Nie myślcie, że ktoś mi płacił za tę brudną czynność, o nie! Miałam swój "system", który polegał na tym, że każdy, pojedynczy nawet grosik, jaki znalazłam, odkładałam do specjalnej miseczki. Podczas takiego sprzątania zaglądałam w każdy kąt, w każdą kieszeń i zakamarek. Pod koniec dnia miałam zakwasy, idealny porządek i 10 do 50zł w drobniakach i "dzięgach". Miałam stały układ z panem prowadzącym kiosk ruchu i u niego wymieniałam, swoje znaleziska "na grube", jemu każdy grosz był na wagę złota, a dla mnie nie liczyła się waga a nominał.
Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie miała przygód, przy takim sprzątaniu- kiedyś na przykład, w pośpiechu "ciapnęłam" do kosza na śmieci dyskietkę, na której miałam zapisane materiały do semestralnej pracy zaliczeniowej z biologii. Skończyło się na "nurkowaniu" w kontenerze który, jak się później okazało, był prawie pusty,bo godzinę wcześniej wywieziono z niego śmieci. Wór wylądował więc na samiuśkim dnie. Moją dupę, przyodzianą w portki z charakterystycznymi łatami na siedzeniu, przyuważyła mama mojej najlepszej przyjaciółki, co skończyło się na troskliwym pytaniu, czy w domu wszystko w porządku, czy na pewno nie trzeba nam kasy i czy nie chcę przychodzić na obiady. Sytuacja była o tyle nieręczna, że w owym czasie, mój Tatko dochodził w domu do zdrowia, po wypadku w pracy. Pytania mamy koleżanki było podyktowane zwykłą troską.
Kolejny raz, gdy zmuszona byłam do podjęcia odzyskiwania utraconych dóbr, był jeszcze bardziej durny. Otóż, podczas porządków, w moje ręce wpadł klucz. Zwykły, niepozorny, do niczego nie pasujący, a że zawsze miałam tendencje, do podnoszenia wszelkich z ziemi wszelkich śrubek, przepalonych żaróweczek i żołędzi, to i pomyślałam, że klucz do nich należy. Nosiłam pełne kieszenie takich "przydasiów', aż w końcu (najczęściej przed praniem kurtki) moja mama wyrzucała te kolekcje na moje biurko i kazała się ustosunkować, co zostaje a co nie. Tajemniczy klucz został przeze mnie zakwalifikowany do grupy przydasiów nieprzydatnych i wrzucony do wora z innymi śmieciami, które wyniosłam do kubła i szybko wyrzuciłam z pamięci.
A piekło rozpętało się po południu...
Klucz, okazał się być potężnym artefaktem, jedynym zdolnym do otwarcia wrót skarbca, zwanego "wózkownią", w której od wieków moja rodzina składowała niezbędne do przeżycia utensylia, takie jak: kociołek żeliwny, połamane wózki dziecięce i stare meble kuchenne, które rozsypywały się już w chwili nabycia, ale "może się jeszcze przydadzą, albo komuś się odda".
Ponieważ, to ja byłam winna jego zaginięcia, to mnie nakazano jego odzyskanie.
Uzbrojona w : "żółte, gumowe rękawice mocy" (+5 do ochrony przed wydzielinami śmietnikowymi), "stare spodnie podomowe" (-6 do seksapealu), "bluzę z kapturem dla niepoznaki" (plusy do asymilacji z lokalnym plemieniem dresów) i "kij od szczotki sosnowy" (obrona przed czarną magią i parchatym kotem śmietnikowym), ruszyłam na łowy.
Odzyskać skarb było w miarę prosto, bo musiałam się przekopać tylko przez jedną warstwę śmieci. Trudności zaczęły się, gdy w worze, o pojemności 120l (solidny wór na gruz i inne odpady budowlane), wypełnionym "pod korek", miałam znaleźć ten maleńki, niczym nie wyróżniający się kluczyk. Szarpałam wór z rządzą mordu w oczach, rozsypywałam śmieci na około, obmacywałam każdy papierek, każdą skórkę od pomarańcza i gdy już traciłam nadzieję, nagle!- JEST! Mój Sssskarb! Zacisnęłam mocno palce i... bach!
