Charakterystyka Królika

Moje zdjęcie
Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!

czwartek, 29 stycznia 2015

Z miłości do kobiety.

Mój Małżon jest stuprocentowym facetem- łazi przez sen, beka i ma spodnie wyciągnięte na kolanach. Można mu wybaczyć wszystko, bo umie wstawić pralkę, naprawić kran i wytrzeć zasmarkany nos.
Myślicie, że każdy to potrafi?- otóż nie! Np.: niedawno rozchorowała się moja mama. Ponieważ nie jest "kobitką z reklamy", to magiczna pigułka nie pomogła na jej stan. Ostatkiem sił wydała swoim chłopom (czyli memu tatce i bratu) wstawienie prania. Najpierw poszedł tatko i zaginął w akcji. Brat poszedł szukać ojca i też go wcięło. W pewnym momencie mamę zaniepokoiły dzikie rechoty dobiegające z łazienki. Pomimo pękającej głowy poszła ratować mężczyzn. Zastała ich wgapionych w światełka i zacieszających do nich, jak dzieci do karuzeli. Ostatecznie pranie zrobiła sama.

Za kilka dni mam rocznicę ślubu. Szóstą.
Z tej okazji, trochę inaczej.
Wspominkowo...



Znowu to zrobił. Znów mnie zaskoczył i sprawił, że zakochałam się na nowo.
Pewnego dnia przyszedł, wziął mnie za rękę i spojrzał głęboko w oczy. Siedzieliśmy tak chwilę, w milczeniu. Wiedziałam, że coś się szykuje, że wydarzy się coś ważnego.
Nagle wstał, sięgnął do szafki i wyjął z niej płaskie pudełko, które położył mi na kolanach.
Spojrzałam na nie. Nie wierzyłam. Fala gorąca zalała moje policzki i skumulowała się gdzieś w środku, przy sercu. Poczułam te "motylki w brzuchu". Nie mogłam uwierzyć. Tak się zapierał, mówił, że nigdy, że nie chce, a jednak zrobił to dla mnie.
- Jestem gotowy, kochanie- powiedział miękko- Otwórz!- dodał, widząc moje wahanie.
Otworzyłam pudełko.
Oczy mi się zaszkliły.
Ale nie, to jeszcze nie czas na kryształowe łzy. Na nie przyjdzie czas. Dużo czasu...
Wyjęłam srebrzysty krążek. Przez chwile podziwiałam refleksy światła tańczące na jego powierzchni. Nie zastanawiałam się długo i umieściłam go tam, gdzie jego miejsce. Pasował idealnie. Jakżeby inaczej?
To trwało może chwilę, a może wieczność.
I rozpoczęła się nasza przygoda, nasza wspólna droga.
Wiem jak się skończy- "póki śmierć nas nie rozłączy". Mimo to, nie przeszkadza mi to, będę przeżywać każdą przygodę i dokonywać tylko dobrych wyborów. Wiem, że będę płakać, ale śmiać się też będę.
Tym razem jestem przygotowana!
Kiedy tylko płyta zatańczyła w napędzie, już byłam pewna, że wszystko będzie po mojemu. Ja dyktuję warunki i ustalam zasady!

Ja i John, i tylko John!
Galaktyko nadchodzę!

Dzięki Niebiosom, za Małżona, co dwa tygodnie przed rocznicą, w prezencie dla mnie, postanowił pograć w grę, której przysięgał nie tknąć nawet palcem!

Dla ukochanej gry nauczyłam się "grać w fotoszopa"

Mass Effect 3 podejście drugie*!
Wszystkie dodatki, wszystkie save'y!

Tym razem nie będę płakać, pomimo że zakończenie nadal zwalone!

* dla tych, co nie wiedzą o czym mowa, moje poprzednie przygody z grami komputerowymi z tegoż uniwersum:

- Gdzieś w kosmosie.
- Chora z miłości.

Właściwie, to nasza przygoda, po raz drugi ma się ku końcowi, ale nie wiem, jak tym razem zareaguję na śmierć wszystkiego w galaktyce.
Może będę twarda.

W prezencie dla Was zarzucam fotkami "Peruwianki", czyli Dolls of The World Peruvian Barbie z moldem Oriental, z 1999 roku.

Czemu ona?
Bo nie mam sfotografowanej innej!

I niech będzie, że mi ją Małżon kupił...
Coś w związku z nim, musi być...

A w roli Andów debiutuje lokalny pomnik na wzgórzu.

















Jedno słowo na temat: dlaczego ona?- KOLORY!!
Ło matko!
Tęcza!
Tęcza!
Tyle tęczy!
I dzidzuuuuuuuuuuś!

