Charakterystyka Królika

Moje zdjęcie
Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!

poniedziałek, 30 lipca 2012

Królik Mięsojad i Złowieszcza Zielenina

Małżon, w prezencie z okazji czwartku, zakupił mi spodnie bojówki. Cudne. Moro lub też jak kto woli "Forrest Camo".
Zielone...
Łaciate....
Wymarzone...
Męskie XXL....
Za małe...
Normalnie wybuchnęłabym płaczem. Orzekła, że numeracja zaniżona i poszła żal zagryźć pizzą z Nutellą.
Nie tym razem!
Roześmiałam się dziko i histerycznie i osłupiałemu Małżonowi powiedziałam: "DOŚĆ!". Dość oszukiwania, że mam złą przemianę materii i grube kości. Dość żartów, że choruję na bulimię i sklerozę, i dlatego wpierdalam jak opętana acz zapominam rzygać. Pora zabić Małego Głoda raz na zawsze.
Niestety w moim przypadku brak silnej woli i nienawiść do pewnych form ruchu są poważną przeszkodą, tak więc porady poszliśmy szukać u dietetyka w lokalnej poradni leczenia nadmiernego obżarstwa.
Wiem, że wielu z Was uzna to za zwykłą fanaberię, niestety ja już sama z siebie próbowałam miliona diet i nie umiałam ich stosować. Dlatego dietetyk- żeby na uszy zobaczyć jakie błędy robię.
Pierwszą wizytę obgadaliśmy przez telefon. Pani bardzo miła, wypytała o szczegóły pożycia i na wizytę (ustaloną za tydzień od telefonu) poprosiła by przynieść zeszycik z wynotowaniem wszystkiego, co Królik pochłonął przez siedem dni.
Ochoczo zabrałam się do dzieła i w owym kajeciku skrupulatnie notowałam każdy przeżuty kęs i wypitą herbatę. Wszystko robiłam z poczuciem wyższej misji. Zupełnie jakby od zapisania: "godzina 12:12, kanapka z pasztetem, serkiem topionym i pomidorem" zależały losy cywilizacji.
Wiele też się o sobie dowiedziałam. Na przykład to, że "dwie bułki z ziarnami z mielonką i musztardą" to śniadanie, a "trzy kromki chleba tostowego z szynką i majonezem" to obiad. Deser składał się z kabanosów i bułeczki mlecznej, a za kolację robiła mrożona pizza jedzona około 21. Do tego pięć imbryczków herbaty parzonej z 3 torebek mocnego Tetleya. Brak warzyw?- ależ skąd! Keczup (pomidory) i musztarda (gorczyca) w dużych ilościach. Owoce?- głównie banany dojedzone po Maślaku.
Dżizas, jak ja się cieszę, że nie lubię gazowanych napojów, słodyczy i chipsów, bo wtedy nie nadwaga, a otyłość byłaby moim problemem.
Po kolejnej wizycie u pani D. dowiedziałam się, że jest w stanie mi pomóc, ale że będzie ciężko i że będę płakać rzewnymi łzami. I nie żartowała cholera!
Od tygodnia jestem na diecie, a właściwie na "odtruciu". Lata jedzenia w biegu i pożerania gównianych tabletek przeciwbólowych (migreny!) zrobiły swoje. Przez ostatni tydzień żywię się marchewką, pomidorami i cebulą. Jaki wynik?
Rzygam na samą myśl o selerze i na zapach czosnku.
Gardło zaciska mi się na widok jabłka.
Wolę nie jeść dwa dni, niż zjeść kolejną porcję "warzyw z wody".
Czuję każdy zapach.
Niedawno ktoś w bloku piekł ciasto, a ja czułam każdą nutę zapachową. Czułam śliwki, cukier wanilinowy, masło i płyn ludwik, którego ktoś użył, by umyć blaszkę.
W nocy śnią mi się kurczaki z rożna i parówki. Śni mi się też moja zmarła babcia, która wielką, drewnianą łychą wciska mi do gardła kraszone ziemniaki i woła: "jedz, jedz, bo głodna będziesz!" I ma Babunia rację- ile ja bym oddała za ziemniaka, za jajeczko, za takiego tyciutkiego schaboszczaka z zasmażaną kapustą.
No cóż, Króliku, chciałaś "chuść" to cierp!
Minimum trzy tygodnie odtrucia, potem dwa tygodnie diety przejściowej i MIENSO!!!
Jak ja pragnę kiełbasy!
Czasem otwieram lodówkę, patrzę tęsknie na Małżonowe salami i szepcę: "my preciouss...", potem zazwyczaj biorę pomidora i na siłę żuję wdychając przy tym zapach Maślakowej zupki na kurczaczku i z makaronem.
Bojówki nadal są za małe, ale moje przechodzone spodnie pomału zjeżdżają z tyłka. Słaba to pociecha, gdy wiem, iż na długie lata jestem skazana na zieleninę, na liście sałaty, szpinaku i kapusty, zielone jak Poison Ivy zwana Ivonką od Tonner:



