Charakterystyka Królika

Moje zdjęcie
Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!

środa, 28 września 2016

Wrzuć na luz.

Moja Przyjaciółka wyciągnęła mnie ostatnio na spotkanie dla kobiet. Wiecie, takie "Ą, ę- jesteś ważna, jesteś wyjątkowa, że ach! Dej nam piniądz, a powiemy Ci jak zrobić dobrze sobie, swojemu mężowi, a przede wszystkim nam".
Spotkanie, a raczej "szkolenie", zorganizowane przez trzy babeczki po czterdziestce, które rżąc dziko poklepywały się po pleckach i nieomal płakały z powodu tego, że są takie zabawne i mundre.

Trzy godziny wyjęte z życiorysu. Trzy godziny, za które zapłaciłam własną krwawicą i czasem. Jako gratis wyniosłam płyn do zmywania makijażu, ogryzek od jabłka i wątpliwej świeżości ciasteczko. Inne atrakcje były płatne, a ja, naiwna, sądziłam, że skoro daję pięć dych za wejście, to dostanę chociaż herbatę, a nie dostałam.
Dostałam za to dwie, bezcenne rady:
- "Nie muszą mnie wszyscy lubić, bo kot Marzenki też mnie nie lubi."- nie usłyszałam, kim była Marzenka, bo chyba akurat grałam w pokemony, ale musiał to być ktoś ważny, bo nawet w lokalnej gazecie ukazał się ten sam cytat.
- "Myślenie pozytywne zmienia sposób w jaki postrzegasz świat i w jaki postrzegają cię inni!"- tutaj, przyznaję, wewnętrznie ryknęłam śmiechem, bo na serio- w "Pani Domu" mogę poczytać, równie lotne, złote myśli.

Potem pani kazała sobie wyobrazić, że się jest miastem, w tym mieście wyobrazić sobie rynek. Ja poszłam krok dalej- wyobraziłam sobie rynek i fontannę, bo jak jest rynek, to musi być fontanna- co nie? Potem pani kazała sobie wyobrazić "wewnętrznego krytyka" i zaprosić go na ten rynek. A potem, zanim pani powiedziała po co, to ja sobie wyobraziłam, że "wewnętrznego krytyka" topię w tej fontannie, no bo, myślałam, że ona zaraz się każe go pozbyć, a mnie się siku chciało i chciałam szybciej... A jak się okazało, że to wcale nie o topienie chodziło, to złapałam ponad dwukilowego Weedla i jakoś wewnętrzny krytyk zupełnie przestał mnie obchodzić.

Maślaku, Twoja Stara, to fanatyczka Pokemonów i miszcz painta!


Na koniec spotkania wystąpiła pani, która prezentowała różne zabawki... masażery dla kobiet... Wiecie, takie różowe i obłe.
Nie wiem o czym dokładnie mówiła, bo tak sama się śmiała ze swoich słów, że jej nie rozumiałam. Wyobraźcie sobie taką sytuację- kobieta mówi o pracy, obowiązkach, braku czasu i nagle, z zaskoczenia, wybucha głośnym, perlistym śmiechem! Tak, za przeproszeniem, z dupy. W końcu, wykminiłam, że pani, ani chybi, ma zainstalowaną w gaciach, jedną z prezentowanych zabawek.

Wtedy coś we mnie pękło. Stwierdziłam, że jestem głodna, jest mi zimno i jest piątek wieczór, więc zabrałam manele, zabrałam kumpelę i pojechałam do domu.

W nocy nie mogłam spać (może to pełnia, a może ciasteczka z fioletowym lukrem), leżałam w łóżku i zastanawiałam się, co ze mną nie tak. Czemu tak bardzo nienawidzę wegan, eko-terrorystów i spotkań motywacyjnych dla bab?

Jestem dziwna, bo lubię siebie. Lubię swój nadbagaż, brak manier i wieczne nieogarnięcie. Mam fajnego chłopa, ekstra dzieciaka i pracę, w której się spełniam.
Następnym razem, jak będę miała okazję pójść na spotkanie samorozwojowe, to się nażrę, upije i zostanę w domu.