Czyjaś ciężka łapa spadła mi na ramię, a mnie nagle owinął zapach zatykający dech w piersi. Zapach "szato de jabol'a z rocznika bieżącego" i karpia ze świąt w osiemdziesiątym siódmym.
Zrozumiałam, że oto przyjdzie mi stoczyć walkę z ostatecznym BOSSem- z Panem Żulem!
Serce mi zamarło.
Oddech zrobił się urywany.
Śmierć zajrzała w oczy.
- Widzę, że koleżanka tu nowa- wychrypiał Pan Żul- Koleżanka, się nie śpieszy. Podzielymy się!- powiedział i zanurkował w otchłani otwartego kontenera.
Ze wzruszenia pociekły mi łzy czyste (a może to od bukietu woni rozsiewanego przez Pana Żula?) i zrozumiałam, że to nie był BOSS, a Mag dający doświadczenie. Przestałam się bać o swoją przyszłość, bo wiedziałam, że nawet, jak mi w życiu nie wyjdzie, to brać śmietnikowa weźmie mnie za swoją.
Sorry Mario, ale Twoja księżniczka jest w innym zamku!
Niestety jestem już duża, magia odeszła z mojego świata i już nie muszę sprzątać pokoju w poszukiwaniu kasy. Teraz sama ją zarabiam.
Ale porządek musi być i choć nie lubię, to w ostatnim czasie, zostałam zmuszona do posprzątania dwóch, najświętszych dla mnie azylów.
Pierwszym z nich jest moja komórka.
Dla mnie telefon powinien służyć do dzwonienia i tylko dla tego. Mój jeszcze robi zdjęcia, a raczej ja je nim robię. No i ilość tychże fotek totalnie zablokowała aparat, który i tak jest wyjątkowo tępym i niewspółpracującym urządzeniem. (A jakże! Wszystkie moje, elektroniczne gadżety są wyposażone w inteligencję. Każdy z nich ma imię i indywidualny charakter!). Musiałam przekopać się przez miliony zdjęć, tysiące niewyrzuconych smsów i setki niepotrzebnych kontaktów, a na koniec i tak wywaliłam wszystko i nakarmiłam go od nowa.
Czystki sprawiły, że dokopałam się do następujących perełek:
"Nie jestem podróbką, jestem z edycji limitowanej"
"Tłajlajt Sparklez jest zdegustowana twoim stosunkiem do porządków"
"Takiego buraka znaleźć to jak z rakiem wygrać!"
"A więc kochanie, zrobię z Ciebie gwiazdę! Pójdziemy razem na przyjęcie, poznasz kilku moich znajomych...
Co to znaczy, że nie masz szesnastu lat?!"
"Wesołych Świąt! Zadarłeś z niewłaściwym Króliczkiem! Wyskakuj z jajek!"
"Może to świnka, może to kucyk! A może coś zupełnie innego!"
"Pan Pyrek odsypia po ciężkiej nocce w destylarni"
Z dedykacją dla Lunatyczki!
Kategoria: "Janusze Nazewnictwa"
Drugą enklawą króliczą, jaką posprzątałam i przeorganizowałam, są moje lalki, bo Małżon zrobił mi na nie nową półkę.
Mam dobrego Małżona, gdy go o coś poproszę, to nie muszę mu codziennie przypominać żeby mi to zrobił. Wystarczy raz na pół roku.
(I groźba focha.)
(I zapuszczanie włosów na nogach.)
Teraz ściana lalkowa wygląda tak:
(Po praniu mózgu aparat w telefonie zapomniał jak się robi dobre zdjęcia)
Znalazło się kilka nierozpakowanych pudeł.
Co nie zmieściło się na półkach ma kwaterę w trumience z Ikei.
Znalazłam kilka perełek.
A o innych sobie przypomniałam.
A innych lalek w poście nie będzie.
A czemu?
Bo sprzątam też swoje życie i w ramach ogarniania nieogarnięcia, zapisałam się na kurs prawa jazdy.
Nie mam życia, nie mam czasu. Zarobiona jestem!
A dla ludzi o mocnych nerwach- (UWAGA! DRASTYCZNE!) takie malowidło wisiało na ścianie hotelu, w którym spędziłam z Małżonem miłe chwile.
To był naprawdę fajny hotel z zajefajnym, sympatycznym kucharzem. Tylko właściciele trochę za bardzo "popłynęli" z zachowaniem klimatu.