Nie wiem na ile ona jest "akuratna", polityczna poprawnie i geograficznie. Lubię ją, podoba mi się i nie jest zapuchnięta, jak większość lalek z tym moldem. Tylko to mnie obchodzi ;)

I jeszcze, po zakupie, dostałam maila od sprzedającego, coś o treści:
"Podobno Rudy Królik nie lubi lalek z moldem oriental?"- lalkę kupiłam poprzez konto Małżona, a jednak zostałam rozpoznana!
Suafa tak bardzo!

środa, 14 stycznia 2015

Urodzinowy prezent

JEeej! 200 post i 33 urodziny! Nic tylko świętować!

Młode przyniosło z przedszkola rysunek. Na rysunku ja, jak nic- wielka baba w wielkiej kiecce, łapy jak szpadle, oko płonące, stóp nie widać.
- To dla Ciebie mamusiu, na urodziny, jak prosiłaś. Rysunek ode mnie!- młode daje mi wymiętą kartkę, dorzuca obślinionego buziaka i biegnie do zabawek.
Wzruszyłam się, a raczej wzruszyłabym się, ale po czterech latach intensywnej nauki obsługi dzieciaka wiem, że skłonności do cyganienia wyssał z grami ojca. Jednym słowem- Młode NIENAWIDZI rysować. Ostatnia jego praca to samotna, gruba, granatowa linia na środku białej kartki. "Namiot"- tak zatytułował Rysiek swoje dzieło. A potem dodał, że nawet w nim siedzi. Nie pytajcie gdzie i jak on na to wpadł. Jestem prostą dziewczyną z małego miasta. Nie rozumiem współczesnej sztuki.


Może to kapelusz, a może wąż boa zjadł słonia...
Zanim posypią się zachwyty- uważam "Małego Księcia" za głupią i nudną lekturę.


- Myszo, kto mi namalował taki piękny obrazek?- pytam, niby niewinnie, acz podstępnie. Z nieudawanym zachwytem, bo sami rozumiecie- to podobieństwo, tak genialnie uchwycone!
- Ja!- Pomiot patrzy na mnie tymi wielkimi, ufnymi oczami - Mirelka mi pomagała troszeczkę- dodaje po chwili.
- Mirelka?!- udaję zdumienie, choć doskonale wiem, że mowa o największej przyjaciółce Ryśka, a raczej o jego minionie. Powiernicy i asystence, która czy chce, czy nie, musi umieć być zombie, rycerzem i smokiem, "stlasnym potforem" i dziką pandą, tak aby dzielny wojownik "Rysiord" (sam się tak nazwał) mógł ją pokonywać, na niezliczonych polach "walki o niepodległość piaskownicy".
- A co ci Mirelka pomogła narysować?
- Eeee... Wszystko!- odpowiada Młode z pewną dumą.
- Wszystko? To co Rysio mi narysował?- robię bardzo, bardzo smutną minę.
- Eeee... nic?- mówi Młode niepewnie.
Napawam się tą chwilą. To niegodne człowieka i matki, ale się napawam. Wiem, co zaraz nastąpi:
- Czyli co? To Mirelka zrobiła mi obrazek na urodziny?!-mina nadal żałosna- A dlaczego nie ty?
- Bo... bo...- Młode szuka ratunku dookoła. Nie znalazł zrozumienia u kota. Choinka też nie odpowiada. Matka niewzruszona.
Nagle Maślak uśmiecha się szelmowsko. Zerka na mnie i widzi, że rozgryzłam jego fortel, ale nie da mi się napawać triumfem.
- Bo jej powiedziałem!- mówi z wielką dumą w głosie.
Zatkało mnie. Poczułam się pokonana. Znowu. Bestia w ciele mego szkarba oswoiła i wychowała sobie drugą bestyjkę.

Boję się o jego i naszą przyszłość, bo: Małżom ma Najlepszego Przyjaciela (w skrócie NP). NP ma córkę w wieku: pół roku. Idealna i perfekcyjna różnica wieku dla małżonków! Już dawno postanowiliśmy, ze nasze dzieci, czy będą chciały, czy nie, MUSZĄ w przyszłości stworzyć rodzinę, bo my chcemy razem do wigilii zasiadać. A Małżon z NP od dawna chcą być rodziną, ale prawo im nie pozwala...

Tak, my to postanowiliśmy za nich. I basta! Co się sprawdzało jeszcze 100 lat temu, czyli aranżowane małżeństwa, może się spełnić i teraz. Postanowione!**

Tylko, że ta Mirelka* coraz bardziej szarogęsi się w życiu mojego syna... ;)

No dobra, wracamy do urodzin.
Z okazji, że mogłam. Zakupiłam sobie lalkę, która od dawna była bardzo przeze mnie pożądana, a zawsze zbyt droga. No, ale że urodziny, że premia, że Allegro... Udało się! (choć nie bez dużych problemów).

