Wiem, wiem... obiecałam nowego posta w poniedziałek... Przepraszam...
Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że każdy wieczór, który mogłabym poświęcić na pisanie spędzałam w towarzystwie niejakiego Johna Sheparda i Małżona.
John ratował Galaktykę a Małżon mu w tym dzielnie pomagał. Ja usypiałam Ryśka i przenosiłam się na Normandię, by razem załogą odeprzeć atak morderczych kolekcjonerów, rządnych krwi niewinnych, ludzkich kolonii...
Nie rozumiecie?
Postaram się wyjaśnić :)
Jestem nałogowym oglądaczem gier komputerowych. Zaczęło się od poczciwego Pegasusa i nie mniej poczciwego Mario. Prawie w każdą niedzielę moja rodzinka zasiadała przed kineskopem Unitrusa i z wypiekami na twarzach obserwowała jak ten sympatyczny, wąsaty hydraulik niestrudzenie parł w prawo, tylko po to by dowiedzieć się, że ta cholerna księżniczka jest w innym zamku...
Sama nie mam cierpliwości do większości gier, albo zwyczajnie jestem za głupia by w nie grać. Oczywiście męczę Simsy, leveluje w Diablo, ale już Tomb Raider jest poza moim zasięgiem. Wystarczy jedna, tycia porażka i diabeł we mnie wstępuje. Krzyczę, pluje, rzucam klawiaturą: MNIE SIĘ NIE UDAŁO!?!- ryczę dziko.
W domu rodzinnym blaszakiem rządził mój brat i to on zakazał zbliżać mi się do gier innych niż "połącz kropki". Słusznie, dzięki niemu nie zapomniałam jak się czyta :)
Mój Małżon na życie zarabia tworzeniem gier i dzięki temu absolutnie każdą elektroniczną zabawkę odlicza od podatku, jako "badanie rynku" (zakup nowych gier komputerowych), "szukanie inspiracji" (zakup konsoli), "platforma testowa wydajności grafiki" (42 calowy telewizor). Proponowałam Mu zakup ekspresu do kawy- jako "poznanie mechanizmu działania urządzenia w celu napisania o nim gry", ale się nie zgodził.
Małżon w każdej wolnej chwili gra...
...on gra, a ja patrzę!
Z Larą Croft pokonaliśmy już złowrogą Natlę w Tomb Raider Anniversary.
Z Geraltem tłukliśmy bazyliszki w Wyzimie.
Z Batmanem łapaliśmy zbiegłych z Arkham Asylum, rzezimieszków.
Z Leo siekaliśmy zombiaki w Resident Evil 4.
No i ostatnio z Johnem, w Mass Efect 2, ocaliliśmy galaktykę- na razie, bowiem obca rasa nie została zniszczona do końca, a trzecia część gry dopiero na zimę...
Niestety przygoda dobiegła końca i Królik chwilowo powraca na Ziemię.
Prezentację lalki na dziś muszę niestety zacząć od smutnych wieści...a mianowicie- po długiej i ciężkiej walce (z zaczepem szyjnym) odeszła od nas Sportyna.
Wielu z was zapamiętało ją z epickiego powitania Amelii.
Niestety los bywa okrutny i niestety Sportyna straciła głowę podczas powitania nowej lalki.
Oby jej głowa znalazła się wkrótce w lepszym miejscu niż królicza "szuflada na trupy".
Ale cóż, życie toczy się dalej...
Oto moje spełnione lalkowe marzenie: Barbie Enchantress Fairytopia z 2005 roku
Za niezbyt wygórowane pieniążki udało mi się ją kupić w stanie bardzo zadowalającym. Nie miała jedynie diademu we włosach.
Lalka wygląda naprawdę pięknie i dostojnie- jak cesarzowa :)
W stadzie od razu napatoczyła się druga wróżka, którą można trochę "porządzić"
Ale koniec końców dziewczynki i tak się zaprzyjaźniły:
No i to moja lalka na dziś. Co dalej to nie wiem, bo Małżon zakupił Alana Wake'a...a smutek po rozstaniu z Johnem powoli mija.... ;)

To jest blog o lalkach.
O Barbie, które zna każdy i o takich, o których słyszało niewielu. O takich, co wyglądają zwyczajnie i takich, co zatykają dech w piersi. Jedne kosztowały pięć złotych, a inne małą fortunę, ale wszystkie są tak samo cenne i niezwykłe...
To też blog o leniwym Kocie, cudownym Dziecku, sprytnym Mężczyźnie i o Kobiecie, która jest Królikiem.
Ten blog to moje miejsce, moja Nora, do której Cię zapraszam.
Mam nadzieję, że się zaprzyjaźnimy.
Charakterystyka Królika

- RudyKrólik
- Elbląg, Warmińsko-Mazurskie, Poland
- Jestem Żoną i Matką. Kolekcjonerem i Czytaczem. Budowniczym swojej małej rodziny. Mój MałżOn to odważny, lecz nico leniwy lew. Mój Syn to Mały leśny troll o najmądrzejszych oczach świata. Ja to Chaotyczny Królik, kobieta o wielkim sercu i duszy wielkości lalki Barbie. Sprzątam, gotuję i piszę, a przede wszystkim żyję! Oj, tak- żyję pełnią życia!!!
niedziela, 27 lutego 2011
sobota, 19 lutego 2011
Z musu a nie chęci i coś tam o konkursie, o którym każdy zapomniał...
