Poniedziałek.
Dzwoni budzik. Za oknem ciemno, w domu ciepło i błogo. Nie chcę wstawać, odwracam się na drugi bok i przez kilka sekund udaję, że nie muszę, że to tylko chwilowe przebudzenie.
Sygnał budzika robi się coraz bardziej irytujący. Wstaję z ociąganiem. Nie chcę.
Nie chcę- nie, nie nie.
Bosa sunę do kuchni. Robię kanapki na śniadanie. Nalewam soku do kubka. Przygotowuję drugie śniadanie do szkoły. Sprawdzam czy plecak spakowany. Idę do sypialni Maślaka i zapalam małą lampkę. Za oknem wciąż ciemno, ale światło daje złudzenie, że już ranek.
Spod kołdry i koców wystaje kawałek jasnej czupryny, spod poduszki- mała dłoń. Lekko dotykam miękkich włosów, przeciągam palcem po gładkiej skórze. Maślak chrapie i zawija się ciaśniej w kokon. W westchnieniem wychodzę.
Ubieram się, kończę toaletę i wychodzę do pracy.
Wtorek.
Budzik. Ciemno i zimno. Nie wstaję, nie chce mi się. Jeszcze pięć minut...
Kot wskakuje na mnie, mrucząc i depcząc domaga się żarcia i uwagi.
Wstaję.
Robię śniadanie, nalewam sok. Z pudełka na drugie śniadanie wyjmuję kawałek suchej bułki i zwiędłą marchewkę. Pakuję plecak.
W sypialni siadam na łóżku Młodego. Słucham jego spokojnego oddechu. Wsuwam rękę pod kołdrę i głaszczę go po stopie. Czas się na chwilę zatrzymuje, a ja chłonę półmrok dziecięcego pokoju i wdycham słodki zapach snu i spokoju.
Ta woń utrzymuję się na moich włosach i skórze, nawet wtedy, gdy zamykam drzwi i poprzez wiatr i pluchę jadę do pracy.
Środa.
Budzik spadł na ziemię. Razem z nim kot i koc. Sen rozpływa się w szarości poranka. Zawijam się w szlafrok.
Nie chcę, nie chcę, nie chcę!
Śniadanie i sok. Z pudełka wyleciała zżuta guma do żucia.
Potykam się o plecak i idę zapalić lampkę.
Zwinięty w kłębek leży na łóżku. Kołdra i koc splątane spadły na podłogę. Okrywam Go aż po czubek piegowatego nosa. Nie mogę się powstrzymać by nie pogłaskać mięciutkiego, przypominającego brzoskwinię, policzka. Chwilę zachwycam się jego długimi rzęsami.
Żałuję, że muszę iść do pracy. Chciałabym zostać tu i czekać aż się obudzi. Mogłabym nawet uwić sobie gniazdo na podłodze i tak drzemać.
Czwartek
Budzik dzwoni, ale nie mogę go wyłączyć, bo pięć minut wcześniej obudziła mnie natura i siedzę na tronie. Mogłabym tu zasnąć, już mi się kiedyś zdarzyło.
Dziwię się, że męczący sygnał nie jest w stanie obudzić moich chłopaków. W końcu terkotanie cichnie, a ja wiem, że mam minutę zanim rozlegnie się znowu.
Wlokę się do kuchni.
Kanapka.
Woda.
Jogurt do szkoły.
Jabłko- może być to wczorajsze.
Za oknem deszcz wali o szyby, a tu ciepło i cicho. Lampka, rozjaśnia mrok, złotym światłem.
Kot, zwinięty na nogach Młodego, patrzy na mnie zielonymi ślepiami i mruczy cicho. Maślak śpi na plecach, z rozrzuconymi rękami. Widzę, że śni mu się coś dobrego, bo na jego twarzy błąka się senny uśmiech.
Całuję go w gładkie czółko i żałuję, że muszę iść.
Na dworze pizga złem, a ja nie mam czapki.
Piątek.
Budzik.
Ciemno.
Zimno.
Nie
NIE
NIEEEEEEEEEEEEEEEE
nienienienienie
Kanapki.
Pudełko na śniadanie.
Plecak.