Oto ona! 
Top Model Nikki z 2007 roku















Musicie mi wybaczyć to, że zdjęcia są tak bardzo do siebie podobne. Nie miałam warunków do fotografowania tej piękności i po prostu skupiałam się raczej na zabawie światłem i na jej pięknej twarzy, jak na różnorodnym upozowaniu lalki.
Dawno mnie żadna panna tak nie zauroczyła. Wysypałam chyba pół kilo brokatu, żeby ją jeszcze bardziej "rozzłocić". Teraz przez pół roku, cała moja rodzina, będzie się świecić na złoto, ale warto było!

W pudle Nikki wyglądała tak:

Niby ładnie, ale to nie to...
No i proszę powiedzcie mi, kto ją tak głupio nazwał- Nikki? Piękna lalka, posągowa i... Nikki? Czy nie jest to dźwięk, który wydają delfiny by się ze sobą komunikować?

- Nikki!... Nikki!
- Tobie też kij w oko! Nażarł się halucynogennej makreli i bredzi...

Taka lalka powinna nosić imię jakiejś egipskiej, albo arabskiej bogini! Może: Madhuraminnambikai albo Tuthathorhontotti***?

Lalka nosi mold Nichelle. Taki jak Piratka.

* Jak się po miesiącach okazało, Mirelka jest "Dziewczynką z mysimi ogonkami:" z tego posta.

**Jakby kto uwierzył- Powyższe to żart. Wszystko mi jedno z kim się Rysiek zwiąże. Byleby księdzem nie był.

*** Wzięłam te imiona z internetu, więc jeśli oznaczają kolejno: kaszankę i wał korbowy, a jest na sali lingwista, to niech zamilknie na wieki.

czwartek, 8 stycznia 2015

Zgubione, znalezione.

Mój Tatko miał "Skarpetę", czyli Syrenkę. W syrence wszystko robiło: "bum, bum", "kle, kle", "pizdut- pierdut" i była zbudowana z gwoździ, śrubek i... guzików!


Tak ją przynajmniej zapamiętałam, bo jako dziecko przygarniałam każdy zagubiony guzik, gwóźdź i śrubkę, i zanosiłam tacie. On odpowiadał zwykle coś w stylu: "Oooo! To mi się przyda w samochodzie! To było mi potrzebne!" Potem zabierał ode mnie skarb i obiecywał, że wykorzysta go w wehikule. To poczucie, że ratuję tatowy cud mechaniki rodzimej, sprawiało że jeszcze intensywniej i chętniej, przygarniałam wszystkie znajdźki, a moje kieszonki pękały w szwach i przecierały się, co doprowadzało do spazmów moją kochaną mamunię. 
("Znajdowałam" też slimaki, motylki i psie kupy, ale to materiał na innego posta.)

Gdy trochę podrosłam, to zrozumiałam, że moje skarby lądowały raczej w taty kieszeni, albo gdzieś poza granicami wzroku- w trawie czy śmietniku i wtedy przerzuciłam się na przedmioty ciut bardziej wartościowe, czyli pieniądze czy zegarki.
Początek był obiecujący- miałam pięć lat i jechałam z babcią w bardzo długą podróż do sanatorium. Jechałyśmy głównie nocą, a ja nie mogłam spać. Babcia wypuściła mnie z przedziału, bym rozprostowała nogi. Sama wyszła ze mną, ale szybko pogrążyła się w rozmowie ze znajomą, a mnie przykazała nie oddalać się zbytnio. Posłuchałam, bo byłam grzecznym i posłusznym dzieckiem. Chodziłam tylko wzdłuż wagonu. Przy toalecie stała grupka "wesołych" żołnierzy. Kręciłam się obok nich, bo kojarzyli mi się z wujkiem, który też miał mundur i śpiewali wesołe piosenki. Dziś wiem, że ich stan określa się raczej mianem: "najebany jak szpadel", ale wtedy byli dla mnie kompanią wesołków. Jeden z nich spał oparty o ścianę i chrapał. Pod jego nogami leżało kilka zmiętych banknotów. Rozejrzałam się, nie znalazłam nikogo, kto interesowałby się pieniędzmi leżącymi na ziemi. Szybko je pozbierałam i wsadziłam do kieszeni. Babcia mnie zawołała i kazała wracać. 
Później okazało się, że kasy starczyło na nową lalkę i jakieś popierdółki. 
Zdarzenie przeszło do historii jako opowieść pod tytułem: "Jak Królinka znalazła pieniądze pod pijanym żołnierzem."