Na początku dziękuję wszystkim, którzy wyróżnili mnie w ostatniej zabawie i od razu przepraszam, że nie brałam udziału ale...
... no kurde... jakoś chęci...czasu i mocy nie było...
Dzisiaj też chęci ni ma, ale Małżon mnie zmusił, bo lalek przybyło a chęci nie.
Małż podstępem odkrył, że mój zastój jest spowodowany konkursem, który wcześniej mi umknął lub utonął w powodzi pieluch, zupek, kupek i zębów (tak proszę Państwa- mamy DWA zęby!!!).
Wstyd mi i bez zbędnych sentymentów przechodzę do sedna:
Hasłem konkursu był Oczywiście Benny Hill (co starałam się sprytnie ukryć), oczywiście nikt nie zgadł ;), a najbardziej w błędzie byli:
- Magda
- Alrunia
- Aleksja
- Loana
- Allmode
- Świstak
- Manhamana
- Shi4
- AshtrayBoy
- Agata
- Daphea
- Gniewka
Główna nagroda jedzie do Moniki i od razu mówię, że nie w wyniku losowania, ale dlatego, że uważam, że zasługuje ona na każdą lalkę świata i żeby choć trochę sprawiedliwie było to jako pierwsza udzieliła prawidłowej odpowiedzi.
Zanim mnie ukamienujecie pamiętajcie, że pisałam iż zostawiam sobie prawo do wyłonienia zwycięzcy według własnego widzimisię :P
Oczywiście pozostała nagroda niespodzianka (a zasadniczo dwie), której zwycięzcę wylosowali Ryszard, oraz Bubel, który choć jak pamiętamy ma coś "nie teges", postanowił jednak wziąć udział w zabawie.
Oto fotograficzny zapis tego podniosłego wydarzenia:
- Losy zostały przygotowane
- Personalia osób biorących udział w losowaniu zostały sprytnie ukryte
- Wysoka komisja się naradza
- Pan Ryszard ma dylemat kogo wybrać
- Pan Ryszard prosi o pomoc drugiego sędziego
- Pan Ryszard dokouje wyboru
- Proszę Państwa oto pierwszy zwycięzca!!!
- Do losowania przystępuje Pan Bubel
- Po wyłonieniu zwycięzcy Pan Bubel stracił zainteresowanie zabawą (lub zrozumiał, że karteczki zjeść się nie da)
Wygranym gratulujemy (proszę o przesłanie danych do wysyłki na lizeek@gmail.com) z przegranych śmiejemy się szyderczo (albo tylko chichoczemy)
A o to Panie, przez które ten cały szum- przedstawiam Państwu DWIE najbrzydsze lalki świata:
w wersji barbiopodobnej :)
Jak pamiętamy zwykła uczennica Usagi Tsukino zwana przez panią Danutę Stachyrę Buny Cukino, posiada moc przemiany Wojowniczkę o Miłość i Sprawiedliwość, Czarodziejkę z Księżyca:
POTĘGO KSIĘŻYCA DZIAŁAJ!!!
Jeśli kradniesz cudze zdjęcia i wsadzasz je na demoty jako własne to bądź pewien, że zostaniesz ukarany w imieniu Księżyca!!!
Oczywiście stylizacje zostały zrobione bądź też przysposobione moimi króliczymi łapkami, więc daleko im do ideału.
Idealną custom made Sailorkę znalazłam w sieci:
i padłam na zęby, bo okazuje się, że można zrobić ładną Marynarkę ;), a nie taką co straszy po nocach.
W poniedziałek na 70% wracam z nowym postem :*
Stęskniłam się :)
... no kurde... jakoś chęci...czasu i mocy nie było...
Dzisiaj też chęci ni ma, ale Małżon mnie zmusił, bo lalek przybyło a chęci nie.
Małż podstępem odkrył, że mój zastój jest spowodowany konkursem, który wcześniej mi umknął lub utonął w powodzi pieluch, zupek, kupek i zębów (tak proszę Państwa- mamy DWA zęby!!!).
Wstyd mi i bez zbędnych sentymentów przechodzę do sedna:
Hasłem konkursu był Oczywiście Benny Hill (co starałam się sprytnie ukryć), oczywiście nikt nie zgadł ;), a najbardziej w błędzie byli:
- Magda
- Alrunia
- Aleksja
- Loana
- Allmode
- Świstak
- Manhamana
- Shi4
- AshtrayBoy
- Agata
- Daphea
- Gniewka
Główna nagroda jedzie do Moniki i od razu mówię, że nie w wyniku losowania, ale dlatego, że uważam, że zasługuje ona na każdą lalkę świata i żeby choć trochę sprawiedliwie było to jako pierwsza udzieliła prawidłowej odpowiedzi.
Zanim mnie ukamienujecie pamiętajcie, że pisałam iż zostawiam sobie prawo do wyłonienia zwycięzcy według własnego widzimisię :P
Oczywiście pozostała nagroda niespodzianka (a zasadniczo dwie), której zwycięzcę wylosowali Ryszard, oraz Bubel, który choć jak pamiętamy ma coś "nie teges", postanowił jednak wziąć udział w zabawie.