i Poison Ivy zwana Pamelą* od Mattel:



Oto moja najulubieńsza anty-heroina, którą, w swej dwoistej postaci, zabrałam na działeczkę w poszukiwaniu świeżych ogórków.
Jakby kto nie kumał- Poison Ivy to czarny (zielony) charakter i przeciwniczka Batmana (którego także jestem wielką fanką, aczkolwiek nie wyobrażam go sobie jako Barbiopodobnego tworu).

Nie ukrywam, że fotografowanie Ivonki sprawia mi więcej frajdy, więc leci na pierwszy ogień:












Z Pamelą od początku miałam same kłopoty. Ta lalka niby od zawsze była na wishliście, ale gdzieś daleko.
Trochę za droga...
Trochę nie podobało mi się to absolutnie gumowo-wyginalne ciałko...
Trochę za pomarańczowe usta...
Kupiłam ją na All od razu z myślą, że któraś z Fashionistek straci szybko dla Pam głowę. Jak mówiła moja koleżanka, za grube pieniądze zdecydowałam się nabyć lalkową głowę i buty.
Po zaufanym sprzedawcy nie spodziewałam się niczego złego, a już na pewno braku mnóstwa włosów, które musiałam mozolnie przeszczepiać. Niestety sprzedawca nie mial wpływu na ogromny łeb Pamelki.
Matko Ruth, kto? Pytam się kto wymyślił bubblehead?
każda lalka z "rozdęciem" wygląda nieciekawie, ale morda Mackie bije wszystkie inne na głowę.
Aż chce się zacytować Lilo z "Lilo i Stich": "(...) ma taką dużą głowę, bo mucha złożyła jej tam jaja (...)"
Niestety lalka zapłacona, sprzedawca opieprzony, Fash... odgłowiona, pozostało pokochać.
I oto ona:



















I oczywiście obie Zieleninki cuzamen:





Maślak zyskuje na mojej diecie, bo zamiast czekolady podgryza marchewki.
Selerowi mówię stanowcze: NIEE!!!

* a prawdziwe imię Poison Ivy to Pamela Isley

poniedziałek, 16 lipca 2012

Biały Kruk

Właściwie to nie wiem jak zacząć...
Popełniłam OOAKA.
Jestem z niej zadowolona :)
Jednak coś we mnie siedzi. To taki "dźg", który dźga mnie gdzieś w środku i mówi: "zue, to, co zrobiłaś lalce jest zueee". "Dźg" może ma i rację, bo ja po raz pierwszy w karierze wzięłam na warsztat lalkę nową i kolekcjonerską.
Do tej pory z wielką przyjemnością męczyłam trupki. Wstawiałam nowe włosy i prostowałam łapki. Czasem podmalowałam ubytek farby tu i tam. Zawsze jednak uważałam, że kupowanie nowej lalki, tylko po to, by zmienić jej wygląd mnie nie dotyczy. Po prostu nie umiem malować ;)
Mojej zOOAKczonej lalce generalnie zrobiłam tylko nową fryzurę i "letki" makijaż.