Ale jedno wyniosłam ze spotkania- "chichocząca pani" powiedziała, że nie ma nic złego w kupowaniu sobie "zabawek, które sprawiają nam przyjemność".

No to kupiłam sobie.
Trzy.

Ale dzisiaj pokażę jedną.















Zapewne wszyscy znają już tę mordkę: Fashionistas "petite" nr 31


Standardowo- na promo wygląda jak miljony monet, a w realu to wielki łeb wsadzony na wiotki ciałko. Na szczęście istnieją części zamienne, w postaci ciałek po Livkach.

Nieustannie zdumiewa mnie to, że ta lalka, ma ten sam mold co ta:


A tę, swego czasu, uważałam, za najpaskudniejszą w serii. A teraz widzę, że są identyko, ino włosy inne...
Starzeję się jak nic...




poniedziałek, 5 września 2016

Jenga

- Panie Doktorze! Boli mnie głowa! Chyba mam migrenę...
- Migrenę, Icek, to mają królowe.Ciebie to po prostu łeb napierdala!


Co powyższy sucharek ma wspólnego z tytułem posta?- Jenga to taka gra, gdzie buduje się wieżę, a potem wyciąga jej pojedyncze elementy, aż wieża się zawali.

Jeb, jeb, łubuduuuuuu!
Ło matkoooooooooo!
Łoo Panie! Kto to panu tak spierdolił!!

Mój codzienny dzień, to taka chybotliwa wieża, a migrena to pojedyncze klocki.
Wystarczy niewiele- coś zjem nie tak, za bardzo się ucieszę, za bardzo zasmucę, źle stanę, za mało ziewam, za bardzo się śmieję- nie dużo potrzeba i już PannaM bierze mnie w swoje macki! 
Łeb naparzał mnie we wszystkich, ważnych momentach życia: czy to ślub, czy urodzenie Maślaka- wszystko jest naznaczone obecnością niechcianego gościa.
Nie, no- jasne, radzę sobie. Jestem weteranem w "wyścigach z migreną". Wiem co ją wywołuje, co robić, czego nie robić i takie tam...
Ale jak można żyć nie jedząc ryb, czekolady i sera? Nie pijąc wina, kawy i soków cytrusowych? Omijając zapachy i unikając hałasu?
Ano nie da się.

Czasem tylko "puka" mnie od środka czaszki, gdzieś za okiem. Nie mocno, takie miarowe: "stuk, stuk", a ja dzielnie się powstrzymuję od "odpukania" młotkiem w bolące miejsce. Bo wyobraźcie sobie, jak wkurwia takie, lekkie stukanie, gdy trwa trzy dni.
Jest też druga opcja- ból jakby z trzewi piekieł, który nie pozwala stać, siedzieć i leżeć, ale za to zmusza do rzygania nawet tym czego się nie zjadło. Wtedy też aktywują się supermoce jak "nadsłuch"- słyszy się jak chomik trawi ziarno. "Nadwęch"- czujesz jak sąsiadka z innego bloku piecze ciasto. I "nadwzrok"- najlżejsze światło wypala ci oczy.

Komuś, kto tego nie przeżył, trudno jest zrozumieć, że czasem boli tak, że ma się ochotę wyć i gryźć, że gdyby ktoś przyszedł i powiedział: "Masz tu ciepłe, świeże i parujące końskie łajno, zjedz je, a przestanie boleć w ciągu minuty", to jedyna, słuszna odpowiedź byłaby: "A mogę je zjeść z keczupem?"

No, ale ja wcale nie o tym.

Zasadniczo moje zniknięcie, tym razem spowodowane było przez Małżona.

Wiecie- zaczęły się wakacje, słoneczko przygrzało, dziecię przedszkole skończyło, a Małżon spadł ze schodów i złamał nogę.
Lewą stopę konkretnie.
Tą odpowiedzialną za sprzęgło, pedałowanie i chodzenie- rzecz jasna.
I wakacje psu w dupę.

