Doceńcie "gifa". Nawet nie wiecie ile internetów musiałam przeszukać, żeby znaleźć coś równie paskudnego!
Na początku nic nie zwiastowało katastrofy. Ranek był słoneczny i ciepły. Samochód stał gotowy do drogi, a my pogodziliśmy się już z faktem, że nic nas nie uratuje przed WIELKIM WESELEM.
Stwierdziliśmy, że w związku z tym, że zostaliśmy przymuszeni do imprezy, to w dupie mamy wszelkie konwenanse. Postanowiłam wystąpić w kreacji zakupionej cztery lata temu i nie poszłam do fryzjera. Małżon założył "eleganckie" spodnie bez "kanta", wygodny sweterek i swoje, najwygodniejsze na świecie (i na tamtą chwilę jedyne) buty.
Kotu zostawiliśmy dwie michy żarcia i wannę pełną wody. Młodego zainstalowaliśmy u Dziadków.
Już mieliśmy wychodzić, gdy zadzwonił telefon Małżona.
Z zaciekawieniem obserwowałam jak, w trakcie rozwoju rozmowy, zmienia się kolor jego twarzy i jak rośnie małżonowe przerażenie.
- K. dzwonił- oznajmił Małżon grobowym tonem, gdy rozmowa dobiegła końca.- Nie wiadomo co się dzieje z jego świadkiem. Nie ma z nim kontaktu od czwartku wieczorem. K. prosi żebym zabrał garnitur i błaga, żebym był "świadkiem zapasowym". Co mam robić?
Wzruszyłam ramionami. Odpowiedź tak naprawdę była tylko jedna. Krew nie woda, Małż i K. to rodzeni kuzyni, bracia cioteczni. No i matka K. należy do osób, z którymi lepiej nie zadzierać. Czasem śmiejemy się, że lepiej obrazić Boga, niż ciocię B., bo Bóg jest miłosierny i wybacza.
Oczywiście jedyny garnitur, jaki Małż posiada, to jego ślubny. W ramionach ciut za szeroki, spodnie za luźne w pasie. Od dobrobytu Małżon chudnie, a ja tyję- tak działa równowaga we wszechświecie. Od koszuli odpadł mu tylko jeden guzik, ale krawat skutecznie przykrył ubytek.
Nie mogliśmy znaleźć butów, ale przypomnieliśmy sobie, że: a) ślub braliśmy w styczniu, więc zimowe buty latem, przy trzydziestu stopniach na zewnątrz, mogą być cokolwiek kłopotliwe, b) przecież świadkiem ma być "zapasowym" i na "wszelki wypadek", więc tak naprawdę te buty nie będą potrzebne.
I tak Małżon pojechał w brązowych adidasach.
Jechaliśmy sześć godzin. Im bliżej byliśmy, tym częstsze telefony od spanikowanej rodziny- świadek nadal pozostawał "zaginiony".
Przyjechaliśmy godzinę przed ślubem.
Świadek nie dotarł.
Małż przebrał się w garnitur. MamaM przyszyła "odpadnięty" guzik. Ojciec K., na widok brązowych, sportowych butów, powiedział tylko: "niech go kamerują do pasa".
Kilka godzin przed naszym przyjazdem Pan Młody wziął swój samochód, piękny "hamerykański", którym miał jechać do ślubu i zawiózł na myjnię i do przystrojenia. W drodze powrotnej przywalił swoim wypieszczonym cacuszkiem (już przystrojonym i umytym) w inny samochód. Nic nikomu się nie stało, ale auto odjechało w siną dal na lawecie, nie zdolne do dalszej jazdy, a K. biedniejszy o trzysta złotych mandatu i bogatszy o punkty karne, wrócił pieszo do domu.
Nową Ślubną limuzyną naprędce został mianowany samochód jednego ze szwagrów K.
Passat w kombi.
Kwestię przystrojenia na szybko załatwiły wstążeczki z pobliskiej kwiaciarni.
Pech chciał, że jedynej otwartej.
Takiej przy cmentarzu...
Wstążki były blado fioletowe- jedyne, na których nie pisało "ostatnie pożegnanie", czy coś w okolicach...
Pojechaliśmy do kościoła.
Małżon, wraz z rodzicami K., poszedł jak każe lokalna tradycja, poprowadzić Młodą do kościoła. Ja zostałam przed świątynią.