Zacznę jednak od początku:
W lalkach Mattel nie lubię trzech rzeczy:
- Kenów (zasadniczo pod każdą postacią),
- moldu Teresa (szczękę toto ma szeroką i wygląda jak chomik),
- Murzynek.
Niestety przy tym ostatnim nie mam za wiele na swoje usprawiedliwienie. Nie jestem rasistką, nie mam nic przeciwko ciemnoskórym, ale lalki w kolorze czekolady są mi bardziej niż obojętne.
Pierwszy "dźg" zmian odczułam gdy pewien mój kolega (oczywiście nie powiem, kto by nie być oskarżoną o kumoterstwo) pokazał na swoim blogu pewną czarnoskórą piękność. Na początku spodobała mi się jej skóra w kolorze gorzkiej czekolady. Pierwszy raz widziałam tak czarną lalkę. Zainteresowała mnie, bo jakoś ta jej czerń nie pasowała mi do lalki sygnowanej, bądź co bądź, logiem Barbie.
Z wyglądu lalka też do końca do mnie nie przemówiła. Te krótkie włosy... Ten mold, nie pasujący mi do Murzynki, choć nazywający się "Goddes of the Africa".
Już wiemy, o kim mowa?
Tak!- to Barbie Basic nr 4!



Aaaa... zdjęcie buchnęłam od jakiegoś Marka, tyle ma tych zdjęć, że pewnie nie zauważy, że to jego...

Łaziłam wokół tej lalki jak pies wokół kota. No przecież Murzynka! No przecież nieładna! No, nie taka! No taka inna. "Dźg" jednak gdzieś tak był. I walnął mnie w łeb jak łopatą gdy zobaczyłam to zdjęcie:



(Taaa... zdjęcie z tego samego źródła. Też pewnie nie zauważy...)

Biel! To był ten "dźg", którego mi brakowało. Lalka o wdzięku i duszy czarnej pantery, w mojej głowie potrzebowała białego futra, by być doskonałą.

Długo rozmawiałam z owym kolegą (którego imienia nadal nie przytoczę) na temat nowego wyglądu lalki. On miał jedną wizję, ja drugą. Zgadzaliśmy się jedynie co do koloru opierzenia głowy lalki i padło na platynowy blond.
Oczywiście w tak zwanym "międzyczasie" lalkę wymiotło ze sklepów i aukcji. Mare... to znaczy Kolega nie był skory, by rozstać się ze swoim egzemplarzem. Kiedy przyszło mi ostudzić moje niszczycielskie zapędy i chwilowo poddać się, to lalka znalazła się na Forum Doll Plaza.
Wyczekana Czarnula przybyła do Króliczej Nory i tak narodziła się moja jedyna w swoim rodzaju- Raven White!!!!



Ale zanim przejdę do prezentacji mała przeszłość Raven:

Tutaj pozujemy do National Geografic



A tutaj dla Hustlera:



A tutaj już spam zdjęciowy:































A "dźg" kuje pod żebro i mruczy: "Zdemolowałaś kolekcjonerską lalkę. Komuś się to na pewno nie spodoba i będzie ci smutno".

Bardzo dziękuje dla Pani ze sklepu Kreatywny Świat za to, że otworzyła dla mnie drzwi pomimo urlopu.

A Amelia dziękuje tej samej Pani za konewkę i wiaderko. Jest teraz bardzo szczęśliwa, bo teraz bardziej niż kiedykolwiek, wygląda jak wiedźma od wody.





(Królico ociulałaś do reszty? Wiaderko i konewka? A kto mi za tipsy zapłaci? Sama podlewaj swoje kaktusy! Dżizas...)

A tutaj króliczy buziak:


Za bycie fajnym kumplem, który nie gniewa się za pożyczkę zdjęć.

A jakby ktoś nie załapał ironii, to zdjęcia ciemnogłowej Alek vel Basic nr 4 należą do Marka.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Kim będę gdy dorosnę?