Pokój Młodego.
Spadł z łóżka i śpi na podłodze. Oczywiście, że się nie obudził. Nie takie rzeczy, nie są w stanie przerwać książęcego snu. Nie obudzą go fajerwerki, nie obudzi sąsiad z wiertarką. Straż pożarna i pięciu strażaków też nie.
Pod głowę podkładam mu poduszkę. Nie próbuję nawet go przenosić, bo wiem, że tego klocka nie dźwignę. Owijam go ciaśniej kołdrą i wychodzę. Jak mu dobrze, to mnie też.
Sobota
NIE!
Bożejezusieświętylatającypotworzespaghetti za co?! Co ja zrobiłam, że muszę?
Śniadanie Młodemu zrobi Małżon. Plecaka nie trzeba pakować.
Co z tego, że wstałam pół godziny później, niż zwykle, skoro śpi cały dom, a ja idę do pracy? Nienawidzę tego!
Czemu oni śpią, a ja muszę iść na ciemno i zimno?! Mam ochotę wziąć patelnię i łychę, i ponapierdalać trochę, dla zabawy!
Zamiast tego, na palcach, po cichutku, zamykam drzwi do obu sypialni. Niech chłopaki jeszcze pośpią, nie chcę ich obudzić, gdy będę się krzątać.
Robię sobie szybkie śniadanie i jem w ciszy i półmroku. Na kanapie leży, ciśnięta byle jak, dziecięca bluza. Podnoszę ją i zanim do końca zdam sobie sprawę z tego co robię, wącham. Coś mnie, nagle, ciśnie w gardle. Jeszcze nie wyszłam, a już za nim tęsknię.
Dobrze, że tego dnia pracuję krócej.
Niedziela
- Mamo! Mamo! Mamo! Nie śpisz już? No wstawaj! Ja nie śpię już! Mamo, a mogę pograć w "Glutki"? Mamo, a mogę bułeczkę? Mamo, a wiesz, że kot na mnie spał? Mama, no nie śpij już, wstań, chodź do mnie, możesz w pokoju spać, ty wiesz, że ja nie lubię sam siedzieć! Mama, a czy tata może ze mną później pograć w planszówkę? Mama, a wiesz kiedy z babcią będziemy mieć pieska? Mama, a ja miałem taki straszny sen, koszmar taki. Mama, no wstajesz czy nie?
- Wstaję... Skoro muszę, to wstaję...
- Jeeej! Kocham Cię mama!
I już go nie ma...
I tak dzień za dniem. Tydzień za tygodniem. Nie nie różnią się od siebie, noce są takie same. Czas nie stoi w miejscu. Biegnie. Pędzi i ciągnie mnie za sobą, w ten szalony wir. Nie umiem się zatrzymać. Nie potrafię zwolnić.
Wczoraj szedł do przedszkola i nie umiał mówić. Dzisiaj jest uczniem pierwszej klasy i czyta pierwsze zdania. Gdzie będzie jutro?
Gdzie ja będę?
Czy nadal będę mu potrzebna? Jak długo?
Jest taki ciekawy świata, zadaje tyle pytań. A co ja zrobię, jak te pytania już ucichną? Jak nie będzie szukał już u mnie odpowiedzi.
Z każdym rokiem coraz mniej "mój". Coraz bardziej własny. Czasem się kłóci, ma własne zdanie. Potrafi powiedzieć: "nie".
Ale też włazi na kolana i się tuli. Płacze gdy coś go boli. Nie chce puścić maminej spódnicy. A ja jednocześnie chciałabym go wypchnąć z gniazda i zachować na zawsze.
I każdego roku, w ten dzień, zadaję sobie te same pytania:
"To już?"- tak, minął kolejny rok. "Poszliśmy" do szkoły, nauczyliśmy się czytać. Przeprowadziliśmy się.
"Kiedy to minęło?"- te siedem lat. Dla mnie to ledwie chwila. Dla mojego Synka- całe życie!
"Co dalej?"- nie wiem.
Skoro przeżyłam siedem lat, to i chyba dalej dam radę.
Damy radę, Synku?
Wszystkiego Najlepszego w dniu urodzin!
Jesteś super dzieciak!