Maślak siedział u babci, a ja siedziałam na stołku głowy rodziny. Jeździłam, załatwiałam, kupowałam i klęłam.
Czemu?- bo na serio, ale to na serio, nie ogarniałam tej kuwety.
Wracam do domu i widzę kota, siedzącego przy pustej misce. Ok, żarcia nie ma, trudno- będzie żreć łskasa. Purinę "się kupi" jutro.
Następnego dnia, wracam z Puriną- nie ma żwirku, o czym świadczy solidna i zdrowa kocia kupa nawalona na środku kuchni. Mój błąd- nie zajrzałam do jej pudełka. Ja też nie chciałabym kroić do brudnego kibla.
Skończył się proszek do prania i kostki do zmywarki. Kupiłam. O płynie do płukania i soli zapomniałam.
Kupiłam mięcho do kanapek, nie kupiłam chleba.
Zabrałam Maślaka na basen, nie zrobiłam prania.
Zrobiłam pranie, nie poszłam na piwo z koleżankami.
Wewnętrzna "ja" wyła, gryzła i kopała. Wewnętrzna "ja" to suka.

Małżon swój stan znosił dzielnie i z godnością. Pomiędzy bajki można włożyć historie o facetach, co umierają, jak są chorzy. Dzielnie kuśtykał po domu i nawet pomagał karmić chomika.
Niestety, nawet on poległ, gdy przypadkiem, w nocy, zerwał się przez sen z łóżka i postanowił pobiec.
Cóż... świeżo połamana noga odpowiedziała bólem, a Małżon odpowiedział wrzaskiem. Ból w nodze nie ustąpił, pomimo nafaszerowania chłopa nurofenem i miłoscią. Dwie godziny później, Małżon nadal wył, a ja nie mogłam spać. Poczłapałam do niego, fachowo spojrzałam na zakutaną w bandaże kończynę. Ojojałam* i jak to nie pomogło, to zadałam to fundamentalne pytanie: "Czy gdyby ktoś dał Ci ciepłe, parujące końskie łajno i kazał zjeść żeby przestało boleć, to byś zjadł?"
Małż spojrzał na mnie "biednym" wzrokiem i pokiwał głową.
- Gratuluję, twoja noga ma migrenę!- powiedziałam, nie bez mściwej satysfakcji. O trzeciej nad ranem "wewnętrzna ja" staje się "zewnętrzną ja".
I tak noga Małżona stała się kolejnym klockiem w mojej Jendze...

Oczywiście złamana noga, magicznie nie sprawiła, że dostałam dyspensę od migrenki. Po prostu gryzłam swoje prochy, jak dropsy i starałam się żyć normalnie.

Nawet raz porobiłam parę fotek:














Lalka, którą Wam prezentuję, to Barbie AA z zestawu: Giggles's Swing Barbie i Kelly z 1998 roku.

"Chichocząca-huśtająca się"
Nie wiem co oni ćpają, ale chcę troszkę.

Lalka ma w brzuchu mechanizm, który sprawia, że "się chichoce", ale przyznam, że nawet przez chwilę nie chciałam sprawdzić, czy ów działa. Są rzeczy, które lepiej pozostawić uśpione.

Jak widać, na załączonych obrazkach, lalka jest osadzona na ciele lalki "made to move" i jest to moje pierwsze i jedyne ciało tego typu w kolekcji. Jasne- jest super! Lalka się gnie i wygina jak piskorz, ale aż taka ruchomość jest nie dla mnie. Po ostatnim obcowaniu z lalkami Mattel, już wiem, że szczytem marzeń dla mnie, jest lalka, która potrafi zgiąć nogi. Tyle i aż tyle. Za dużo gięcia, za dużo problemów. 
Za to od dawna miałam "chcieja" na tę, konkretną lalkę. Przepadam za moldem Christie, ale nie za bardzo lubię go w kolorach lat 80tych i 90tych. Jak widać ta, konkretna lalka, dobrze się sprawdza w dzisiejszych stylizacjach.

I to by było na tyle. Kończę, bo czuję, że gniecie mnie za lewym okiem i czuję, że szef na górze zaparzył kawę. 
Kolejny klocek wypadł, a wieża się chwieje...

*