Małe dziewczynki statystycznie chcą być nauczycielkami, lekarzami, piosenkarkami czy modelkami.
Mały Króliczek najpierw chciała być budowlańcem, bo fajne mieli kaski i pracowali na dźwigach.
Potem chciała być strażakiem, bo chrzestny skądś zajumał kask branżowy, no i jeździli takimi fajnymi, czerwonymi wozami.
Ostatecznie i na zawsze zapragnęła być detektywem lub Policjantką ze Skotland Jardu (nie poprawiać!).
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że miłość do mundurów i broni mi minęła, ale za Chiny Ludowe nie wiem skąd się wzięła i kiedy tak naprawdę się zaczęła.
Oczywiście na początku była telewizja. "Dempsey i Makepeace na tropie", "Policjanci z Majami", "Żar tropików, "Coloumbo" i "Kojak"- oto seriale mojego dzieciństwa i główny napęd wyobraźni.
Wystarczył jakiś w miarę względnie wyglądający facet jako jeden z głównym bohaterów i już moja głowa pracowała na najwyższych obrotach. Na początku gdy miałam z 8-12 lat to w wyobraźni byłam dziecięcą super, nad wiek rozwiniętą partnerką bohatera. Potem (12-15 lat) byłam wyszczekanym kumplem skłonnym do nadmiernej rywalizacji. No i oczywiście gdy gdy już osiągnęłam wiek "rozwojowy" czyli 16+, to skłonność do rywalizacji pozostała ale w mej głowie wątek sensacyjny nagle stał się miłym tłem do pełnej namiętności historii miłosnej.

Oczywiście w przypadku Detektywa Glacy i Detektywa ze szklanym okiem trudno mówić o szeroko pojętej "przystojności", ale oczywiście wyobraźnia poradziła sobie i z tym: każdy mniej ładny bohater w mej głowie stawał się od razu tolerancyjnym wujkiem.

Praktycznie do każdego sensacyjnego serialu w telewizji i filmu na VHS dorabiałam opowieść. Dzisiaj wiem, że tworzyłam Fanfiki. Wtedy to były Opowieści.
Czego ja nie byłam bohaterką i z kim ja nie miałam romansu...
Najczęściej moją "drugą połówką" był Jean Claude Van Damme lub oczywiście Steven Seagal, lub też każdy inny aktor który umiał kopać.
Prowadziłam nawet kartotekę moich Opowieści, czyli imię i nazwisko moje bohaterki, wzrost numer buta i imiona psów. Jednym słowem wszystko.
Z czasem nagromadzenie opowieści przekroczyło powierzchnię mojego rozumu. Historii bohaterów, miłości i sensacji zwyczajnie zrobiło się za dużo i wtedy zaczęłam pisać. Miałam sobie zeszycik, gdzie opowieści z głowy przelewałam na papier. Najczęściej były to krótkie powiastki gdzie atak psychopatycznego mordercy był tylko podtekstem dla namiętnego pocałunku głównych bohaterów pod koniec akcji.
Spłodziłam kilka wiekopomnych dzieł pod wiele mówiącymi tytułami, takimi jak: "Czas zemsty" (opowieść o psychopatycznej dziewczynie, która w wyniku napaści straciła stopę i mści się na oprawcach pozbawiając ich stóp za pomocą ładunków wybuchowych), "Cena prawdy" (Jak wyżej tylko mści się gruby policjant. W sumie nie pamiętam za co się mści ale obcina ofiarom nosy.).

Nie powiem, z czasem te grafomańskie wypociny nawet dało się czytać, ale te "najpierwsze"...ło matko! Mam te zeszyciki, bo mama znalazła je kiedyś w resztce moich rzeczy. Oddała mi je z pół roku temu i nadal nie udało mi się ich przeczytać do końca, tak na jedno posiedzenie. Jednym z powodów jest moje paskudne pismo. Drugim mój przecudny styl pisania.
Jesteście gotowi? No to lecimy!

