniu była zwykłą playline, o taką:



Druga Pani Lalka też ma mold Tango i też ma wodogłowie, ale to czysty przypadek, że obie się znalazły w jednym zestawieniu.
Lubię mold Tango, bo jest dość rzadki. Ma go Tango Barbie u StaregoZgreda i Lynette u Marka. Ma go także moja Queen of Heart.
Nie znałam więcej lalek z tą twarzą.
Na Shannon z Fashion Fever trafiłam przypadkiem (jak zawsze).




Nie powaliła... Jak zwykle- głowa duża i ten sam problem co u mojej QoH- twarz faceta!!!!
Do tego doszło jeszcze to, że "moja" Shann miała włosy napuszone jak runo owcy:



Po kilkudniowej wymianie maili pełnych zachwytów, "ochów" i "achów", Shann pojechała do sanatorium u Gosi.
Wróciła odmieniona i pełna kobiecości:






Spełniłam swoją groźbę z końca roku i schowałam stado. Zostały jedynie te, które nie weszły do pudeł i te, które najbardziej cieszą oko i  nie ma słów na to, alby określić jak mi się podobają!
Shannen i Wdowa są jednymi z nich!

A dla dociekliwych: "aua" okazało się być kolką jelitową. Nażarło się dziecię ciemnych winogron i brzuch bolał. A, że Młode, to i głupie, to bólu w dole brzucha nie odróżnia od bólu... przyrodzenia!
No, w końcu to powiedziałam ;)

czwartek, 7 marca 2013

Jak to się wszystko zaczęło. Po raz drugi.

Na początek małe ogłoszenie duszpasterskie.
Ostatnio pewna osoba, która sama siebie nazywa moją Psychofanką, poleciła mi literaturę artykułu pod tytułem: Jak sobie radzić z hejterami?. Proponuję przeczytać, naprawdę fascynująca lektura.
Ponieważ Kominek, autor artykułu, jest tak zaprawiony w blogowaniu, że ja mogłabym mu buty czyścić językiem, postanowiłam isć za radą i stworzyć:


Proszę wszystkich o poświęcenie chwilki i przeczytanie. Naprawdę warto... Chyba, że ktoś lubi krupnik.


No, ale wracając do spraw bieżących, to muszę z dumą stwierdzić, że lada dzień "pyknie" mi trzy lata blogowania.
Długo zastanawiałam się czy tą rocznicę obchodzić, a jeśli tak, to w jaki sposób.
Najpierw wpadłam na pomysł, żeby jeszcze raz napisać pierwszego posta, czyli tytułowe: Jak to się wszystko zaczęło?
Niestety, jak już się do tego zabrałam, to mi się odechciało. Tekst nie miałby wielu zmian, bo przecież sama historia też się nie zmieniła.
Mogłabym posprzątać burdel, jaki panuje w zdjęciach z tego posta, ale dla mnie to już prehistoria i wiem, że mało kto tam zagląda.

Trzy lata temu, mniej więcej w tym samym czasie, dowiedziałam się, że oto przez najbliższych kilka miesięcy będę inkubatorem dla Pana ochrzczonego, później Maślakiem, a Małżon wyjechał w celach rozrywkowych do Niemiec.
I tak oto, prawie nagle i niespodziewanie, zostałam sama w domu z kijanką brzuchu i głową pełną różnych zawirowań. Wiecie ile miałam wtedy lalek?
O tyle:


Nie pamiętam, jak trafiłam na pierwszy blog, ale to był blog Mieszka.
Potem była Loreen.
Sigridr.
i Świstak.

A potem ja się odważyłam.
Na początku wrzucałam posty jak szalona, dzień po dniu.
Szybko zabrakło mi lalek...
Spełniłam swoje marzenie i poznałam więcej ludzi, tak samo jak ja upośledzonych lalkowo. Ale ciągle było mi mało.
Potem odkryłam eBaya i do domu trafiła pierwsza (i jedyna) Tonnerka:



Właściwie to nie znałam swojej dalszej drogi do czasu wydarzeń z posta: O kotach, Małżonie i lalkach.
Wtedy też po raz pierwszy napisałam coś pod wpływem silnych wzruszeń. Nagle wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Ważniejsze od lalek okazały się powody, dla których one znalazły się w domu.

I tak się odnalazłam!
I tak trwam.
I póki co nie zapowiada się żebym szybko skończyła.

Jednak, aby uczcić trzecią rocznicę, postanowiłam zaprezentować lalkę, którą już pokazywałam.
Postanowiłam dać jej drugą szansę, bo za pierwszym razem, nie pokazałam jaka jest wspaniała, bo przecież od niej to się zaczęło!
Przed państwem: Peaches 'n Cream Barbie!!














Prawda, że trochę ewoluowałam od tych zdjęć?:



I żeby nie było niedomówień: tak, to jest ta sama lalka. Jedynie zrobiłam z nią to, co zwykłam robić z trupkami :)