- Migrenę, Icek, to mają królowe.Ciebie to po prostu łeb napierdala!
Co powyższy sucharek ma wspólnego z tytułem posta?- Jenga to taka gra, gdzie buduje się wieżę, a potem wyciąga jej pojedyncze elementy, aż wieża się zawali.
Mój codzienny dzień, to taka chybotliwa wieża, a migrena to pojedyncze klocki.
Jeb, jeb, łubuduuuuuu!
Ło matkoooooooooo!
Łoo Panie! Kto to panu tak spierdolił!!
Mój codzienny dzień, to taka chybotliwa wieża, a migrena to pojedyncze klocki.
Wystarczy niewiele- coś zjem nie tak, za bardzo się ucieszę, za bardzo zasmucę, źle stanę, za mało ziewam, za bardzo się śmieję- nie dużo potrzeba i już PannaM bierze mnie w swoje macki!
Łeb naparzał mnie we wszystkich, ważnych momentach życia: czy to ślub, czy urodzenie Maślaka- wszystko jest naznaczone obecnością niechcianego gościa.
Nie, no- jasne, radzę sobie. Jestem weteranem w "wyścigach z migreną". Wiem co ją wywołuje, co robić, czego nie robić i takie tam...
Ale jak można żyć nie jedząc ryb, czekolady i sera? Nie pijąc wina, kawy i soków cytrusowych? Omijając zapachy i unikając hałasu?
Ano nie da się.
Ano nie da się.
Czasem tylko "puka" mnie od środka czaszki, gdzieś za okiem. Nie mocno, takie miarowe: "stuk, stuk", a ja dzielnie się powstrzymuję od "odpukania" młotkiem w bolące miejsce. Bo wyobraźcie sobie, jak wkurwia takie, lekkie stukanie, gdy trwa trzy dni.
Jest też druga opcja- ból jakby z trzewi piekieł, który nie pozwala stać, siedzieć i leżeć, ale za to zmusza do rzygania nawet tym czego się nie zjadło. Wtedy też aktywują się supermoce jak "nadsłuch"- słyszy się jak chomik trawi ziarno. "Nadwęch"- czujesz jak sąsiadka z innego bloku piecze ciasto. I "nadwzrok"- najlżejsze światło wypala ci oczy.
Komuś, kto tego nie przeżył, trudno jest zrozumieć, że czasem boli tak, że ma się ochotę wyć i gryźć, że gdyby ktoś przyszedł i powiedział: "Masz tu ciepłe, świeże i parujące końskie łajno, zjedz je, a przestanie boleć w ciągu minuty", to jedyna, słuszna odpowiedź byłaby: "A mogę je zjeść z keczupem?"
No, ale ja wcale nie o tym.
Zasadniczo moje zniknięcie, tym razem spowodowane było przez Małżona.
Wiecie- zaczęły się wakacje, słoneczko przygrzało, dziecię przedszkole skończyło, a Małżon spadł ze schodów i złamał nogę.
Lewą stopę konkretnie.
Tą odpowiedzialną za sprzęgło, pedałowanie i chodzenie- rzecz jasna.
I wakacje psu w dupę.
Maślak siedział u babci, a ja siedziałam na stołku głowy rodziny. Jeździłam, załatwiałam, kupowałam i klęłam.
Czemu?- bo na serio, ale to na serio, nie ogarniałam tej kuwety.
Wracam do domu i widzę kota, siedzącego przy pustej misce. Ok, żarcia nie ma, trudno- będzie żreć łskasa. Purinę "się kupi" jutro.
Następnego dnia, wracam z Puriną- nie ma żwirku, o czym świadczy solidna i zdrowa kocia kupa nawalona na środku kuchni. Mój błąd- nie zajrzałam do jej pudełka. Ja też nie chciałabym kroić do brudnego kibla.
Skończył się proszek do prania i kostki do zmywarki. Kupiłam. O płynie do płukania i soli zapomniałam.
Kupiłam mięcho do kanapek, nie kupiłam chleba.
Zabrałam Maślaka na basen, nie zrobiłam prania.
Zrobiłam pranie, nie poszłam na piwo z koleżankami.
Wewnętrzna "ja" wyła, gryzła i kopała. Wewnętrzna "ja" to suka.
Małżon swój stan znosił dzielnie i z godnością. Pomiędzy bajki można włożyć historie o facetach, co umierają, jak są chorzy. Dzielnie kuśtykał po domu i nawet pomagał karmić chomika.