Gdy trochę podrosłam, to zaczęłam znosić do domu zegarkowy złom. Przez pół roku, niemal co tydzień, przynosiłam do domu zepsuty zegarek. I nie ważne czy poszłam w środek lasu, czy na plażę- wracałam z popsutym zegarkiem. Niestety żaden z nich nie był na tyle cenny, by zachować go choć na pamiątkę i żaden się do niczego nie przydał. Można powiedzieć, że w myśl starego kawału: "Ja idę, a zegarek też idzie (choć leży), to poszliśmy razem!" Czy jakoś tak...

Z czasem moje znaleziska były bardziej wyrafinowane. Udało mi się na przykład upolować:
-  Kubek z duraleksu w kolorze białym, podczas gdy w sklepach były one trudne do zdobycia i TYLKO brązowe.
- Kamionkową misę, idealną do peklowania mięsa.
- 3kg ogórków, w sam raz do kiszenia, porzuconych pod furtką mojej działki. Elegancko zapakowanych w worek!
-  Wagon papierosów, które rozdałam chłopakom na podwórku, bo nawet nie wiedziałam co się z tym robi.
- Pusty, nowiutki portfel- na dnie błotnistego jaru, w samym środku Borów Tucholskich.

Zgubiłam też wiele rzeczy. Mniej lub bardziej cennych. 
Najbardziej "epicką" zgubą było zapodzianie "gdzieś" podania o odszkodowanie. Miałam kiedyś wypadek w szkole. Lekarz na pogotowiu poradził mi bym zgłosiła się do ubezpieczyciela, co też zrobiłam. Dostałam plik papierów do wypełnienia. W jednym miejscu miał się podpisać świadek zdarzenia- w tym przypadku moja koleżanka. 
Przyniosłam dokument do szkoły. W jednej chwili koleżanka go podpisuje, opierając się na parapecie, w następnej...PUF!- i papier znika. Jak kamień w wodę!
Przeszukaliśmy pół szkoły. Plecaki, książki i zeszyty. NIC.
Do dzisiaj nie wiem, co się stało, ale ten cholerny papier znalazł się po piętnastu latach. W papierach zupełnie nie związanych z niczym. Nie wiem, jak tam się znalazł. Nie mam pojęcia. Nie chcę wiedzieć.
Nie zliczę nawet zgubionych rękawiczek, skarpetek szminek ochronnych. Tych ostatnich kupuję co roku po kilka sztuk, a i tak kończę z jedną. Tą najbardziej lepiącą i niesmaczną.

Niedawno zgubiłam portfel. Pusty na szczęście, ale wiecie- dokumenty i te sprawy. 
Przetrzepałam pół chałupy. Torby, kurtki i kieszenie.
Pusto.
Że znalazłam go w pracy, to nawet nie jest dziwne.
Ale, że w lodówce?!

Przypadkiem "znalazłam" ostatnio piękną lalkę Barbie.
Zaczęło się od aukcji, gdzie ktoś sprzedawał "Barbie kurtka Kelvin Clain", a owa piękność na fotce prezentowała się tak: 

Fot: Allegro- rada dla sprzedających: ustawienie przedmiotu w sposób atrakcyjny to nie jest tani chwyt marketingowy. To się sprawdza!

Cóż... gdzieś, coś zadzwoniło, coś zabrzęczało, coś zaiskrzyło i nagle zapragnęłam stać się właścicielką tego czupiradła. Po zaciekłej walce sama ze sobą- "Po cholerę mi kolejna lalka?! Dam nie więcej jak 9,90", przyszło mi już tylko wyczekiwać tłustej paczusi.

I teraz słowo do wszystkich, którzy nie wierzą, że ja się na lalkach nie znam i, że ja je kupuje na zasadzie: "O! Ta fajne buty ma!"- byłam cały czas przekonana, że kupuję Calvin Klein Barbie, bo gdzieś mi kiedyś takowa mignęła i byłam przekonana, że to ta sama.

CK Barbie wygląda tak:

Trochę jednak inna, prawda?

A jednak nie dawało mi to spokoju.
"No przecież, ty tępy bezmózgu, gdzieś już widziałaś tę lalkę! Myyyyyyyyśl"- powtarzałam sobie, jak mantrę.

Ano widziałam, ino nie brunetkę.

Blondynkę widziałam!

To Donna Karan Barbie z 1995 roku:

Blondzia!




I pokazana wam już sesja zimowa:


















Dla wszystkich "zazdroszczących"- jeden dzień. Słownie: JEDEN!- tyle trwała piękna zima z fotek. Serio. Nie ma czego zazdrościć.

Acha- jak ktoś się dopatrzy tego, pożal się Boże- "ściegu" na szaliku, to niech wie, że został on (tzn.: szalik) wykonany przez totalnie upośledzoną szyciowo osobę, czyli mnie.
Krytyka nie wskazana i niemile widziana.