Oto fotograficzny zapis tego podniosłego wydarzenia:
- Losy zostały przygotowane
- Personalia osób biorących udział w losowaniu zostały sprytnie ukryte
- Wysoka komisja się naradza
- Pan Ryszard ma dylemat kogo wybrać
- Pan Ryszard prosi o pomoc drugiego sędziego
- Pan Ryszard dokouje wyboru
- Proszę Państwa oto pierwszy zwycięzca!!!
- Do losowania przystępuje Pan Bubel
- Po wyłonieniu zwycięzcy Pan Bubel stracił zainteresowanie zabawą (lub zrozumiał, że karteczki zjeść się nie da)
Wygranym gratulujemy (proszę o przesłanie danych do wysyłki na lizeek@gmail.com) z przegranych śmiejemy się szyderczo (albo tylko chichoczemy)
A o to Panie, przez które ten cały szum- przedstawiam Państwu DWIE najbrzydsze lalki świata:

Jak pamiętamy zwykła uczennica Usagi Tsukino zwana przez panią Danutę Stachyrę Buny Cukino, posiada moc przemiany Wojowniczkę o Miłość i Sprawiedliwość, Czarodziejkę z Księżyca:
POTĘGO KSIĘŻYCA DZIAŁAJ!!!
Jeśli kradniesz cudze zdjęcia i wsadzasz je na demoty jako własne to bądź pewien, że zostaniesz ukarany w imieniu Księżyca!!!
Oczywiście stylizacje zostały zrobione bądź też przysposobione moimi króliczymi łapkami, więc daleko im do ideału.
Idealną custom made Sailorkę znalazłam w sieci:
i padłam na zęby, bo okazuje się, że można zrobić ładną Marynarkę ;), a nie taką co straszy po nocach.
W poniedziałek na 70% wracam z nowym postem :*
Stęskniłam się :)
piątek, 4 lutego 2011
Nie ma i już!
Kochani!!!
Moja nieobecność będzie chyba dłuższa niż przypuszczałam. Po pierwsze- okazało się, że jestem chora i leczenie, choć rokujące pomyślnie jest drogie, czyli na lalkach muszę zaoszczędzić. Mogę oczywiście oddać się w ręce NFZ, ale wtedy raczej na nogi nie stanę...
Po drugie- Bubel nadal jest jednym okiem gdzie indziej i już nawet pani doktor od kotów jest zaniepokojona. Tak więc oprócz o siebie, martwię się też o zezowatego kota
Po trzecie- jestem Mamą. Maślak zajmuje 3/4 mojego wolnego czasu, a muszę przecież kiedyś jeść i egzystować.
Po czwarte... wypaliłam się... Gdzieś zgubiłam chęci i wenę, jeśli się odnajdę to wrócę.
Na otarcie łez odwiedźcie blog Any, która wprowadzi Was w magiczny świat domków dla lalek.
MAGICZNY ŚWIAT DOMKÓW DLA LALEK
Moja nieobecność będzie chyba dłuższa niż przypuszczałam. Po pierwsze- okazało się, że jestem chora i leczenie, choć rokujące pomyślnie jest drogie, czyli na lalkach muszę zaoszczędzić. Mogę oczywiście oddać się w ręce NFZ, ale wtedy raczej na nogi nie stanę...
Po drugie- Bubel nadal jest jednym okiem gdzie indziej i już nawet pani doktor od kotów jest zaniepokojona. Tak więc oprócz o siebie, martwię się też o zezowatego kota
Po trzecie- jestem Mamą. Maślak zajmuje 3/4 mojego wolnego czasu, a muszę przecież kiedyś jeść i egzystować.
Po czwarte... wypaliłam się... Gdzieś zgubiłam chęci i wenę, jeśli się odnajdę to wrócę.
Na otarcie łez odwiedźcie blog Any, która wprowadzi Was w magiczny świat domków dla lalek.
MAGICZNY ŚWIAT DOMKÓW DLA LALEK
czwartek, 20 stycznia 2011
Cotton Eye Joe
Tytuł posta to także tytuł piosenki zespołu Rednex, który może się niczym nie wsławił, poza kilkoma kiepskimi kawałkami, ale dla mnie i Małżona to muza z dzieciństwa.
Cotton Eye Joe, czyli bawełnianooki, to mój kocio Bubel...
...Bubel miał coś nie "ten teges" od zarania swojej kariery w naszym stadzie. Jest wiecznie głodny, wiecznie marudzi i ciągle by spał- zupełnie jak ja :) Nie mruczy, bo ma coś z przegrodą nosową. Jest przygłuchy na jedno ucho. Jego hobby to uprawianie miłości z Myśką, godzinami posuwa ją, jak to Małżon mówi "w duszę". Czyli w piętę, ucho, lub powietrze nad jej głową. Coś na zasadzie: "instynkt mi każde, ale nie wiem czemu, ale fajnie jest"- oczywiście Bubcio to kastracik ;)
Bubel nie wychodzi z domu, chociaż chce, Małżon też chce, żeby Bubcio wychodził, ale cóż... ja w tym stadzie nosze spodnie! Latem, gdy dopadły nas te straszne upały, Małżon wyżebrał, aby pootwierać okna na całą szerokość, wtedy Bubcio poznał swoich odwiecznych wrogów- gołębie.