Niestety, nawet on poległ, gdy przypadkiem, w nocy, zerwał się przez sen z łóżka i postanowił pobiec.
Cóż... świeżo połamana noga odpowiedziała bólem, a Małżon odpowiedział wrzaskiem. Ból w nodze nie ustąpił, pomimo nafaszerowania chłopa nurofenem i miłoscią. Dwie godziny później, Małżon nadal wył, a ja nie mogłam spać. Poczłapałam do niego, fachowo spojrzałam na zakutaną w bandaże kończynę. Ojojałam* i jak to nie pomogło, to zadałam to fundamentalne pytanie: "Czy gdyby ktoś dał Ci ciepłe, parujące końskie łajno i kazał zjeść żeby przestało boleć, to byś zjadł?"
Małż spojrzał na mnie "biednym" wzrokiem i pokiwał głową.
- Gratuluję, twoja noga ma migrenę!- powiedziałam, nie bez mściwej satysfakcji. O trzeciej nad ranem "wewnętrzna ja" staje się "zewnętrzną ja".
I tak noga Małżona stała się kolejnym klockiem w mojej Jendze...
Oczywiście złamana noga, magicznie nie sprawiła, że dostałam dyspensę od migrenki. Po prostu gryzłam swoje prochy, jak dropsy i starałam się żyć normalnie.
Nawet raz porobiłam parę fotek:
Jest też druga opcja- ból jakby z trzewi piekieł, który nie pozwala stać, siedzieć i leżeć, ale za to zmusza do rzygania nawet tym czego się nie zjadło. Wtedy też aktywują się supermoce jak "nadsłuch"- słyszy się jak chomik trawi ziarno. "Nadwęch"- czujesz jak sąsiadka z innego bloku piecze ciasto. I "nadwzrok"- najlżejsze światło wypala ci oczy.
Komuś, kto tego nie przeżył, trudno jest zrozumieć, że czasem boli tak, że ma się ochotę wyć i gryźć, że gdyby ktoś przyszedł i powiedział: "Masz tu ciepłe, świeże i parujące końskie łajno, zjedz je, a przestanie boleć w ciągu minuty", to jedyna, słuszna odpowiedź byłaby: "A mogę je zjeść z keczupem?"
No, ale ja wcale nie o tym.
Zasadniczo moje zniknięcie, tym razem spowodowane było przez Małżona.
Wiecie- zaczęły się wakacje, słoneczko przygrzało, dziecię przedszkole skończyło, a Małżon spadł ze schodów i złamał nogę.
Lewą stopę konkretnie.
Tą odpowiedzialną za sprzęgło, pedałowanie i chodzenie- rzecz jasna.
I wakacje psu w dupę.
Maślak siedział u babci, a ja siedziałam na stołku głowy rodziny. Jeździłam, załatwiałam, kupowałam i klęłam.
Czemu?- bo na serio, ale to na serio, nie ogarniałam tej kuwety.
Wracam do domu i widzę kota, siedzącego przy pustej misce. Ok, żarcia nie ma, trudno- będzie żreć łskasa. Purinę "się kupi" jutro.
Następnego dnia, wracam z Puriną- nie ma żwirku, o czym świadczy solidna i zdrowa kocia kupa nawalona na środku kuchni. Mój błąd- nie zajrzałam do jej pudełka. Ja też nie chciałabym kroić do brudnego kibla.
Skończył się proszek do prania i kostki do zmywarki. Kupiłam. O płynie do płukania i soli zapomniałam.
Kupiłam mięcho do kanapek, nie kupiłam chleba.
Zabrałam Maślaka na basen, nie zrobiłam prania.
Zrobiłam pranie, nie poszłam na piwo z koleżankami.
Wewnętrzna "ja" wyła, gryzła i kopała. Wewnętrzna "ja" to suka.
Małżon swój stan znosił dzielnie i z godnością. Pomiędzy bajki można włożyć historie o facetach, co umierają, jak są chorzy. Dzielnie kuśtykał po domu i nawet pomagał karmić chomika.
Niestety, nawet on poległ, gdy przypadkiem, w nocy, zerwał się przez sen z łóżka i postanowił pobiec.