Gromada lokalnych wyznawczyń, jedynego słusznego radia, głośno komentowała skandal, jakim było ubranie przez Młodą niewielkiego welonu i białej, skromnej sukienki. Pomstowała na księdza, co im ślubu ma udzielać, że pozwala na takie bezeceństwa, a mnie się przypomniało, że te same baby rok wcześniej zebrały sporą "wyprawkę" dla Pulpeta i siedziały na jego chrzcinach na honorowym miejscu w kościele. I wszyscy się cieszyli, że Młoda, od dawna uważana, przez maleńką społeczność, za starą pannę, nie dość, że znalazła przyszłego męża, to jeszcze Pulpeta w rodzinnym kościółku przyjechała ochrzcić!
Z zakrystii wyszedł Proboszcz, usłyszał gadanie bab i gromko kazał im "nie pieprzyć głupot i wrócić na swoje nabożeństwo, a mszę pozostawić Młodym".
Baby uciekły jak stado spłoszonych gołębi, a spod domu Młodej wyruszył orszak.
Młodzi ostatni weszli do kościółka i jaśnieli jak dwie gwiazdy.
Nie zająknęli się przy składaniu przysięgi i nie zgubili obrączek.
Ksiądz troszeczkę naraził się rodzinie, gdy odprawił mszę w intencji Młodych i polecając Bożej pamięci zmarłego Ojca Młodej- Józefa*, podczas gdy miał on na imię Stanisław. Przypuszczam jednak, że nikt już nie pamiętał, że dawno, dawno temu, długo w wiosce spekulowano, który z braci tak naprawdę był ojcem Młodej. Grunt, że obaj już nie żyją. W każdym razie, mnie ta historia się przypomniała, bo jakaś taka cisza nagle w kościele zapadła. Ale ksiądz, zaraz pomyłkę naprawił mówiąc: "(...) i polecamy Bożej pamięci Ojca Panny Młodej Stanisława i brata jego Józefa... (...)" i tak naprawdę to był koniec katastrof weselnych.
Potem jeszcze Małżon musiał wytłumaczyć "Szwagrom", że on nie zamierza świadkować na weselu i mają znaleźć innego do rozlewania wódki i dawania cukierków. Długo z nimi nie walczył, ale musieli ulec, bo Małżon jak chce, to umie być stanowczy.
Na weselu zjedliśmy rosół i schaboszczaka i po dziewiątej wieczorem zmyliśmy się po angielsku.
Niedaleko był wielki hotel nad jeziorem, gdzie "przypadkiem" zarezerwowaliśmy sobie pokój kilka godzin wcześniej.
W każdym razie, w czasie wesela bawiłam się wyśmienicie, choć nie umiem tańczyć.
Rany, jak ja się cieszę, że mam to za sobą!
Grażynki na ślubie nie było. W przeciwnym razie pisałabym tego posta z więzienia albo z wariatkowa.
Skoro ja nie zatańczyłam nawet pół tańca na Weselu, to daję Wam fotki dwóch roztańczonych lalek. Szczerze, to kupiłam je rok temu, obfotografowałam i... zapomniałam o nich na śmierć!
Classic Ballet Series: Sugar Plum Fairy:
1997
Classic Ballet Series: Swan Queen in Swan Lake (AA)
1998
Zdjęcia promo jak zwykle nieco odbiegają od tych rzeczywistych, ale w tym przypadku lalki mają jakiś "czar", którego na materiałach promocyjnych nie ma!
Jak na baletnicę, jestem całkiem sztywna!
Eeee... to nie jest fryzura ze zdjęcia promo!
Bucik!
W stronę słońca!
Fryzura na "maszt radiowy"
Zatrzaski, a nie rzepy!
Niech ktoś mnie po pleckach poklepie!
Czy widzicie, że mam rzęsy?
Zajebisty koczek!
Miło mi poznać!
Czyja rączka ładniejsza?
Marcepan i czekolada. Idealne połączenie!
* Oczywiście imiona są czysto przypadkowe.
Możecie mi wierzyć, lub nie, ale otrzymałam zgodę na publikację tego tekstu.
Fotki wygrzebane z:
http://unrinconenmivitrina.com/2013/03/27/barbie-collector-classic-ballet-series/