Oczywiście wizyty Bubla na dachu rychło skończyły się gromkim pierdyknięciem na trawnik- mieszkam na drugim piętrze! i całkowitym zakazem opuszczania domu.
Do dziś się zastanawiam, jak sąsiad mieszkający na parterze i wypalający dziennie ramkę koziołków (oczywiście w oknie) nie zauważył sześciokilogramowej futrzanej kuli armatniej, która dziarsko piżgła w piwonie jego żony, powodując oczywiście wrzask i pogrom tych pięknych kwiatów.
Wypadek Bubla spowodował gwałtowną zmianę w kocim charakterze. I tak z zawadiaki, otrzymaliśmy przytulaka-oblepiaka. Każdy gość zostaje uraczony koteczkiem na kolankach i nie ważne czy gość lubi Kota- Kot kocha gości :) Gościa można "obkłaczyć", ułożyć się wygodnie na kolankach, wleźć do plecaka czy torby, albo przynieść do zabawy najbardziej "wymemłaną" zabawkę. Oczywiście Bubel najbardziej kocha listonosza (torba! plus nowe kartoniki), lekarza (torba!), panią z ubezpieczeń (wielka torba) i wszystkich znajomych Małżona (informatycy!- noszą lapki w torbach).
Jestem bardzo złym kocim rodzicem- mam dwa koty, ale to Bubel jest moim ulubieńcem, kochaniem i wszystkim, czym kot może być dla właściciela.
Niestety byłam świadkiem śmierci mojej pierwszej koci- Kluski, która znienacka umarła na zawał serca, a miała tylko dwa lata i jestem przez to strasznie przewrażliwiona. Niestety Bubel zbliża się już do sędziwego wieku- własnie dwóch lat i każda odmienność w kocim zachowaniu wzbudza we mnie panikę.
Przerobiłam już: "ło Jesuu, łapka mu lata, to pewnie padaczka" (Małżon: kobieto wyzluzuj, zamknij okno pewnie mu zimno), "Bubcio nie je, pewnie ma chory żółądek" (M: albo zaszkodził mu ten filet z ryby, który podpieprzył ze zlewu), "Bubel włazi i wyłazi z kuwety, a nic nie robi, może ma chory pęcherz" (M: a może kuwetę trzeba posprzątać). Małżon jak widać oaza spokoju, ale i on nie znalazł ciętej riposty na to co zastaliśmy niedawno po powrocie ze spaceru.
Wchodzimy do domu, oczywiście koty biedne, zagłodzone, wszak nie było nas godzinę. Małż idzie do lodówki po "koćpuchę", a ja robię mizianki, czyli Myśkę głaszczę, Bubcia tarmoszę, ale coś mi nie pasuje, w tak znajomej mi, przecież, facjacie Grbasa.
Jak to mówiła moja babcia- "jedno oko na Maroko, a drugie na Kaukaz"- jeden ślip koci, zielony z dużą źrenicą, a drugi też zielony, a źrenica jak nitka cienka. No cóż kot wygląda jak debil, a ja już kombinuję... coś nie tak jest...
Ponieważ jestem wykształconym diagnostą- sześć sezonów Housa robi swoje, to od razu wiedziałam co dolega mojemu kotu: uszkodzenie mózgu spowodowane upadkiem sprzed pół roku!!!
Małż się w głowę popukał, stęknął coś, że to mój mózg coś nie trybi, kota kazał obserwować i w razie co, to go do weta zatarga.
Oczywiście Bubel zachowywał się jak gdyby nigdy nic i dalej robił swoje. Żarł, spał i kładł się w ciągach komunikacyjnych domu.
Następny dzień poprawy nie przyniósł- oko zaropiało i zaszło trzecia powieką. Podczas gdy ja szukałam już odpowiednio wygodnego kartonika po butach, Małżon zapakował sierściucha do transportera i wywiózł do zaprzyjaźnionej pani Doktor od Kotów.
Czekałam...
i czekałam...
Wrócili po 20 minutach. Bubel cały szczęśliwy wpadł do miski, zeżarł przydział na cały dzień, pożygał się potem na środek dywanu, a potem zapadł w sen. Małżon biedniejszy o koszta zastrzyku, przekazał diagnozę: to coś jak sraczka, może być od wszystkiego, oko zakraplać, kota obserwować. Będzie żył, a ty nie panikuj.
I tak od tygodnia w domu mamy nową zabawę: złap kota zanim się zorientuje. Mamy wielkie szczęście, bo nasze koty wcale nie są agresywne. Nie drapią, nie prychają. Bubel daje sobie zrobić wszystko, pod warunkiem, że go złapiemy. Nasz leniwy, dotychczas kanapowiec, przypomniał sobie, że jest łowcą, predatorem i gdy tylko widzi, iż ja i Małżon skradamy się chytrze, ukradkiem pokazując na niego, to natychmiast nie ma dziury za małej i szpary za ciasnej na kocią kryjówkę. Dotąd narzekałam na brak gimnastyki, ale jak osiem razy dziennie urządzam szalony pościg za przerażonym kocurem, to mówię wam- tyle sportu nie ma na igrzyskach.