Cóż... świeżo połamana noga odpowiedziała bólem, a Małżon odpowiedział wrzaskiem. Ból w nodze nie ustąpił, pomimo nafaszerowania chłopa nurofenem i miłoscią. Dwie godziny później, Małżon nadal wył, a ja nie mogłam spać. Poczłapałam do niego, fachowo spojrzałam na zakutaną w bandaże kończynę. Ojojałam* i jak to nie pomogło, to zadałam to fundamentalne pytanie: "Czy gdyby ktoś dał Ci ciepłe, parujące końskie łajno i kazał zjeść żeby przestało boleć, to byś zjadł?"
Małż spojrzał na mnie "biednym" wzrokiem i pokiwał głową.
- Gratuluję, twoja noga ma migrenę!- powiedziałam, nie bez mściwej satysfakcji. O trzeciej nad ranem "wewnętrzna ja" staje się "zewnętrzną ja".
I tak noga Małżona stała się kolejnym klockiem w mojej Jendze...
Oczywiście złamana noga, magicznie nie sprawiła, że dostałam dyspensę od migrenki. Po prostu gryzłam swoje prochy, jak dropsy i starałam się żyć normalnie.
Nawet raz porobiłam parę fotek:
Lalka, którą Wam prezentuję, to Barbie AA z zestawu: Giggles's Swing Barbie i Kelly z 1998 roku.
"Chichocząca-huśtająca się"
Nie wiem co oni ćpają, ale chcę troszkę.
Lalka ma w brzuchu mechanizm, który sprawia, że "się chichoce", ale przyznam, że nawet przez chwilę nie chciałam sprawdzić, czy ów działa. Są rzeczy, które lepiej pozostawić uśpione.
Jak widać, na załączonych obrazkach, lalka jest osadzona na ciele lalki "made to move" i jest to moje pierwsze i jedyne ciało tego typu w kolekcji. Jasne- jest super! Lalka się gnie i wygina jak piskorz, ale aż taka ruchomość jest nie dla mnie. Po ostatnim obcowaniu z lalkami Mattel, już wiem, że szczytem marzeń dla mnie, jest lalka, która potrafi zgiąć nogi. Tyle i aż tyle. Za dużo gięcia, za dużo problemów.
Za to od dawna miałam "chcieja" na tę, konkretną lalkę. Przepadam za moldem Christie, ale nie za bardzo lubię go w kolorach lat 80tych i 90tych. Jak widać ta, konkretna lalka, dobrze się sprawdza w dzisiejszych stylizacjach.
I to by było na tyle. Kończę, bo czuję, że gniecie mnie za lewym okiem i czuję, że szef na górze zaparzył kawę.
Kolejny klocek wypadł, a wieża się chwieje...
*
Moja młoda ma migreny tak silne, że może jedynie wziąć procha, zwinąć się w kulkę i płakać. Ma wszystkie objawy, o których piszesz. Leki nie działają, nawet te super mocne, przepisane przez lekarza. Pamiętam jak raz łyknęłam sobie jej proszeczek antybólowy - zasnęłam po 10 minutach, takie było cholerstwo zwalające z nóg. A na nią nie działa. Ot, ironia życia.
OdpowiedzUsuńNa migreny nie ma mocnych, więc tulę mocno i życzę, żeby zdarzały się jak najrzadziej.
Christie śliczna i czerwonowarga. Me gusta :)
Jak już nie mogę wyrobić to biorę 2 Aviomariny- na ból nie pomaga, ale na mdłości tak i, jako bonus, szybko usypia.
UsuńChristie jest bardzo "me gusta" :)
O ja goopia nie pomyślałam o aviomarinach na mdłości łbonapierdalające... :D
UsuńBiedna jesteś z tą migreną :-( Ech, że to takie coś się do człowieka przyczepi :-( Życzę zdrówka i jak najmniejszej ilości dni w towarzystwie pani M. :-) Lalka jest prześliczna! Ma tak piękną buzię, że napatrzeć sie nie mogę! Och, chciałabym mieć w swojej kolekcji taki mold. :-) Uściski :-)
OdpowiedzUsuńTrzeba szukać! Polować! Chrisie nie jest aż tak trudna do upolowania!
UsuńBardzo współczuję i migren i tej codziennej jengi i że mało czasu dla siebie i lalek :( Ale Króliku za to jak już się za nie zabrałaś, to zdjęcia wyszły kapitalne i Christie jest boska :) Niby dziewczyna z 1998 roku, ale świetnie się wpisuje we współczesne klimaty. Podziwiam też jak elegancko opanowałaś artykulację ciałka Mtm, u mnie wciąż to momentami powoduje nerwa.