Mamy rok 1994, Królik ma 12 lat i pisze tak:

"Kasandra starała się unieszkodliwić każdego wroga tak, aby nikt nie zauważył, że go nie ma. Niestety zdradziła ją wbita w pień drzewa ta gwiazdka, którą walczą nindża" (Pisownia oczywiście oryginalna. Kasandra czyli żona pułkownika Guila ze Street Fightera. Supert laska o szarych oczach i karminowych wargach. Musiało to być niezwykle ważne, bo Kasandra jest bohaterką trzech opowieści i w każdej jest wspomniane jak bardzo jej wargi są karminowe)

Rok później akcja nadal jest dramatyczna:

"- w imię miłości!- wykrzyknął Max. Po czym odbił się od ziemi, w powietrzu wykonał obrót o 180 stopni i kopnął złego generała w brzuch. Generał upadł tak niefortunnie, że upadając nabił się na pręt wystający ze ściany i umarł."
No i nieważnie, że krwawo, ważne że się kochają. Max, to mąż Kasandry, ale już w tym opowiadaniu nie jest Guilem ze Street fightera. Nadal jednak ma twarz Van Damme'a

Moja osobista perełka:

Max rozmawia z dawno niewidzianym znajomym:
"- I co tam stary u ciebie słychać?
- A wiesz, super! Żadna laska mi się nie oprze!"
Zdumiewające jest pojęcie czternastolatki na temat rozmów pomiędzy samcami

W 1997 popełniłam także wariację na temat mojego ówcześnie najbardziej kochanego serialu czyli "Brygady Acapulco". To opowiadanko jest najbardziej bogate w kuriozalne zdarzenia. Nagromadzenie absurdu jest tam tak wielkie, że ciężko wybrać rodzynki.
W skrócie: bohaterka jest wszechstronnie utalentowaną malarką, która zawsze marzyła by być policjantką (Ach, to zupełnie jak ja w tamtym czasie! Zbieg okoliczności czy co?!). Od razu po przyjęciu jej do grupy dostaje ekstra ważne zadanie, czyli za śpiewać piosenkę z Alladyna Disneya na konkursie w ekskluzywnym hotelu. Oczywiście zostaje porwana, nieomal zbrukana i uratowana przez płomiennookiego przystojniaka (Przypadkiem ulubioną serialową postać autorki). Dla ironii jej ojcem jest porucznik Harris z Akademii Policyjnej. Tak, ten Harris... Dżizas!

Gdzieś tak w 2000 roku porzuciłam policjantów i Opowiadania na rzecz książki, którą prawie napisałam. Niestety, to już zupełnie inna historia...

Dziś dwie lalki.
Obie wystylizowane na super detektywki i dlatego są bohaterkami posta.



Zaczniemy od tej z karminowymi wargami i mahoniowymi włosami:
Pierwotnie była ona Dorotką z Krainy Oz (Barbie Miss Dorothy Gale of Wizard of OZ z 2010 roku).


Porzuciła ona jednak pogoń za tęczą na rzecz pracy w Króliczych siłach specjalnych. Teraz nazywa się Kate Buckett na cześć postaci z mojego aktualnie ulubionego serialu.

Kaśka Wiaderko na zdjęciach prezentuje się następująco:








Blondyna natomiast zgodnie z zasadą "więcej znaczy lepiej" nazywa się Maddox Anne Winston - Smith (po mężu aktorze, który ją porzucił dla koleżanki z planu). Maddie dla przyjaciół, czyli dla Kaśki. Winston dla całej reszty, o Anne- zapomnijmy. ;))

Maddie zanim stała się policjantką była aktorką (a to ci niespodzianka!), bo w końcu musiała gdzieś poznać tego niewiernego męża.
Jej najgłośniejsza (i jedyna) rola to Dorotka w "Czarnoksiężniku z krainy Oz";







Obecnie Maddox całkowicie zapomniała o karierze telewizyjnej i całkowicie oddała się pracy jako Dzielna Tropicielka.







I nawet nosi trampki!:


Obie panie w tej sesji szukają mordercy, bo trupa już mają:


Niestety trup aktualnie się "nie rozkładał" do zdjęcia:


I szybko się znudził pozowaniem:


Bo w żadnej sytuacji nie warto tracić głowy!

Ta krwawa zagadka zaowocowała piękną przyjaźnią:



Kaśka, cycek ci prawie wylata!

Wielkie dzięki dla Oli za nowy, zajebiście fajny wizerunek Maddie!