I jeszcze mała historyjka z dzisiaj: śpimy sobie w najlepsze, ósma rano, radyjko cicho gra, Maślak przez sen posapuje, cisza, błogostan, słyszę delikatne pomiaukiwanie pod drzwiami... potem delikatne szuranie pazurków po futrynie... JEB!!! coś wielkiego spadło na ziemię, słychać koci wrzask i odgłosy ucieczki (czyli tuptanie dwóch słoników). Chwila ciszy i znów: pomiaukiwanie, szuranie i JEB!
Małż na wyrku podskoczył, zaklął szpetnie, wstał i kapeć chwycił w dłoń, ruszył do kuchni...
- uważaj na oczko!- krzyczę za nim w półśnie
- będę celował w tyłek!- krzyczy Małż.
Taa... najlepszy budzik na świecie, koci głód :)
Na przyszły rok planuję ogromny remont w domu. Już się martwię gdzie ja futra pochowam :)
Chcesz ograniczyć moją wolność osobistą? Ty... ty... zła kobieta jesteś!!!
Hmm...a lalki?
No dobra!
Wczoraj byliśmy na spacerze i udało mi się kupić świńską poduszkę dla lalek i śłitaśnego misiaczka.
Czeku świńską?
O!- dlatego:

"A ti ti ti, poduszko świńska, ale jesteś mięciutka i przytulasta"
"Czemu mi nie powiedziałaś, że jesteśmy na wizji?!?"
"A ti ti ti... misiaczku słodki"
"Tori, zachowuj się, ludzie patrzą"
Ale Izuniu! Zobacz jaki słodziak!
Hm... nie znacie Tori, jeszcze... Isabel, też nie...jeszcze :)
Kurczak... mam opóźnienia!
Cotton Eye Joe, czyli bawełnianooki, to mój kocio Bubel...
...Bubel miał coś nie "ten teges" od zarania swojej kariery w naszym stadzie. Jest wiecznie głodny, wiecznie marudzi i ciągle by spał- zupełnie jak ja :) Nie mruczy, bo ma coś z przegrodą nosową. Jest przygłuchy na jedno ucho. Jego hobby to uprawianie miłości z Myśką, godzinami posuwa ją, jak to Małżon mówi "w duszę". Czyli w piętę, ucho, lub powietrze nad jej głową. Coś na zasadzie: "instynkt mi każde, ale nie wiem czemu, ale fajnie jest"- oczywiście Bubcio to kastracik ;)
Bubel nie wychodzi z domu, chociaż chce, Małżon też chce, żeby Bubcio wychodził, ale cóż... ja w tym stadzie nosze spodnie! Latem, gdy dopadły nas te straszne upały, Małżon wyżebrał, aby pootwierać okna na całą szerokość, wtedy Bubcio poznał swoich odwiecznych wrogów- gołębie.
Oczywiście wizyty Bubla na dachu rychło skończyły się gromkim pierdyknięciem na trawnik- mieszkam na drugim piętrze! i całkowitym zakazem opuszczania domu.
Do dziś się zastanawiam, jak sąsiad mieszkający na parterze i wypalający dziennie ramkę koziołków (oczywiście w oknie) nie zauważył sześciokilogramowej futrzanej kuli armatniej, która dziarsko piżgła w piwonie jego żony, powodując oczywiście wrzask i pogrom tych pięknych kwiatów.
Wypadek Bubla spowodował gwałtowną zmianę w kocim charakterze. I tak z zawadiaki, otrzymaliśmy przytulaka-oblepiaka. Każdy gość zostaje uraczony koteczkiem na kolankach i nie ważne czy gość lubi Kota- Kot kocha gości :) Gościa można "obkłaczyć", ułożyć się wygodnie na kolankach, wleźć do plecaka czy torby, albo przynieść do zabawy najbardziej "wymemłaną" zabawkę. Oczywiście Bubel najbardziej kocha listonosza (torba! plus nowe kartoniki), lekarza (torba!), panią z ubezpieczeń (wielka torba) i wszystkich znajomych Małżona (informatycy!- noszą lapki w torbach).
Jestem bardzo złym kocim rodzicem- mam dwa koty, ale to Bubel jest moim ulubieńcem, kochaniem i wszystkim, czym kot może być dla właściciela.
Niestety byłam świadkiem śmierci mojej pierwszej koci- Kluski, która znienacka umarła na zawał serca, a miała tylko dwa lata i jestem przez to strasznie przewrażliwiona. Niestety Bubel zbliża się już do sędziwego wieku- własnie dwóch lat i każda odmienność w kocim zachowaniu wzbudza we mnie panikę.
Przerobiłam już: "ło Jesuu, łapka mu lata, to pewnie padaczka" (Małżon: kobieto wyzluzuj, zamknij okno pewnie mu zimno), "Bubcio nie je, pewnie ma chory żółądek" (M: albo zaszkodził mu ten filet z ryby, który podpieprzył ze zlewu), "Bubel włazi i wyłazi z kuwety, a nic nie robi, może ma chory pęcherz" (M: a może kuwetę trzeba posprzątać). Małżon jak widać oaza spokoju, ale i on nie znalazł ciętej riposty na to co zastaliśmy niedawno po powrocie ze spaceru.