OdpowiedzUsuńWłaśnie dlatego chciałam konkretnie tę Christie, a nie jakąkolwiek. Bez ciała Tnt nikt by nie poznał ile lalka ma lat. Mtm to nie moja bajka. Pozostanę przy jednym.
Usuńja niestety owe "nadnaturalnie" rozbuchane zmysły mam cały rok i bez bólu - ale gdy tenże łapie - szukam torebki, kosza, kuwetki - cokolwiek - bo nuuudno mi...
OdpowiedzUsuńpanienka wspaniale pokazana w moim ukochanym absolutnie numerze 1 - ogrodniczki dodają każdej laleczce 50% urody - ale w tym przypadku to niunia okrasiła swym czarem spódniczkę :DDD
OdpowiedzUsuńZawsze ubieram lalki w to, co nosiłabym sama, ale mi "nie uchodzi" ;)
Usuńa co tam ci nie uhodzi- taka kobita żyleta jak Ty może ubrać wszystko! i powinnaś- dla poprawy nastroju!
Usuńszybkiego zrośnięcia lewizny od sprzęgła, pedału i marszobiegu - no wakacje muszą być - choćby zimowe?
OdpowiedzUsuńPrędzej jesienne. Ale nad morze już się opalać nie pojedziemy ;(
Usuńoj oj oj biedny Króliczek! oj oj oj ! lepiej Ci? :D
OdpowiedzUsuńmnie ojojenie też pomaga :D
Ojojanie ZAWSZE pomaga! Na dużych i na małych!
UsuńMigrena... skąd ja to znam. Pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńPewno z życia...
UsuńPiekna jest! Myślałem że to Marocco? Barbie? Jakoś tak, przez te kolczyki robi takie wrażenie! :D
OdpowiedzUsuńZdradzę ci sekret- kolczyki to elementy zbroi Viking Barbie, które walały mi się po pudełku ;)
UsuńNa moje migreny w PRLu mieli sposób Pyralgina + Papaweryna w zastrzyku, po 20 minutach ból mijał. Nie ważne , kto robił zastrzyk, byle zrobił. Potem jak nie było nikogo po prostu wylewałam z ampułki na łyżkę i wypijałam, trwało to trochę dłużej, ale działało. Bez tego bym zwariowała.
OdpowiedzUsuńBuźka lalki śliczna, podobają mi się jej włosy. Pozdrowionka.
Pyralgina + silny lek nasenny to był swego czasu mój ulubiony "koktajl" serwowany na pogotowiu. Potem nauczyłam się kontrolować bóle głowy. Tracę na nimi kontrolę wtedy, kiedy nie mam swoich dropsów.
UsuńA fryzura lalki to mój pomysł, więc bardzo się cieszę, że się podoba!
OJ, OJ, OJ, OJ .... może dwie duże litery bardziej pomogą ?? Bardzo współczuję :( Teraz już rozumiem dlaczego Różowy Królik na zdjęciu ma taką minkę ...
OdpowiedzUsuńNadchodzi migrena !! :(
Chichotka wspaniale prezentuje się na artykułowanym ciałku . Nie wytrzymałabym , musiałabym ją rozchichotać , nawet za cenę wzbudzenia ciemnej strony mocy :)
Poprzednie ciało "Chichotki" wraz z głową Mtm leży w kącie i zapomnieniu. Jak chcesz to ten składaczek, w każdej chwili, może się przeprowadzić do Dziwaczkowa.
UsuńZachwycałam się tą lalką na żywo i zachwycam się nadal :) Jest idealna w każdym calu. Od czubka buta po koniec włosa. Przesyłam Ciepłe fluidy dla Ciebie, Małżona i Maślaka :* . Swoją drogą trzymałam dziś MTM i odłożyłam na półkę. dziewięć dyszek za lalkę bez butów to za dużo ;)
OdpowiedzUsuńNie jest idealna- ciągle muszę jej żelem włosy przyklepywać ;)
UsuńA "mtm" są bose, bo ciężko im jakiekolwiek buty założyć.
Oj oj oj :C
OdpowiedzUsuńNie chcę tu uprawiać jakiejś olimpiady boleści, ale wiem już, że mnie też wkrótce czekają takie przyjemności, bowiem odziedziczyłam po rodzicach genetycznie wszystko, co najgorsze - włosy jak szczecina dzika, drugi podbródek niezależny od mojej wagi, kamień na zębach oraz, jako wisienkę na torcie, maminą migrenę (próbki doświadczyłam w ubiegłym tygodniu, yay, no nie mogę się doczekać, aż się w pełni rozwinie, z moimi bólami okresowymi stworzy istne combo śmierci)
Mamę "łeb napierdala" tak raz na tydzień; raz na miesiąc składa ją dokumentnie i trzy dni spędza na leżąco, bo niemoże. Pewnego razu rzekła mi:
- Lunatyczko, idź do sklepu...
- ?
- ... i kup świński ryj...
- ???
- ŻEBYM SOBIE MOGŁA ŁEB PODMIENIĆ
No więc, trzymajcie się Króliki, Małżon niech się goi, Maślak niech będzie wyrozumiały, chomik ciszej trawiący ziarno, a migrena - jak najrzadsza. <3
A Kryśka jest przepiękna!
A wyobraź sobie, że jestem na 99% przekonana, że i moja mama uraczyła mnie kiedyś tekstem o świńskim ryju, gdy migrena złożyła ją w scyzoryk. Geeezzzz... i za co te baby tak cierpią? Fakt posiadania cycków nie rekompensuje migren, waporów i histerii ;)
UsuńI jeszcze rodzić muszą! I podobno to wszystko przez to jedno rajskie jabłko!
UsuńTo ja Ci ojojuję tę migrenkę...biedaku Ty. Trzymaj się jakoś do następnego ataku: - oby nigdy nie nastąpił :)
OdpowiedzUsuńNa "nigdy" to raczej nie ma szans. Przyjęłabym z radością nawet "rzadko" ;)
UsuńOj oj oj biedny Króliczek ! oj biedny bardzo ......
OdpowiedzUsuńJak tak wszyscy pojojczymy to Msuka pójdzie precz :)
Zdrówka dla wszystkich mieszkańców królisiej norki życzę w nadmiarze :)
Krysia cudna na zdjęciach jak malowanie :)
Dziękujemy za życzenia. Przydadzą się na przyszłość ;)
UsuńOjojoj na sama myśl mnie boli:( U mnie to zatoki niestety - ból głowy, zębów do kwadratu:(
OdpowiedzUsuńZdrówka, cierpliwości Tobie i szybkiego zrastania kości życzę małżonowi:)
Lalka piękna, fryzurka zwłaszcza:))
Ząb mnie bolał raz w życiu- faktycznie wolałabym mieć migrenę. Małżon już kuśtyka, ale jest wściekły bo nie dość sprawny.
Usuńkobieto błagam.... napisz ksiażkę!
OdpowiedzUsuńDzięki, ale blog mi wystarczy ;)
UsuńJej, wracasz na swoje pole! :) Jupi! Chociaż migreny nie zazdroszczę, ja też z zatokowców i odrobinę rozumiem, co to znaczy, kiedy głowa boli do porzygu i gałki oczne gotują się na twardo i współczuję Ci migren, bo wiem, jak to bardzo zabiera dobre momenty.
OdpowiedzUsuńEeeee tam, zaraz "wracam", cały czas kicam gdzieś obok ;)
UsuńZapalenie zatok miałam raz- NIGDY WIĘCEJ!
dziendobrywieczor.
OdpowiedzUsuń1. melduje, ze tak oto przeczytalam wszytko w spak w wakacje 2016
2. kocham pania pania krolik - dobre to jest!
3. ojoj oj oj oj oj
4. pozdrawiam kulasa, Mlodego i menazerie -
roroDolls
Oj! Jakże nam miło! Aż się czerwienię!
UsuńPani Króliku!
OdpowiedzUsuńCzytam Pani bloga od dobrego roku, jak nie więcej, przeleciałam całego "fte i wefte", i pragnę stwierdzić, że to najlepszy blog baśkowy jaki w życiu widziałam!
Ojojenia dla nogi Pani Męża, Pani Głowy, i marchewki dla całej rodziny!
no mowie:-)
UsuńPrzyłączam się do ogólnonarodowego ojojania. Strasznie współczuję, wiem, co to jest, bo w rodzinie też mam kilku "migrenujących". Fajnie, że pośród tej całej jengi znalazłaś czas na lalkę - Krysia wygląda bardzo współcześnie tak ubrana i w takiej scenerii, taka z niej poziomka ;-)
OdpowiedzUsuńOj migreny to współczuję :( Noga małża to sie szybko zrośnie , gorzej z migreną :(
OdpowiedzUsuńOjojanie i spożycie końskiego łajna oczywiście zabiły mnie śmiechem aż oplułam monitor :D