Wchodzimy do domu, oczywiście koty biedne, zagłodzone, wszak nie było nas godzinę. Małż idzie do lodówki po "koćpuchę", a ja robię mizianki, czyli Myśkę głaszczę, Bubcia tarmoszę, ale coś mi nie pasuje, w tak znajomej mi, przecież, facjacie Grbasa.
Jak to mówiła moja babcia- "jedno oko na Maroko, a drugie na Kaukaz"- jeden ślip koci, zielony z dużą źrenicą, a drugi też zielony, a źrenica jak nitka cienka. No cóż kot wygląda jak debil, a ja już kombinuję... coś nie tak jest...
Ponieważ jestem wykształconym diagnostą- sześć sezonów Housa robi swoje, to od razu wiedziałam co dolega mojemu kotu: uszkodzenie mózgu spowodowane upadkiem sprzed pół roku!!!
Małż się w głowę popukał, stęknął coś, że to mój mózg coś nie trybi, kota kazał obserwować i w razie co, to go do weta zatarga.
Oczywiście Bubel zachowywał się jak gdyby nigdy nic i dalej robił swoje. Żarł, spał i kładł się w ciągach komunikacyjnych domu.
Następny dzień poprawy nie przyniósł- oko zaropiało i zaszło trzecia powieką. Podczas gdy ja szukałam już odpowiednio wygodnego kartonika po butach, Małżon zapakował sierściucha do transportera i wywiózł do zaprzyjaźnionej pani Doktor od Kotów.
Czekałam...
i czekałam...
Wrócili po 20 minutach. Bubel cały szczęśliwy wpadł do miski, zeżarł przydział na cały dzień, pożygał się potem na środek dywanu, a potem zapadł w sen. Małżon biedniejszy o koszta zastrzyku, przekazał diagnozę: to coś jak sraczka, może być od wszystkiego, oko zakraplać, kota obserwować. Będzie żył, a ty nie panikuj.
I tak od tygodnia w domu mamy nową zabawę: złap kota zanim się zorientuje. Mamy wielkie szczęście, bo nasze koty wcale nie są agresywne. Nie drapią, nie prychają. Bubel daje sobie zrobić wszystko, pod warunkiem, że go złapiemy. Nasz leniwy, dotychczas kanapowiec, przypomniał sobie, że jest łowcą, predatorem i gdy tylko widzi, iż ja i Małżon skradamy się chytrze, ukradkiem pokazując na niego, to natychmiast nie ma dziury za małej i szpary za ciasnej na kocią kryjówkę. Dotąd narzekałam na brak gimnastyki, ale jak osiem razy dziennie urządzam szalony pościg za przerażonym kocurem, to mówię wam- tyle sportu nie ma na igrzyskach.
I jeszcze mała historyjka z dzisiaj: śpimy sobie w najlepsze, ósma rano, radyjko cicho gra, Maślak przez sen posapuje, cisza, błogostan, słyszę delikatne pomiaukiwanie pod drzwiami... potem delikatne szuranie pazurków po futrynie... JEB!!! coś wielkiego spadło na ziemię, słychać koci wrzask i odgłosy ucieczki (czyli tuptanie dwóch słoników). Chwila ciszy i znów: pomiaukiwanie, szuranie i JEB!
Małż na wyrku podskoczył, zaklął szpetnie, wstał i kapeć chwycił w dłoń, ruszył do kuchni...
- uważaj na oczko!- krzyczę za nim w półśnie
- będę celował w tyłek!- krzyczy Małż.
Taa... najlepszy budzik na świecie, koci głód :)
Na przyszły rok planuję ogromny remont w domu. Już się martwię gdzie ja futra pochowam :)
Chcesz ograniczyć moją wolność osobistą? Ty... ty... zła kobieta jesteś!!!
Hmm...a lalki?
No dobra!
Wczoraj byliśmy na spacerze i udało mi się kupić świńską poduszkę dla lalek i śłitaśnego misiaczka.
Czeku świńską?
O!- dlatego:
"A ti ti ti, poduszko świńska, ale jesteś mięciutka i przytulasta"
"Czemu mi nie powiedziałaś, że jesteśmy na wizji?!?"
"A ti ti ti... misiaczku słodki"
"Tori, zachowuj się, ludzie patrzą"
Ale Izuniu! Zobacz jaki słodziak!
Hm... nie znacie Tori, jeszcze... Isabel, też nie...jeszcze :)
Kurczak... mam opóźnienia!
środa, 19 stycznia 2011
Autopromocja- Jestem na Głównej!!!
Demotywatory każdy zna. Od "Demotów" uzależniony jest co czwarty Polak i co drugi gimnazjalista. Niektórzy myślą dniami i nocami jak dostać się na pierwszą stronę. Wysyłają tony nowych dzieł, sami sobie punktują i zakładają lipne konta...
Ja nie musiałam- trafiłam na Główną!!!! (a nawet nie mam konta na Demotywatorach)
Proszę Państwo: TA DAMM!!!!!!
Dla niedowidzących:
Moja Wiesia:
Jeśli ktoś chce poczytać komentarze to klikać tutaj
Ależ jestem z siebie dumna, chociaż to jawna kradzież :)
Mała notka na koniec: Konkurs rozpracujemy w weekend. Niestety w związku z niedyspozycją jednego z Sędziów, nie będzie wielkiej fety z losowaniem :(
Na koniec małe zdjęcie dwugłowego potwora, który jak zawsze śpi :)
Ja nie musiałam- trafiłam na Główną!!!! (a nawet nie mam konta na Demotywatorach)
Proszę Państwo: TA DAMM!!!!!!
Dla niedowidzących:
Moja Wiesia:
Jeśli ktoś chce poczytać komentarze to klikać tutaj
Ależ jestem z siebie dumna, chociaż to jawna kradzież :)
Mała notka na koniec: Konkurs rozpracujemy w weekend. Niestety w związku z niedyspozycją jednego z Sędziów, nie będzie wielkiej fety z losowaniem :(
Na koniec małe zdjęcie dwugłowego potwora, który jak zawsze śpi :)
czwartek, 13 stycznia 2011
Z księżyca spadła
...ale nie ta o której myślicie :))
Dzisiejszy post dedykuję tym, którzy nadal trzymają kolekcje w szafie, piwnicy lub wersalce z obawy przed reakcją otoczenia i bliskich.
Dzisiejsza pani jest prezentem urodzinowym od mojej Mamy i Brata mego- i choć stosunki z Bratem, są bardziej jak poprawne (a raczej w hierarchii ważności Brat stoi na tym samym piedestale co Małżon)to z mamą są... też wspaniałe ;)
Po prostu z Bratem zawsze wyczyniałam jakieś głupoty; a to ścigaliśmy się po mieście autobusami, a to próbowałam go utopić wożąc na plecach w płytkiej wodzie. Godzinami oglądaliśmy VIVĘ sprzeczając się która ładniejsza: Shakira czy Rhianna i kiedyś robiąc popcorn spaliliśmy Tatowego wok'a (Tatku jeśli to czytasz, to wiedz, że nawet było nam przykro, ale bardziej kukurydzy żal).
Brat mnie zawsze rozumiał i jest moim najlepszym kumplem i dlatego nie zdziwił mnie lalkowy prezenty w jego wykonaniu.
Zdziwiło mnie to, że Mama się dołożyła :)
Mama akceptuje moje hobby, ale na zasadzie- swoje pieniądze wydawaj jak chcesz. Oczywiście, jak wszyscy, mama na początku zakładała, że lalki będą dla przyszłej córci. Gdy Rysiek okazał się męskim mężczyzną, sądziła że mój zapał zmaleje. Niestety zmalała mi jedynie ilość czasu, bo zapał się potroił ;)
Mama zawsze chętnie ogląda nowe okazy, komentuje ich urodę, albo pyta czemu ten a nie inny ale nigdy nie pyta o cenę, choć ma świadomość, że tanie hobby to nie jest.
I to właśnie mama wysłała Brata do Małżona, celem przeprowadzenia dyskretnego wywiadu pt: "Jaką lalkę kupić Rudej na urodziny". Małżon wziął na siebie to trudne i delikatne zadanie i wypytał mnie tak, że w życiu się nie domyśliłabym, że coś się święci. Przydybał mnie gdzieś w kuchni i znienacka wypalił: "Ruda, gdybyś miała wydać na lalkę XXX-zł, to którą byś kupiła?"
Myślałam, że to pytanie z cyklu egzystencjalno- filozoficznych, czyli "Gdybym był bogaty..." (cytat z jednego z moich ukochanych musicali), więc bez namysłu odpowiedziałam:
Midnight Moon Princess Barbie z 2000 roku.
Żartuje sobie...
Najpierw spytałam po co mu to info.
Potem czy z Polski czy zza Wielkiej Wody.
Potem po cholerę mnie męczy, przecież wiem już co mi kupił jako prezent na urodziny.
Małżon tylko machnął ręką, coś tam poburczał i temat się urwał.
I tak na urodziny dostałam tort i śpiochy dla Maślaka.
I Midnight Moon Princess oczywiście.

Kusi mnie, żeby nazwać ją Luna, choć wiem, że to trochę banalne :) Póki nie wymyślę nic lepszego lalka pozostanie Luną.
Luna jest częścią składową tria nazywanego Celestial Goddess, czyli Niebiańskie Boginie. Jej siostry to:
Morning Sun Princess Barbie
i Star Princess Barbie
Midnight Moon jest trudną lalką. Na pierwszy rzut oka rozczarowała mnie nieco, bo choć kruczowłosa i bladolica, to jej twarz jest jakaś taka rozmyta, bezbarwna. Może to też być sprawka moldu Mackie (którego nie lubię), lub tego iż mam wrażenie, że główka lalki jest wykonana z gumy gorszej jakości, bardziej miękkiej niż u innych lalek.
Musiałam się z nią "przespać" żeby w pełni docenić wszystkie jej atuty.
Przede wszystkim Luna ma przepiękne dodatki:
- diadem z klejnotem w kształcie księżyca
- bransolety ze sznurów pereł:
- cudowne srebrne szpileczki (niestety za duże)
- piękną, srebrną suknię z falbaną, dzięki której lalka wygląda jakby wyłaniała się z mgły;

Na odpowiednim tle lalka bardzo zyskuje.
Pozostaje problem- z lampą czy bez?

Aktualne światło dzienne jest zbyt żółte dla tej bladej piękności. Jednakowoż lampa błyskowa kradnie szczegóły.

Z całej dzisiejszej sesji powstało jedno zdjęcie, z którego jestem zadowolona:
Dzisiejszy post dedykuję tym, którzy nadal trzymają kolekcje w szafie, piwnicy lub wersalce z obawy przed reakcją otoczenia i bliskich.
Dzisiejsza pani jest prezentem urodzinowym od mojej Mamy i Brata mego- i choć stosunki z Bratem, są bardziej jak poprawne (a raczej w hierarchii ważności Brat stoi na tym samym piedestale co Małżon)to z mamą są... też wspaniałe ;)
Po prostu z Bratem zawsze wyczyniałam jakieś głupoty; a to ścigaliśmy się po mieście autobusami, a to próbowałam go utopić wożąc na plecach w płytkiej wodzie. Godzinami oglądaliśmy VIVĘ sprzeczając się która ładniejsza: Shakira czy Rhianna i kiedyś robiąc popcorn spaliliśmy Tatowego wok'a (Tatku jeśli to czytasz, to wiedz, że nawet było nam przykro, ale bardziej kukurydzy żal).
Brat mnie zawsze rozumiał i jest moim najlepszym kumplem i dlatego nie zdziwił mnie lalkowy prezenty w jego wykonaniu.
Zdziwiło mnie to, że Mama się dołożyła :)
Mama akceptuje moje hobby, ale na zasadzie- swoje pieniądze wydawaj jak chcesz. Oczywiście, jak wszyscy, mama na początku zakładała, że lalki będą dla przyszłej córci. Gdy Rysiek okazał się męskim mężczyzną, sądziła że mój zapał zmaleje. Niestety zmalała mi jedynie ilość czasu, bo zapał się potroił ;)
Mama zawsze chętnie ogląda nowe okazy, komentuje ich urodę, albo pyta czemu ten a nie inny ale nigdy nie pyta o cenę, choć ma świadomość, że tanie hobby to nie jest.
I to właśnie mama wysłała Brata do Małżona, celem przeprowadzenia dyskretnego wywiadu pt: "Jaką lalkę kupić Rudej na urodziny". Małżon wziął na siebie to trudne i delikatne zadanie i wypytał mnie tak, że w życiu się nie domyśliłabym, że coś się święci. Przydybał mnie gdzieś w kuchni i znienacka wypalił: "Ruda, gdybyś miała wydać na lalkę XXX-zł, to którą byś kupiła?"
Myślałam, że to pytanie z cyklu egzystencjalno- filozoficznych, czyli "Gdybym był bogaty..." (cytat z jednego z moich ukochanych musicali), więc bez namysłu odpowiedziałam:
Midnight Moon Princess Barbie z 2000 roku.
Żartuje sobie...
Najpierw spytałam po co mu to info.
Potem czy z Polski czy zza Wielkiej Wody.
Potem po cholerę mnie męczy, przecież wiem już co mi kupił jako prezent na urodziny.
Małżon tylko machnął ręką, coś tam poburczał i temat się urwał.
I tak na urodziny dostałam tort i śpiochy dla Maślaka.
I Midnight Moon Princess oczywiście.
Kusi mnie, żeby nazwać ją Luna, choć wiem, że to trochę banalne :) Póki nie wymyślę nic lepszego lalka pozostanie Luną.
Luna jest częścią składową tria nazywanego Celestial Goddess, czyli Niebiańskie Boginie. Jej siostry to:
Morning Sun Princess Barbie
i Star Princess Barbie
Midnight Moon jest trudną lalką. Na pierwszy rzut oka rozczarowała mnie nieco, bo choć kruczowłosa i bladolica, to jej twarz jest jakaś taka rozmyta, bezbarwna. Może to też być sprawka moldu Mackie (którego nie lubię), lub tego iż mam wrażenie, że główka lalki jest wykonana z gumy gorszej jakości, bardziej miękkiej niż u innych lalek.
Musiałam się z nią "przespać" żeby w pełni docenić wszystkie jej atuty.
Przede wszystkim Luna ma przepiękne dodatki:
- diadem z klejnotem w kształcie księżyca
- bransolety ze sznurów pereł:
- cudowne srebrne szpileczki (niestety za duże)
- piękną, srebrną suknię z falbaną, dzięki której lalka wygląda jakby wyłaniała się z mgły;
Na odpowiednim tle lalka bardzo zyskuje.
Pozostaje problem- z lampą czy bez?
Aktualne światło dzienne jest zbyt żółte dla tej bladej piękności. Jednakowoż lampa błyskowa kradnie szczegóły.
Z całej dzisiejszej sesji powstało jedno zdjęcie, z którego jestem zadowolona:
Subskrybuj:
Posty (Atom)